Выбрать главу

– Ależ nie zamierzam cię zabijać. Przynajmniej na razie.

Stanton puścił włosy Rhyme’a. Jego głowa opadła na poduszkę.

– Chcesz wiedzieć, co zamierzam zrobić? – zapytał szeptem. – Mam zamiar zabić doktora Bergera. Ale nie w ten sposób, w jaki on to robi. Nie nafaszeruję go tabletkami, nie upiję. Zobaczymy, czy lubi umierać starodawnym sposobem. Następnie twój przyjaciel Sellitto. I policjantka Sachs. Ona też. Raz miała szczęście. Dostanie kolejną szansę. Przygotuję dla niej kolejny pochówek żywcem. Oczywiście Thom także. Będzie umierał tutaj, przed tobą. Oczyszczę go do kości… Dokładnie i powoli. – Stanton zaczął szybko oddychać. – Może zajmę się nim dzisiaj. Kiedy powinien wrócić?

– To ja popełniłem błąd. I moja… – Nagle Rhyme gwałtownie zakasłał. Odchrząknął, starał się złapać oddech. – To moja wina. Zrób ze mną, co chcesz.

– Nie, ty to nie wszystko. To…

– Proszę. Nie możesz… – Rhyme zaczął znów kasłać. Kaszel stawał się coraz bardziej gwałtowny. Starał się go opanować.

Stanton wpatrywał się w niego.

– Nie możesz ich skrzywdzić. Zrobię, czego… – Głos Rhyme’a załamał się. Jego głowa opadła na poduszkę, wytrzeszczył oczy.

Stracił oddech. Jego głową i ramionami wstrząsały dreszcze. Ścięgna szyi naprężyły się jak stalowe liny.

– Rhyme! – krzyknął Stanton.

Pryskając śliną, Rhyme zatrząsł się dwukrotnie. Wcisnął głowę w poduszkę. W kącikach ust pojawiła się krew.

– Nie! – wrzasnął Stanton. Zaczął uciskać klatkę piersiową Rhyme’a. – Nie możesz umrzeć!

Uniósł powieki Rhyme’a. Widział tylko białka.

Rozerwał torbę medyczną Thoma i zrobił Rhyme’owi zastrzyk. Wyciągnął poduszkę. Bezwładną głowę Rhyme’a odchylił do tyłu. Wytarł jego usta i wdmuchnął powietrze do niereagujących płuc.

– Nie! – wściekał się Stanton. – Nie pozwalam ci umrzeć! Nie możesz!

Rhyme się nie poruszył.

Kolejny wydech. Stanton przyglądał się nieruchomym gałkom ocznym.

Rusz się. Rusz się.

Następny wydech. Uciskał pierś Rhyme’a.

W końcu cofnął się. Zamarł przerażony, patrzył i patrzył – przypatrywał się umierającemu mężczyźnie.

W końcu pochylił się, by po raz ostatni napełnić płuca Rhyme’a porcją powietrza.

Kiedy odwrócił swoją głowę i przyłożył ucho, by usłyszeć najmniejszy choćby szmer oddechu, głowa Rhyme’a wystrzeliła do przodu jak u atakującego węża. Zęby zacisnął na tętnicy szyjnej i kręgosłupie lekarza.

Do…

Stanton wrzasnął i gwałtownie rzucił się do tyłu, wyciągając Rhyme’a z łóżka. Upadli na podłogę. Tryskająca krew koloru miedzi wypełniła usta Rhyme’a.

…kości.

Jego płuca, płuca zabójcy, pozbawione były już prawie minutę dopływu powietrza, jednak nie zwolnił uścisku, aby głęboko odetchnąć. Nie zwracał uwagi na bolące policzki, które przygryzł, żeby wywołać krwawienie i upewnić Stantona, że ma atak.

Pomrukiwał z wściekłości – widział Amelię Sachs pogrzebaną żywcem, T.J. Colfax otoczoną kłębami gorącej pary. Potrząsał głową, czuł, że zacisnął zęby na kościach i chrząstce.

Okładając pięściami pierś Rhyme’a, Stanton wrzasnął. Kopniakami usiłował pozbyć się potwora, który wczepił się w niego.

Ale nie mógł wyrwać się z kurczowego uścisku. Wydawało się, że siła wszystkich martwych mięśni skupiła się w szczękach Rhyme’a.

Stantonowi udało się dotrzeć do stolika przy łóżku i chwycić swój nóż. Zaczął dźgać nim Rhyme’a. Ale jedynymi miejscami, których mógł dosięgnąć, były nogi i ramiona kryminalistyka. Rhyme nie czuł przeraźliwego bólu, który uczyniłby każdego zdrowego człowieka niezdolnym do jakiegokolwiek działania.

