Выбрать главу

Doktor Berger obserwował Thoma okiem specjalisty i Rhyme nie czuł się skrępowany. Ludzie sparaliżowani muszą nauczyć się skromności i pozbyć się wstydu. Początkowo jest to trudne. W pierwszym centrum rehabilitacji, gdy któryś z pacjentów szedł na przyjęcie, następnego dnia wszyscy zjawiali się przy jego łóżku, aby zobaczyć mocz. Duża jego ilość świadczyła, że wypad był udany. Kiedyś Rhyme wzbudził niekłamany podziw przyjaciół w niedoli: oddał 1430 mililitrów moczu.

– Proszę spojrzeć na parapet, doktorze. Mam aniołów stróżów – powiedział do Bergera.

– To jastrzębie?

– Sokoły wędrowne. Zwykle zakładają gniazda znacznie wyżej. Nie wiem, dlaczego wybrały moje towarzystwo.

Berger spojrzał na sokoły i zasłonił okno. Nie wykazał zainteresowania ptaszarnią. Doktor nie był wysokim mężczyzną, ale miał sportową sylwetkę. Rhyme przypuszczał, że dużo biega. Choć zbliżał się do pięćdziesiątki, nie miał ani jednego siwego włosa. Był przystojny jak prezenter telewizyjny.

– Niesamowite łóżko…

– Podoba się panu?

Łóżko (fachowo: klinitron) było duże, przypominało katafalk. Znajdowało się w nim mnóstwo szklanych, pokrytych silikonem perełek, ważących chyba tonę. Pod ciśnieniem przepływało między nimi powietrze, które masowało ciało Rhyme’a. Gdyby Lincoln nie stracił czucia, odnosiłby wrażenie, że unosi się w powietrzu.

Berger pił kawę, którą Rhyme kazał zrobić Thomowi. Gdy młody mężczyzna ją przyniósł, szepnął:

– Nagle staliśmy się gościnni?

– Mówił pan, że był policjantem – doktor zwrócił się do Rhyme’a.

– Tak. Byłem szefem wydziału w nowojorskim departamencie policji.

– Został pan postrzelony?

– Nie. Badałem miejsce przestępstwa. Kilku robotników znalazło zwłoki na remontowanej stacji metra. Było to ciało młodego policjanta, który zaginął pół roku wcześniej. Zostało też wtedy zamordowanych kilku innych funkcjonariuszy. Dostałem polecenie, aby osobiście przeprowadzić badania. Spadła na mnie belka. Byłem uwięziony cztery godziny.

– Znaleziono mordercę?

– Tak. Zabił trzech policjantów i jednego zranił. Zabójcą był sierżant z policji patrolowej: Dan Shepherd.

Berger spojrzał na różową bliznę na szyi Rhyme’a. Przez kilka miesięcy po wypadku musiał oddychać przez rurkę wprowadzoną do tchawicy. Jednak dzięki swojemu silnemu organizmowi i tytanicznemu wysiłkowi terapeutów rurka stosunkowo szybko została usunięta. Miał zdrowe płuca i sądził, że wytrzymałby pod wodą pięć minut.

– Kręgi szyjne?

– C4.

– Ach tak.

Czwarty kręg szyjny stanowi swego rodzaju granicę. Takie uszkodzenie powyżej niego spowodowałoby śmierć, natomiast poniżej – zakończyłoby się paraliżem nóg, ręce pozostałyby sprawne. Rhyme miał sparaliżowane wszystkie kończyny. Zanikły mu prawie wszystkie mięśnie międzyżebrowe i brzucha. Oddychał przeponą. Mógł poruszać głową, szyją i trochę ramionami. Na szczęście spadająca belka dębowa nie uszkodziła wszystkich nerwów i mógł poruszać też serdecznym palcem lewej ręki.

Rhyme nie opowiadał doktorowi o leczeniu przez rok po wypadku. Miesiące na wyciągu. Wiercenie dziur w głowie. Unieruchomiony kręgosłup. Unieruchomiona szyja. Pompowanie powietrza do płuc. Stymulacja nerwów przepony. Cewnikowanie. Zabiegi chirurgiczne. Zaparcia. Wrzody wywołane stresem. Niskie ciśnienie i bradykardia. Odleżyny. Zanik mięśni grożący unieruchomieniem ostatniego sprawnego palca. Nieznośny ból.

Powiedział tylko Bergerowi o ostatnich problemach związanych z autonomicznym układem nerwowym.

Dolegliwości się nasilały. Nieregularne bicie serca, gwałtowne spadki ciśnienia krwi, nieznośny ból głowy mogły być spowodowane po prostu przez zaparcia. Wyjaśnił Bergerowi, że jedynym lekarstwem jest unikanie stresu i wysiłku fizycznego.

