Выбрать главу

Jim Polling wszedł do pokoju. Może powinien najpierw zadzwonić do policjanta z ochrony, ale przecież i tak wpuściłby kapitana.

Polling miał rozpięty mundur. Rhyme spojrzał na jego broń przy biodrze. Nie rozpoznał rodzaju, ale wiedział, że kolt kalibru 32 jest na liście osobistej broni, której mogą używać nowojorscy policjanci.

– Lincoln – odezwał się Polling. Był niespokojny, ostrożny. Spojrzał na kręg leżący na stole.

– Co słychać, Jim?

– Na razie spokój…

Polling nie był domatorem. Czy miał bliznę na palcu zrobioną przez żyłkę wędkarską albo nóż? Rhyme chciał zobaczyć jego palce, ale Polling ręce trzymał w kieszeniach. Co w nich ściska? Nóż?

Polling oczywiście zna się na kryminalistyce i wie, jak zacierać ślady.

Maska na twarz? Gdyby Polling był przestępcą, musiałby nakładać maskę: ofiary mogłyby go rozpoznać. A płyn po goleniu… Może nosi buteleczkę w kieszeni i spryskuje miejsca przestępstw, żebyśmy uwierzyli, że używa bruta. Nikt nie mógł go rozpoznać po zapachu.

– Jesteś sam? – spytał Polling.

– Mój asystent…

– Policjant na dole powiedział, że wyszedł na dłużej.

Rhyme zawahał się.

– To prawda.

Jasnowłosy Polling był mizernej postury, ale silny. Rhyme słyszał słowa Dobynsa: Ktoś otwarty, pomocny. Ksiądz, adwokat, polityk, pracownik socjalny. Ktoś pomagający ludziom.

Jak policjant.

Rhyme rozważał to przed swoją – jak sądził – nieuniknioną śmiercią. Był zaskoczony, gdy spostrzegł, że nie chce umierać. Przynajmniej nie w ten sposób, nie na narzuconych przez kogoś warunkach.

Polling podszedł do łóżka.

Jednak Rhyme nie był w stanie nic zrobić. Był zdany na łaskę tego człowieka.

– Lincoln – powtórzył Polling grobowym głosem.

Ich wzrok się spotkał. Przeskoczyła między nimi iskra. Kapitan gwałtownie odwrócił głowę i wyjrzał przez okno.

– Dziwiłeś się, prawda?

– Dziwiłem?

– Dlaczego chciałem, żebyś prowadził śledztwo.

– Myślałem, że ze względu na moje kompetencje.

Kapitan nie uśmiechnął się.

– Jim, powiedz mi, dlaczego chciałeś mnie zaangażować…

Kapitan zacisnął palce. Były szczupłe, ale silne. Może uprawianie wędkarstwa należy do dobrego tonu, niemniej sport ten polega na wyciąganiu żywych istot z wody i rozcinaniu im śliskich brzuchów ostrymi nożami.

– Sprawa Shepherda, cztery lata temu. Razem prowadziliśmy śledztwo.

Rhyme przytaknął.

– Robotnicy znaleźli ciało policjanta na stacji metra.

Rhyme przypomniał sobie głośny jęk, jak odgłos tonącego Titanica. Potem usłyszał głośny jak wystrzał z armaty trzask i belka spadła na jego nieszczęsne plecy. Został przysypany gruzem.

– Badałeś miejsce przestępstwa. Robiłeś to sam, jak miałeś w zwyczaju.

– Tak, zgadza się.

– Czy wiesz, dlaczego mogliśmy aresztować Shepherda? Mieliśmy świadka.

Świadka? Rhyme nie wiedział o tym. Po wypadku nie interesował się sprawą. Dowiedział się jedynie, że Shepherda skazano i trzy miesiące później został zasztyletowany na Riker’s Island przez napastnika, którego nigdy nie złapano.

– Świadek – kontynuował Polling – widział Shepherda z bronią w domu jednej z ofiar. – Kapitan podszedł do łóżka, skrzyżował ramiona. – Mieliśmy świadka dzień przed znalezieniem ostatniego ciała, zanim zażądałem, żebyś zbadał miejsce przestępstwa.

– Jim, co ty mówisz?

Kapitan wbił oczy w podłogę.

– Nie potrzebowaliśmy cię. Nie potrzebowaliśmy twojego raportu.

Rhyme nic nie powiedział.

Polling pokiwał głową.

– Rozumiesz, co ja chcę powiedzieć? Tak bardzo chciałem dobrać się do skóry temu pieprzonemu Shepherdowi… Nie chciałem, żeby się wywinął. Dobrze wiesz, jakie wrażenie na sądzie robiły raporty Lincolna Rhyme’a z miejsc przestępstw. Wytrącały wszystkie argumenty z rąk adwokatów.