Jego szczęki zacisnęły się jeszcze bardziej. Krzyk Stantona załamał się, gdy pękła mu tchawica. Zatopił głęboko nóż w ramieniu Rhyme’a, ostrze zatrzymało się na kości. Chciał go wyciągnąć, aby zadać kolejny cios, ale jego ciało zamarło. Potem wstrząsnęły nim drgawki.

Bezwładny Stanton runął na podłogę, pociągając za sobą Rhyme’a. Głowa kryminalistyka z głośnym trzaskiem uderzyła w dębowe deski. Jednak nie rozwarł szczęk, nie przestał miażdżyć szyi Stantona. Potrząsał głową jak głodny lew, podniecony zapachem krwi i zadowolony, że zaspokoił swe krwiożercze żądze.

CZĘŚĆ V

Gdy się poruszasz, nie dopadną cię

Obowiązkiem lekarza nie jest przedłużanie życia, ale przynoszenie ulgi w cierpieniu.

Dr Jack Kevorkian

Poniedziałek, 19.15 – poniedziałek, 22.00

Rozdział trzydziesty siódmy

Zbliżał się zachód słońca, gdy Amelia Sachs weszła do pokoju. Nie była tym razem w dresie ani w mundurze. Miała na sobie dżinsy i zieloną bluzkę.

Na jej pięknej twarzy Rhyme zauważył kilka zadrapań, których sobie nie przypominał. Nie przypuszczał jednak, żeby były jej dziełem – powstały zapewne w czasie tragicznych wydarzeń ostatnich trzech dni.

– Koszmar – powiedziała, obchodząc wokół fragment podłogi, na którym umarli Stanton i Polling.

Ciała zostały już zabrane, podłoga starta, ale wciąż widać było różową plamę i ślady obrysowania zwłok przestępcy.

Rhyme zauważył, że Sachs zatrzymała się i sztywno ukłoniła doktorowi Williamowi Bergerowi, stojącemu przy oknie, za którym znajdowało się gniazdo sokołów. W ręku trzymał swoją niesławną teczkę.

– Więc dopadłeś go? – zapytała, kierując wzrok na ślady krwi na podłodze.

– Tak – odparł Rhyme. – Załatwiony.

– Sam?

– Nie można tego nazwać walką fair – odparł Rhyme. – Użyłem podstępu.

Na zewnątrz czerwone światło zachodzącego słońca oświetlało wierzchołki drzew i równą linię eleganckich budynków przy Piątej Alei, za parkiem.

Sachs spojrzała na Bergera, który powiedział:

– Lincoln i ja trochę rozmawialiśmy.

– Tak?

Na dłuższą chwilę zapadła cisza.

– Amelio – zaczął Rhyme – mam zamiar doprowadzić to do końca. Podjąłem decyzję.

– Widzę. – Jej wspaniałe usta, zeszpecone teraz niewielkimi szwami, zacisnęły się nieznacznie. To była jedyna widoczna jej reakcja. – Wiesz, że nie lubię, gdy używasz mojego imienia. Nienawidzę tego.

Jak jej wyjaśnić, że to ona jest główną przyczyną, iż nie zrezygnował z samobójstwa? Budząc się dziś rano, spojrzał na Sachs leżącą u jego boku i pomyślał z ogromnym smutkiem, że ona wkrótce wstanie, ubierze się i wyjdzie – wróci do swojego życia, normalnego życia. Gdyby byli przeznaczeni sobie jako kochankowie, gdyby mógł mieć taką nadzieję. Ale to tylko kwestia czasu, żeby znalazła sobie drugiego Nicka i się zakochała. Sprawa przestępcy 823 się zakończyła. Ta sprawa ich łączyła, ale teraz ich drogi się rozejdą. Nieuchronnie.

O, Stanton był bardziej przebiegły, niż można było przypuszczać. Rhyme został postawiony na krawędzi prawdziwego życia, a nawet, chyba tak, przekroczył ją.

Sachs, kłamałem: Czasami nie możesz przestać myśleć o śmierci. Czasami musisz…

Zacisnąwszy dłonie, Sachs podeszła do okna.

– Chciałam przedstawić cały worek argumentów, żeby odwieść cię od samobójstwa. Coś naprawdę ekstra. Ale nie potrafię. Mogę jedynie powiedzieć, że nie chcę, żebyś to zrobił.

– Sachs, umowa jest umową.

Spojrzała na Bergera.

– Do cholery, Rhyme. – Podeszła do łóżka i pochyliła się. Położyła rękę na jego ramieniu, odgarnęła włosy z czoła. – Ale czy możesz coś dla mnie zrobić?