– Jim! – wrzasnął Rhyme. – Nie, nie…
Kapitan kurczowo zaciskał ręce na przebitej piersi. Przeraźliwy bulgot wydobywający się z jego gardła wypełnił pokój. W agonii walił butami o podłogę. W końcu zadrżał mocno i zastygł w bezruchu. Jego szkliste, przekrwione oczy wpatrywały się w sufit.
Taylor odwrócił się i zaczął powoli obchodzić łóżko. W ręku trzymał nóż. Ciężko oddychał.
– Kim jesteś? – wysapał Rhyme.
Taylor podszedł do łóżka i zacisnął palce na ramieniu. Kilkakrotnie nacisnął kość – może mocno, może delikatnie. Potem chwycił Rhyme’a za palec serdeczny lewej ręki. Przejechał po nim zakrwawionym ostrzem. Wbił je pod paznokieć.
Rhyme poczuł przyprawiający o mdłości słaby ból, potem mocniejszy. Z trudem chwytał powietrze.
Nagle Taylor coś zauważył i zamarł. Stracił oddech ze zdziwienia. Pochylił się, zaczął przyglądać się książce „Zbrodnie w starym Nowym Jorku”, znajdującej się w urządzeniu do odwracania stron.
– Jak… Nie do wiary. Znalazłeś ją. Tak, konstable powinni być dumni, że mają cię w swoich szeregach, Lincolnie Rhymie. Sądziłem, że zajmie wam kilka dni, zanim znajdziecie dom. Myślałem, że Maggie do tego czasu zostanie obgryziona przez psy do kości.
– Dlaczego to robisz? – zapytał Rhyme.
Ale Taylor nie odpowiedział; przyglądał się uważnie Rhyme’owi, mrucząc do siebie.
– Nie byłeś taki dobry, wiesz o tym. Dawnymi czasy. Popełniałeś błędy. Dawnymi czasy.
Dawnymi czasy… co on ma na myśli?
Doktor potrząsnął łysiejącą głową, siwymi – nie kasztanowymi – włosami i spojrzał na pisany przez Rhyme’a podręcznik kryminalistyki. Rhyme, patrząc w oczy doktora, zaczął powoli rozumieć.
– Czytałeś moją książkę – powiedział kryminalistyk. – Studiowałeś ją. W bibliotece, prawda? W oddziale biblioteki publicznej blisko twojego miejsca zamieszkania.
823 był przecież miłośnikiem książek.
Zatem znał procedury stosowane przez Rhyme’a podczas badania miejsc przestępstw. Dlatego bardzo uważnie zacierał ślady, wkładał rękawiczki, dotykając tych powierzchni, których nie badałaby większość kryminalistyków. Dlatego spryskiwał płynem po goleniu miejsca przestępstw: wiedział, czego będzie szukała Sachs.
Oczywiście podręcznik nie był jedyną książką, którą czytał.
„Badanie miejsc przestępstw” też studiował. To z niej zaczerpnął pomysł, aby podrzucać wskazówki, które tylko Lincoln Rhyme mógł odszyfrować.
Taylor wziął do ręki dysk z kręgosłupa, który dał Rhyme’owi siedem miesięcy temu. Zatopiony w myślach ściskał go w palcach.
Rhyme teraz już wiedział, że ten prezent był przerażającą zapowiedzią tego, co nastąpi.
Taylor patrzył obojętnym wzrokiem w przestrzeń. Rhyme przypomniał sobie, że lekarz zawsze tak patrzył, gdy go badał.
Wtedy uważał, że Taylor się koncentruje – teraz wiedział, iż to było szaleństwo. Zawsze starał się z tym walczyć, jednak w tej chwili stracił kontrolę nad sobą.
– Powiedz mi dlaczego? – spytał Rhyme.
– Dlaczego? – wyszeptał Taylor, przesuwając rękę wzdłuż nogi Rhyme’a. Znów nacisnął kolano, goleń, kostkę. – Ponieważ byłeś kimś godnym uwagi, Rhyme. Niezrównanym. Byłeś nieosiągalny.
– Co masz na myśli?
– Jak można ukarać kogoś, kto chce umrzeć? Jeśli go zabijesz, zrobisz to, czego on pragnie. Więc musiałem sprawić, żebyś chciał żyć.
W końcu Rhyme poznał odpowiedź.
– To było fałszerstwo? – wyszeptał. – Ta notatka od koronera z Albany. Sam ją napisałeś…
Colin Stanton. Doktor Taylor to Colin Stanton.
Człowiek, którego rodzina została zamordowana w jego obecności na ulicy w Chinatown. Człowiek, który stał nad ranną żoną i dwójką dzieci i patrzył, jak się wykrwawiają. Nie mógł podjąć decyzji, kogo ratować.
