Carole nie odpowiedziała. Wcisnęła głowę między kolana. Ciężko oddychała.
Sachs ścisnęła ramię kobiety oparzoną prawą ręką i powtórzyła pytanie.
– Mój mąż… – Spojrzała na Sachs dziwnym wzrokiem. – Mój mąż nie żyje.
– Och, przepraszam.
Carole poczuła się słabo po środkach uspokajających i lekarka zaprowadziła ją do ambulansu. Sachs uniosła wzrok i zauważyła Lona Sellitta i Jerry’ego Banksa biegnących w ich kierunku od spalonego kościoła.
– Jezus Maria, Sachs! – Sellitto przyglądał się spustoszeniom na ulicy. – Co z dziewczynką?
– Wciąż ją przetrzymuje.
– Nic ci się nie stało? – spytał Banks.
– Nic poważnego. – Sachs spojrzała na ambulans. – Ofiara, Carole, nie ma pieniędzy. Nie ma też gdzie się zatrzymać. Czy mógłby pan to załatwić?
– Oczywiście – odparł Sellitto.
– Podrzucone ślady? – zapytał Banks. Skrzywił się, gdy dotknął opatrunku, jaki miał nad prawym okiem.
– Stracone – odparła Sachs. – Widziałam je w piwnicy, ale nie zdążyłam w porę. Spaliły się.
– Boże – mruknął Banks. – Co się z nią stanie?
O czym pomyślał?
Podeszła do wraku furgonetki i poszukała radia. Nałożyła słuchawki. Chciała połączyć się z Rhyme’em, ale się zawahała. Co może jej powiedzieć?
Spojrzała na spalony kościół. Jak można badać miejsce przestępstwa, gdy go w zasadzie nie ma?
Stojąc z rękami opartymi na biodrach, patrzyła na tlące się zgliszcza kościoła. Usłyszała odgłos, którego nie mogła zlokalizować – jękliwy, mechaniczny dźwięk. Nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie zauważyła, że Lon Sellitto stanął jak wryty i otrzepał popiół z wymiętej koszuli.
– Nie wierzę swoim oczom – wykrztusił.
Odwróciła się w stronę ulicy.
Duży czarny van zaparkował przecznicę dalej. Z boku wysunęła się hydrauliczna rampa. Sachs zmrużyła oczy. W pierwszej chwili wydawało się jej, że na rampie znajduje się robot służący do rozbrajania bomb.
Robot zjechał na chodnik.
Wybuchnęła głośnym śmiechem.
Machina ruszyła w ich kierunku.
Wózek inwalidzki skojarzył się jej z pontiakiem firebirdem. Miał małe tylne kółka. Duża bateria i silnik były zamontowane pod siedzeniem.
Thom szedł obok, ale Lincoln Rhyme sam kierował wózkiem za pomocą czujnika, który trzymał w ustach – połączonego z pulpitem. Jego ruchy były pełne osobliwego wdzięku. Podjechał do niej i zatrzymał się.
– No dobrze, kłamałem – powiedział szorstko.
Westchnęła.
– Mówią, że nie możesz korzystać z wózka?
– Przyznaję, że kłamałem. Wiem, że jesteś zła, Amelio. Ale pozłość się i wybacz mi…
– Czy zauważyłeś, że gdy jesteś w dobrym nastroju, mówisz do mnie Sachs, a gdy w złym – Amelio?
– Nie jestem w złym humorze – burknął.
– Rzeczywiście nie jesteś – przyznał Thom. – On nienawidzi tylko, gdy łapie się go na kłamstwie. – Wskazał na imponujący wózek. – Cały czas stał w pomieszczeniu obok sypialni, gdy on opowiadał wzruszającą historię o swoim nieszczęściu. Pozwoliłem mu na to.
– Bez takich uwag, Thom. Dziękuję. Bardzo mi przykro. Przepraszam.
– Ma go od wielu lat – kontynuował Thom. – Nauczył się nim kierować przy użyciu czujnika umieszczonego w ustach. Jest w tym bardzo dobry. Nawiasem mówiąc, do mnie zawsze zwraca się: Thom. Nigdy nie miałem tej satysfakcji, żeby zwrócił się do mnie po nazwisku.
– Męczyło mnie, że ludzie się na mnie gapią – powiedział Rhyme zgodnie z prawdą. – Zrezygnowałem zatem z przejażdżek. – Spojrzał na rozciętą wargę Sachs. – Boli?
Dotknęła ust.
– Piecze jak diabli.
Rhyme spojrzał w bok.
– Banks, co ci się stało? Goliłeś się na czole?
