Выбрать главу

Biedactwo.

Sachs bezskutecznie opędzała się od much, które znalazły kolejną ofiarę.

Ręce kobiety nie były związane. Dłonie miała wzniesione, jakby medytowała, oczy zamknięte. Purpurowy strój do biegania leżał obok niej.

Nie była jedyną ofiarą w piwnicy.

Inny szkielet – całkowicie pozbawiony mięśni – leżał obok podobnej kadzi, tyle że bez okropnego kwasu, pokrytej wewnątrz warstwą krwi i rozpuszczonych mięśni. Brakowało kości przedramienia i ręki. Dalej znajdował się kolejny szkielet. Ten został dokładnie rozebrany, kości starannie oczyszczono z mięśni i ułożono na podłodze. Obok czaszki leżał stos papieru ściernego. Wygładzona świeciła jak trofeum.

Za sobą usłyszała jakiś hałas.

Odgłos oddechu. Był słaby, ale łatwy do rozpoznania. Głęboko wciągnęła powietrze.

Odwróciła się, wściekła na siebie, że zachowała się tak nieostrożnie.

Jednak za nią nikogo nie było. Skierowała wiązkę światła na podłogę wyłożoną kamieniem. Ślady butów przestępcy nie były tak widoczne jak na zakurzonej podłodze w piwnicy w sąsiednim budynku.

Kolejny głęboki oddech.

Gdzie on jest? Gdzie?

Skulona Sachs ruszyła naprzód. Oświetlała wszystkie zakątki… Nic.

Gdzie, do cholery, on jest? Może znajduje się tu inny tunel albo wyjście na ulicę?

Gdy znów spojrzała na podłogę, dostrzegła coś, co przypominało słabe ślady. Prowadziły do najmroczniejszej części piwnicy. Poszła obok nich.

Zatrzymała się. Nasłuchiwała.

Odgłos oddechu?

Tak. Nie.

Nierozważnie odwróciła się i ponownie przyjrzała zamordowanej kobiecie.

Dalej!

Znów się obejrzała.

Szła w stronę cienia.

Nic. Czy to możliwe, że go słyszy, ale nie może dostrzec?

Ściana przed nią była jednolita. Nie znalazła żadnych drzwi i okien. Zaczęła iść w kierunku szkieletów.

Nagle usłyszała w myślach głos Lincolna Rhyme’a: Miejsca przestępstw mają trzy wymiary.

Gwałtownie uniosła wzrok, oświetliła przestrzeń przed sobą. Błysnęły zęby ogromnego dobermana. Zwisały z nich kawałki sinego mięsa. Pies znajdował się pół metra przed nią na dużym występie. Czekał na nią jak żbik.

Na chwilę Sachs i doberman zamarli w bezruchu.

Sachs odruchowo opuściła głowę i zanim zdążyła unieść broń, pies rzucił się na nią. Zębami chwycił za hełm. Gwałtownie szarpiąc pasek, doberman usiłował złapać Sachs za gardło, gdy upadli na podłogę obok zakopanej w ziemi kadzi z kwasem. Pistolet wypadł jej z ręki.

Zęby psa zaciskały się na hełmie. Przebierał tylnymi łapami, jego pazury wbijały się w kamizelkę, brzuch, uda. Uderzyła go pięściami, ale był jak kłoda drewna – nic nie poczuł.

W końcu, kiedy ściągnął jej hełm z głowy, cofnął się, a następnie rzucił na twarz. Zasłoniła się lewą ręką. Gdy zęby psa zatopiły się w jej przedramieniu, prawą ręką sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła nóż i wbiła go między żebra zwierzęcia. Rozległ się przeraźliwy skowyt. Pies stoczył się na bok, by po chwili pobiec w stronę drzwi.

Sachs podniosła pistolet z podłogi i natychmiast ruszyła za nim niskim tunelem. Kiedy się z niego wydostała, zauważyła, że ranne zwierzę biegnie w kierunku Pammy i lekarza, który zamarł z przerażenia, gdy doberman wyskoczył w powietrze.

Sachs przykucnęła i dwukrotnie strzeliła. Jeden z pocisków trafił psa w tył głowy, natomiast drugi był niecelny: uderzył w ścianę z cegły. Dygoczące ciało dobermana upadło u stóp lekarza.

– Oddano strzały! – usłyszała w swoim radiu i po chwili kilku policjantów zbiegło po schodach. Odciągnęli ciało psa i otoczyli dziewczynkę.