Zawiodłeś. Dawnymi czasy…
Teraz – za późno – ślady ułożyły się w całość.
Ryzykując, że będzie schwytany, stał i przyglądał się swoim ofiarom: T.J. Colfax, Monelle i Carole Ganz, tak jak kiedyś Stanton patrzył na swoją umierającą rodzinę. Pragnął zemsty, ale był lekarzem, który przysięgał, że nie będzie odbierał życia. Żeby zabijać, musiał wcielić się w kogoś innego: w Jamesa Schneidera – szaleńca z dziewiętnastego wieku – którego rodzina została zniszczona przez policję.
– Gdy wyszedłem ze szpitala psychiatrycznego, wróciłem na Manhattan. Przeczytałem w raporcie ze śledztwa, że nie zauważyłeś przestępcy, który wydostał się potem z mieszkania. Wiedziałem, że muszę cię zabić. Ale nie mogłem. Nie wiem dlaczego… Czekałem i czekałem, aż coś się wydarzy… Wreszcie znalazłem książkę. James Schneider… On przeżył to, co ja. Zrobił to, więc i ja mogłem.
Oczyściłem ich do kości.
– A ta notatka o śmierci? – zapytał Rhyme.
– Napisałem ją na swoim komputerze i przesłałem faksem nowojorskiej policji, aby mnie nie podejrzewano. Potem stałem się kimś innym: doktorem Peterem Taylorem. Długo nie wiedziałem, dlaczego akurat to nazwisko wybrałem. Wiesz, dlaczego? – Jego wzrok ześlizgnął się na charakterystykę. – Odpowiedź jest tutaj.
Rhyme zaczął przyglądać się charakterystyce.
Zna słabo niemiecki.
– Schneider – powiedział Rhyme, wzdychając. – To niemiecki odpowiednik angielskiego słowa „tailor”. Krawiec.
Stanton przytaknął.
– Spędziłem wiele tygodni w bibliotece, czytając na temat urazów kręgosłupa. Potem zgłosiłem się do ciebie. Miałem zamiar zabić cię podczas pierwszej wizyty – odcinać po kawałku mięso, aż się wykrwawisz. Trwałoby to wiele godzin albo dni. Ale co się nagle okazało… – Patrzył szeroko otwartymi oczami. – Zrozumiałem, że chcesz popełnić samobójstwo.
Pochylił się nad Rhyme’em.
– Jezu, wciąż pamiętam, jak po raz pierwszy cię zobaczyłem. Ty skurwysynie. Byłeś martwy. Wiedziałem, co powinienem zrobić: musiałem sprawić, żebyś nie chciał umrzeć, znaleźć ci cel w życiu.
Zatem nie miało znaczenia, kogo porywał. Mógł to być każdy.
– Nie interesowało cię, czy ofiary przeżyją?
– Oczywiście, że nie. Chciałem jedynie, abyś starał się je uratować.
– A ten węzeł? – zapytał Rhyme, zwracając uwagę na kawałek linki do suszenia bielizny, wiszący obok charakterystyki. – Szew chirurgiczny?
Przytaknął.
– No pewnie. A blizna na twoim palcu?
– Na moim palcu? – Zmarszczył czoło. – W jaki sposób to… Jej szyja! Zebraliście ślad z szyi Hanny. Wiedziałem, że to możliwe, ale nie pomyślałem o tym. – Był zły na siebie. – Stłukłem szybę w bibliotece w szpitalu psychiatrycznym. Naciskałem szkło, aż pękło. – Wściekle potrząsnął palcem wskazującym z blizną.
– Śmierć twojej żony i dzieci – spokojnie mówił Rhyme – to był wypadek. Straszny, przerażający wypadek. Nie zrobiłem tego celowo. To był błąd. Bardzo ubolewam, że tak się stało.
– Pamiętasz, co napisałeś? We wstępie do swojego podręcznika? „Kryminalistyk wie, że każde działanie ma swoje następstwa. Obecność przestępcy zmienia miejsce przestępstwa, chociaż często nieznacznie. Dlatego możemy zidentyfikować i znaleźć przestępcę: wymierzyć sprawiedliwość” – wyrecytował bezbłędnie Stanton.
Chwycił Rhyme’a za włosy i uniósł jego głowę. Ich twarze znalazły się blisko siebie. Rhyme czuł oddech szaleńca; widział kropelki potu na jego szarej skórze.
– No cóż, jestem efektem twojego działania.
– Co chcesz osiągnąć? Zabijesz mnie i spełnisz moje życzenie.