Выбрать главу

Sachs spojrzała na niego, marszcząc czoło.

– Idź zobaczyć – powiedział.

Zniknęła na dole schodów, a po chwili wróciła z nieszczęśliwą miną. Za nią do pokoju weszli Lon Sellitto i Jerry Banks. Rhyme zauważył, że młody detektyw znów wykonał brzytwą rzeźnicką robotę na twarzy. Powinien się w końcu nauczyć golić.

Sellitto spojrzał na butelkę i worek. Skierował swój wzrok na Sachs, ale ona skrzyżowała ramiona i wzrokiem nakazała mu, żeby się tym nie interesował. To nie jest sprawa do dyskusji, mówił jej wzrok. To nie twoja sprawa, co się tu dzieje. Oczy Sellitta zrozumiały przekaz, ale nie zamierzał rezygnować.

– Lincoln, muszę z tobą porozmawiać.

– Porozmawiać? Ale krótko, Lon. Jesteśmy zajęci.

Detektyw ciężko opadł w rattanowy, skrzypiący fotel.

– Godzinę temu wybuchła bomba w ONZ. Obok sali bankietowej w czasie powitalnego obiadu dla delegatów na konferencję pokojową.

– Sześć osób zabitych, pięćdziesiąt cztery ranne – dodał Banks. – W tym dwadzieścia ciężko.

– Mój Boże – szepnęła Sachs.

– Opowiedz im – mruknął Sellitto.

– Na czas konferencji – zaczął Banks – ONZ zatrudniła dodatkowe osoby. Przestępczyni była jedną z nich: recepcjonistką. Kilku świadków widziało, jak przyniosła do pracy żółty plecak i zostawiła go w sali bankietowej. Wyszła bezpośrednio przed wybuchem. Pirotechnicy oceniają, że użyto około kilograma C4 lub semteksu.

– Linc – odezwał się Sellitto – świadkowie powiedzieli, że ładunek wybuchowy znajdował się w żółtym plecaku.

– Żółtym? Dlaczego miałoby się to z czymś kojarzyć?

– Z listy zatrudnionych wynika, że recepcjonistką była Carole Ganz.

– Matka – powiedzieli jednocześnie Rhyme i Sachs.

– Tak. Kobieta, którą ocaliliście z płonącego kościoła. Ganz to fałszywe nazwisko. Naprawdę nazywa się Charlotte Willoughby. Jej mężem był Ron Willoughby. Kojarzysz?

Rhyme nic nie powiedział.

– Mówiono i pisano o tym kilka lat temu. Był sierżantem w armii amerykańskiej. Został przydzielony do sił pokojowych ONZ w Birmie.

– Dalej – powiedział kryminalistyk.

– Willoughby nie chciał tam jechać. Uważał, że żołnierz amerykański nie powinien wkładać munduru sił pokojowych ONZ i słuchać rozkazów kogoś, kto nie jest oficerem armii amerykańskiej. Tak uważają prawicowi ekstremiści. Jednak pojechał. Nie minął tydzień, gdy został zamordowany w Rangunie przez jakiegoś małego śmiecia, który strzelił mu w plecy. Willoughby stał się męczennikiem dla prawicowców. Wydział Antyterrorystyczny twierdzi, że jego żona została zwerbowana przez znaną im grupę ekstremistów z przedmieść Chicago…

Teraz Banks znowu zaczął mówić.

– Materiał wybuchowy był w opakowaniu po modelinie, wśród innych zabawek. Sądzimy, że miała zamiar wejść z córką do sali bankietowej. Ochrona nie zwróciłaby wtedy uwagi na modelinę. Ale Pammy była w szpitalu, zatem terrorystka musiała zmienić plany. Zrezygnowała z podrzucenia plecaka w sali bankietowej, zostawiła go w magazynie. I tak jest dużo ofiar.

– Wymknęła się?

– Tak.

– Co z dziewczynką? – spytała Sachs. – Z Pammy?

– Zniknęła. Kobieta zabrała ją ze szpitala w tym czasie, gdy był wybuch. Ulotniły się.

– A ta organizacja? – dociekał Rhyme.

– Grupa w Chicago? Też zniknęli. Mieli kryjówkę w Wisconsin, ale została opuszczona. Nie wiemy, gdzie są.

– Zatem o tym słyszał Dellray od kapusia. – Rhyme się roześmiał. – Carole była tą osobą, która przyleciała na lotnisko. Nie miała nic wspólnego z przestępcą 823.

Zauważył, że Banks i Sellitto wpatrują się w niego.

Stara sztuczka z milczeniem.

– Lon, zapomnij o tym – powiedział Rhyme, skupiając całą swoją uwagę na szklance znajdującej się kilkanaście centymetrów od niego, emitującej przyjemne ciepło. – To niemożliwe.

Starszy detektyw zdjął przepoconą koszulę, kuląc się.

– Cholernie tutaj zimno, Linc. Jezu. Pomyśl chwilę o sprawie. Co szkodzi…

– Nie mogę wam pomóc.

– Jest list – ciągnął Sellitto. – Carole napisała go i wysłała pocztą wewnętrzną do sekretarza generalnego. Oskarża w nim rząd ponadnarodowy o zabieranie Amerykanom wolności. I temu podobne pierdoły. Przyznała, że zamach bombowy w Londynie na UNESCO był ich dziełem, zapowiedziała też następne. Musimy ich złapać, Linc…

Czując, że teraz znowu jego kolej, Banks zaczął z grubej rury.

– Sekretarz generalny i burmistrz chcą, żeby pan zaangażował się w sprawę. Tak samo szef wydziału specjalnego FBI Perkins. Będzie też telefon z Białego Domu, jeżeli zajdzie taka konieczność. Mamy nadzieję, że nie zajdzie, detektywie.

Rhyme nic nie powiedział na temat słowa detektyw.

– Zespół badania śladów FBI jest gotowy do pracy. Sprawę prowadzi Dellray i prosi – uprzejmie, tak, użył tego słowa – uprzejmie prosi, żeby pan kierował badaniami. Miejsce przestępstwa jest nietknięte, zabrano z niego tylko zabitych i rannych.

– Czyli nie jest nietknięte – burknął Rhyme. – Jest w najwyższym stopniu zanieczyszczone.

– Tym bardziej potrzebujemy kogoś ekstra! – rzucił Banks. Rhyme’a obrzucił go wymownym spojrzeniem, więc ten szybko dodał: – To znaczy pana…

Rhyme głęboko westchnął, popatrzył na szklankę i słomkę. Spokój był tak blisko. I ból też. Nieskończona suma obu wrażeń.

Zamknął oczy. W pokoju zapadła cisza.

– Gdyby chodziło o samą kobietę, nie byłby to wielki problem – odezwał się Sellitto. – Ale ma ze sobą córkę, Lincoln. Ukrywać się z małą dziewczynką? Wiesz, jak będzie wyglądało życie dziecka?

Co on sobie myśli!

Rhyme wcisnął głowę w wygodną poduszkę. W końcu gwałtownie otworzył oczy.

– Ale są pewne warunki.

– Mów, Linc.

– Po pierwsze nie pracuję sam.

Rhyme spojrzał na Amelię Sachs.

Zawahała się przez moment, uśmiechnęła i wstała z krzesła. Wzięła szklankę z zatrutym koniakiem i wyciągnęła słomkę. Otworzyła szeroko okno. Brązowa ciecz rozprysła się w gorącym powietrzu ulicy. Sokół uniósł siwą głowę, groźnie spojrzał na rękę Sachs, ale po chwili znów zaczął karmić głodne pisklę.

Jeffery Deaver

***