Jednak specjalista zajmujący się Rhyme’em, doktor Peter Taylor, zaniepokoił się częstotliwością ataków. Ostatni – miesiąc temu – był tak poważny, że Taylor poinstruował Thoma, jak ma postępować w takich wypadkach i kazał mu wprowadzić swój numer do „szybkich połączeń”. Taylor ostrzegał, że atak może zakończyć się zawałem lub wylewem krwi do mózgu.

Berger słuchał, kiwając głową ze współczuciem.

– Nim zmieniłem specjalizację, byłem ortopedą. Leczyłem starszych ludzi. Biodra, stawy i tak dalej. Nie znam się na neurologii. Jakie są szansę, że powróci pan do zdrowia?

– Nie ma żadnych. Trwałe kalectwo – odparł Rhyme, być może za szybko. – Doktorze, czy rozumie pan mój problem?

– Chyba tak, ale chciałbym, by pan przedstawił go własnymi słowami.

Rhyme potrząsnął głową, by odrzucić na bok zasłaniający oczy kosmyk włosów.

– Każdy ma prawo popełnić samobójstwo.

– Nie zgadzam się z tym. W większości społeczeństw ma się taką możliwość, ale nie prawo. To jest różnica – zaznaczył Berger.

Rhyme zaśmiał się gorzko.

– Nie jestem filozofem. Ale ja nie mam nawet tej możliwości. Dlatego pana potrzebuję.

Lincoln Rhyme prosił już czterech lekarzy, by mu pomogli umrzeć. Wszyscy odmówili. Postanowił więc popełnić samobójstwo bez niczyjej pomocy. Po prostu przestał jeść. Jednak po kilku dniach głodówka stała się torturą nie do wytrzymania. Zaczął chorować na żołądek, pojawił się nieznośny ból głowy. Nie mógł spać. Zrezygnował z głodówki. Przeprowadził krępującą rozmowę z Thomem – poprosił, aby go zabił. Młody mężczyzna się rozpłakał – jedyny raz okazał w ten sposób swoje uczucia – i odmówił. Powiedział, że może siedzieć i patrzeć, jak Rhyme umiera, ale nigdy go nie zabije.

Wtedy zdarzył się cud. Jeśli można to tak nazwać.

Po ukazaniu się książki „Badanie miejsc przestępstw” pojawili się u niego dziennikarze. Artykuł w „New York Timesie” zawierał taką oto stanowczą wypowiedź Rhyme’a:

„Nie zamierzam wydawać następnych książek. Mój kolejny projekt to popełnienie samobójstwa. To wielkie wyzwanie. Od sześciu miesięcy szukam kogoś, kto by mi w tym pomógł”.

Ten fragment artykułu przyciągnął uwagę doradców nowojorskiego departamentu policji oraz kilku osób, z którymi w przeszłości był związany – zwłaszcza Blaine (powiedziała, że jest szalony, rozważając możliwość samobójstwa, że myśli tylko o sobie – tak samo jak wtedy, gdy byli razem – i skoro już tu przyszła, to powie mu, że ponownie wyszła za mąż).

Cytat ten zauważył też William Berger, który niespodziewanie zadzwonił pewnej nocy z Seattle. Po kilku minutach sympatycznej pogawędki Berger wyjaśnił, że czytał ten artykuł. Chwilę milczał, po czym zapytał:

– Czy słyszał pan o Lethe Society?

Rhyme słyszał. Z tą grupą zwolenników eutanazji usiłował skontaktować się od kilku miesięcy. Była bardziej radykalna w poglądach niż Safe Passage lub Hemlock Society.

– Nasi wolontariusze proszeni są o asystowanie przy samobójstwach w całym kraju. Musimy zachowywać ostrożność – wyjaśnił Berger.

Powiedział też, że spełni prośbę Rhyme’a. Nie chciał jednak działać szybko. W ciągu ostatnich siedmiu-ośmiu miesięcy przeprowadzili kilka rozmów telefonicznych. Dziś było ich pierwsze spotkanie.

– Nie ma możliwości, żeby odszedł pan sam? Odszedł…

– W sposób, w jaki to zrobił Gene Harrod, nie. Chociaż brałem to pod uwagę.

Harrod – młody mężczyzna z Bostonu, który miał sparaliżowane wszystkie kończyny, postanowił popełnić samobójstwo. Nie mógł znaleźć nikogo, kto by mu w tym pomógł. Wybrał jedyny możliwy sposób. Postanowił podpalić mieszkanie i wjechał na wózku inwalidzkim w płomienie. Zmarł w wyniku oparzeń trzeciego stopnia.