– Stanąłem na drodze wozu strażackiego. – Młody mężczyzna skrzywił się i ponownie dotknął bandaża.
– Rhyme – zaczęła Sachs. Uśmiech zniknął jej z twarzy. – Tutaj nic nie ma. Przetrzymuje dziewczynkę, ale nie zdążyłam zabrać podrzuconych śladów.
– Ależ Sachs, zawsze coś się znajdzie. Uwierz w zasadę monsieur Locarda.
– Widziałam, jak paliły się wskazówki. Jeżeli nawet coś z nich pozostało, to pokryte jest tonami popiołu.
– Więc szukajmy śladów, które zostawił nieumyślnie. Będziemy razem badać miejsce przestępstwa. Ty i ja. Zaczynamy.
Dwukrotnie krótko dmuchnął w czujnik i wózek ruszył do przodu. Przejechał kilka metrów.
– Poczekaj – powiedziała.
Zatrzymał się.
– Jesteś nieostrożny, Rhyme. Powinieneś okleić kółka taśmą. Nie chcesz chyba, żeby twoje odciski pomieszały się z odciskami przestępcy.
– Od czego zaczynamy?
– Potrzebujemy próbki popiołu – rzekł Rhyme. – Z tyłu furgonetki znajdowały się puste pojemniki na farby. Poszukaj, może coś ocalało.
Wyciągnęła puszkę z wraku samochodu.
– Czy wiesz, w którym miejscu wybuchł pożar? – spytał Rhyme.
– Mniej więcej.
– Pobierz z tego miejsca próbkę popiołu: pół litra, litr.
– Dobrze – powiedziała i weszła na ścianę z cegieł dwumetrowej wysokości. Jedynie to pozostało z północnej części kościoła.
Spojrzała w dół na dymiący parter.
– Hej, funkcjonariuszko! – zawołał komendant straży. – Jeszcze nie skończyliśmy. Tu jest niebezpiecznie.
– Nie bardziej niebezpiecznie, niż gdy tu byłam po raz pierwszy.
Trzymając pojemnik w zębach, zaczęła schodzić po ścianie.
Lincoln Rhyme patrzył na nią, ale w rzeczywistości widział siebie, gdy trzy i pół roku temu zdejmował kurtkę i wchodził do przebudowywanej stacji metra w pobliżu ratusza.
– Sachs! – zawołał. Odwróciła się. – Bądź ostrożna. Widziałem, co zostało z furgonetki. Nie chcę cię dzisiaj stracić po raz drugi.
Kiwnęła głową i znikła za ścianą.
Po kilku minutach Rhyme mruknął do Banksa:
– Gdzie ona jest?
– Nie wiem.
– Spytałem, bo chciałem, żebyś sprawdził.
– Ach, oczywiście. – Podszedł do ściany i rozejrzał się.
– I co? – spytał Rhyme.
– Ale tu bałagan.
– Wiem o tym. Czy ją widzisz?
– Nie.
– Sachs! – krzyknął Rhyme.
Rozległ się trzask. Spadła jakaś belka. Uniosły się tumany pyłu.
– Sachs?! Amelio?!
Nie usłyszał odpowiedzi.
Już chciał wysłać policjantów z oddziału specjalnego, gdy usłyszał jej głos:
– Wychodzę.
– Jerry?! – zawołał Rhyme.
– Czekam tutaj! – krzyknął młody detektyw.
Wyrzuciła pojemnik z piwnicy. Banks złapał go jedną ręką. Sachs wydostała się na zewnątrz. Wytarła ręce w spodnie, krzywiąc się.
– Wszystko w porządku?
Skinęła głową.
– Sprawdzimy aleję – zarządził Rhyme. – Ulicą jeździły cały czas samochody, więc zaparkował w głębi, gdy wyciągał ofiarę z bagażnika. Dostał się do środka drzwiami znajdującymi się po prawej stronie.
– Skąd wiesz?
– Są dwa sposoby na otwarcie zamkniętych drzwi bez wysadzania ich. Kluczem i wyważając je. Te były zamknięte od wewnątrz na zasuwę. Opuszczając kościół, nie umieścił ich na zawiasach.
Zaczęli cofać się od drzwi ponurym kanionem. Tlący się budynek znajdował się po ich prawej stronie. Sachs poruszała się drobnymi krokami, oświetlając urządzeniem PoliLight kocie łby.
– Musimy znaleźć ślady kół – rzekł Rhyme. – Chcę wiedzieć, gdzie znajdował się bagażnik samochodu.
– Tutaj – powiedziała, badając nawierzchnię. – Ślady kół. Ale nie wiem, czy tylnych, czy przednich. Mógł cofać.