– Wszystko w porządku! – krzyknęła Sachs. – To ja strzelałam!

Policjanci wstali z pozycji strzeleckich.

Pammy głośno płakała.

– Piesek nie żyje… Pani zabiła pieska.

Sachs włożyła broń do kabury i wzięła dziewczynkę na ręce.

– Mamusiu!

– Za chwilę zobaczysz się z mamą – powiedziała Sachs. – Zaraz do niej zadzwonimy.

Na górze postawiła Pammy na podłodze i zwróciła się do młodego policjanta z oddziału specjalnego:

– Zgubiłam kluczyk do kajdanek. Możesz zdjąć je z rąk dziewczynki? Otwórz je nad kartką czystego papieru. Zawiń i włóż do plastikowego worka na dowody.

Policjant wywracał oczami.

– Słuchaj, piękna, znajdź sobie jakiegoś młodego i jemu rozkazuj.

Chciał odejść.

– Funkcjonariuszu – warknął Haumann – masz robić to, co ci powie.

– Ale jestem z oddziału specjalnego – protestował.

– Przyjmij do wiadomości, że teraz jesteś policjantem badającym miejsce przestępstwa – mruknęła Sachs.

Carole Ganz leżała na plecach w beżowym pokoju. Wpatrywała się w sufit, myślała o wydarzeniach sprzed kilku tygodni, kiedy ona i Pammy oraz grono przyjaciół siedzieli przy ognisku w Wisconsin u Kate i Eddiego. Rozmawiali, opowiadali, śpiewali piosenki. Kate nie miała ładnego głosu, ale Eddie mógłby śpiewać w chórze. Śpiewał dla niej, tylko dla niej, tylko dla Carole, piosenkę Carole King „Gobelin”. Płacząc, Carole Ganz śpiewała razem z nim. Sądziła, że być może wtedy postanowiła zapomnieć o śmierci Rona i rozpocząć życie od nowa.

Przypomniała sobie Kate, mówiącą tej nocy: „Kiedy jesteś zła, powinnaś zapakować gniew i odrzucić go od siebie. Przekazać go komuś. Słuchasz mnie? Nie duś gniewu w sobie. Pozbądź się go”.

No cóż, teraz była zła. Wściekła.

Jakiś dzieciak – bezmyślne małe gówno – zabrał jej męża, strzelając mu w plecy. A teraz stuknięty facet porwał jej córkę. Chciała eksplodować. Powstrzymywała się ze wszystkich sił, aby nie rzucać przedmiotami o ścianę i nie wyć jak kojot.

Teraz leżała w łóżku na plecach. Złamaną rękę położyła ostrożnie na brzuchu. Wzięła Demerol, który uśmierzył ból, ale nie mogła zasnąć. Nie wychodziła na zewnątrz, nic nie robiła, tylko usiłowała skontaktować się z Kate i Eddiem, i czekała na informacje o Pammy.

Cały czas wyobrażała sobie Rona oraz swój gniew. Teraz dokładnie owijała złość w papier, wkładała ją do pudełka i starannie zaklejała paczkę…

Zadzwonił telefon. Patrzyła przez moment na aparat bezmyślnym wzrokiem, potem szybko podniosła słuchawkę.

– Halo?

Carole słuchała policjantki, która mówiła, że znaleziono Pammy. Jest w szpitalu, nic się jej nie stało. Chwilę później usłyszała głos Pammy. Obie zaczęły płakać i śmiać się jednocześnie.

Dziesięć minut później Carole jechała do szpitala czarnym policyjnym sedanem. Siedziała z tyłu pojazdu.

W szpitalu zaczęła biec korytarzem do pokoju, w którym znajdowała się Pammy. Była zaskoczona, że pilnowali jej policjanci. Czyżby nie złapali jeszcze tego popaprańca? Ale jak tylko zobaczyła córkę, zapomniała o nim, o chwilach grozy, które przeżyła w taksówce i w płonącej piwnicy. Objęła córkę.

– Kochanie, bardzo mi ciebie brakowało! Nic ci się nie stało? Naprawdę?

– Ta pani zabiła pieska…

Carole odwróciła się i spostrzegła wysoką, rudą policjantkę – tę samą, która wyciągnęła ją z piwnicy płonącego kościoła.

– …ale dobrze zrobiła, bo chciał mnie zjeść.

Carole uścisnęła Sachs.

– Nie wiem, co powiedzieć… Ja tylko… Dziękuję, bardzo dziękuję.