– Ale Shepherd zostałby skazany bez mojego raportu.

– Tak, to prawda. Chociaż to nie wszystko. Miałem informację od firmy prowadzącej prace, że nie jest tam bezpiecznie.

– Na stacji metra… I chciałeś, żebym prowadził badanie, dopóki nie podparto stemplami stropu.

– Shepherd mordował policjantów. – Polling się skrzywił. – Tak bardzo chciałem go dopaść. Wtedy dałbym wszystko, żeby go schwytać. Ale… – Ukrył twarz w dłoniach.

Rhyme nic nie powiedział. Słyszał jęk belki, trzask pękającego drewna, potem szum sypiącego się pyłu. Jego ciało ogarnął dziwny spokój, podczas gdy serce zamarło z przerażenia.

– Jim…

– Dlatego chciałem zaangażować cię do prowadzenia tego śledztwa. – Twarz kapitana wyrażała przygnębienie. Patrzył na kręg leżący na stole. – Ciężko przeżywałem informacje o twoim kalectwie. Umierałeś tutaj powoli. Planowałeś samobójstwo. Żyłem w poczuciu winy. Chciałem przywrócić ci część twojego życia.

– Żyłeś z tym przez ostatnie trzy i pół roku – rzekł Rhyme.

– Znasz mnie, Lincoln. Wszyscy wiedzą, jaki jestem. Jestem bezwzględny dla przestępców. Bez skrupułów. Nie zrezygnuję, dopóki nie dopadnę skurwysyna. Nie umiem tego kontrolować. Wiem, że czasami przesadzałem, ale chodziło o przestępców lub przynajmniej podejrzanych. Nie byli z mojego świata, nie byli policjantami. Ale to, co ci się przytrafiło… to był mój grzech. Popełniłem cholerny błąd.

– Nie byłem nowicjuszem – powiedział Rhyme. – Powinienem wiedzieć, że miejsce nie jest bezpieczne.

– Ale…

– Przyszedłem nie w porę? – dało się słyszeć głos od drzwi.

Rhyme uniósł wzrok, spodziewając się zobaczyć Bergera, ale był to Peter Taylor. Rhyme przypomniał sobie, że miał dzisiaj przyjść, aby sprawdzić, jak po ataku czuje się jego pacjent. Przypuszczał też, że doktor będzie go namawiał do porzucenia myśli samobójczych i wyrzucenia Bergera. Nie miał teraz ochoty na takie rozmowy. Chciał być sam – przemyśleć wyznanie Pollinga. Nie mógł myśleć o czymś innym, jednak powiedział:

– Wejdź, Peter.

– Widzę, że masz obstawę, Lincoln. Policjant na dole zapytał mnie, czy jestem lekarzem i wpuścił mnie na górę. Czyżbyś obawiał się najścia prawników i komorników?

Rhyme się roześmiał. Znów zwrócił się do Pollinga:

– Jim, to był pech. Los tak zrządził. Znalazłem się w złym miejscu w złym czasie. Zdarza się.

– Dziękuję, Lincoln. – Polling położył rękę na ramieniu Rhyme’a i ścisnął je delikatnie.

Rhyme skinął głową i chcąc przerwać krępującą sytuację, przedstawił sobie obu mężczyzn.

– Jim, to jest Pete Taylor, jeden z moich lekarzy. A to jest Jim Polling, z którym kiedyś współpracowałem.

– Miło pana poznać – powiedział Taylor, wyciągając prawą rękę.

Zrobił to zamaszyście i uwagę Rhyme’a coś przykuło. Na palcu wskazującym lekarza spostrzegł dużą szramę.

– Nie! – krzyknął Rhyme.

– Zatem też jesteś gliniarzem. – Taylor ścisnął mocno rękę Pollinga i nożem trzymanym w lewej ręce pchnął kapitana trzykrotnie w pierś. Wbił nóż między żebra precyzyjnie jak chirurg. Niewątpliwie nie chciał uszkodzić cennych kości.

Rozdział trzydzieści szósty

W dwóch długich krokach Taylor znalazł się przy łóżku. Ściągnął urządzenie kontrolne z palca Rhyme’a i rzucił je na środek pokoju.

Rhyme wciągnął głęboko powietrze do płuc, aby krzyknąć, ale doktor powiedział:

– On też nie żyje. Ten konstabl.

Skinął w stronę drzwi: chciał pokazać, że ma na myśli policjanta, który ochraniał Rhyme’a.

Potem patrzył zauroczony na Pollinga, który wił się na podłodze jak zwierzę z przetrąconym kręgosłupem. Krew tryskała na ściany i podłogę.