Выбрать главу

Przypadek ten był często przytaczany przez zwolenników „prawa do śmierci” jako argument przeciw ustawie zakazującej eutanazji.

Berger doskonale znał ten przypadek. Pokręcił głową ze współczuciem.

– Nie, nie jest to dobry sposób samobójstwa. – Przyjrzał się Rhyme’owi, kablom, pulpitowi kontrolnemu. – Jakie ma pan możliwości?

Rhyme opowiedział o możliwości wydawania poleceń palcem; o czujniku umieszczanym w ustach, reagującym na wciągane i wydmuchiwane powietrze; joystickach, które może obsługiwać podbródkiem, i w końcu o urządzeniu przenoszącym mowę na ekran.

– Ale to wszystko zainstalował ktoś inny? – spytał Berger. – I ktoś mógłby pójść do sklepu, kupić pistolet i zamontować go w tym urządzeniu?

– Tak.

Osoba ta zostałaby oskarżona o zabójstwo, tak jak każdy inny morderca.

– Jaki ma pan sprzęt przy sobie? Jest skuteczny? – dociekał Rhyme.

– Sprzęt?

– Czego pan używa… hm… przy tych uczynkach?

– Jest bardzo skuteczny. Do tej pory nie miałem ani jednej skargi od pacjentów.

Rhyme zamrugał oczami i Berger się roześmiał. Rhyme dołączył do niego. Jeśli nie możesz śmiać się ze śmierci, z czego możesz się śmiać?

– Proszę spojrzeć…

– Ma pan to przy sobie? – Nadzieja wypełniła serce Rhyme’a. Od wielu lat nie doznał takiego uczucia.

Doktor uroczyście otworzył teczkę i wyjął butelkę brandy, buteleczkę z pastylkami, plastikowy worek i gumową taśmę.

– Co to za pastylki?

– Seconal. Teraz już ich się nie przepisuje. Dawniej popełnienie samobójstwa było o wiele łatwiejsze. Te nowe środki uspokajające: Halcion, Librium, Dalmane, Xanax… nie są skuteczne. Można najwyżej zapaść w śpiączkę.

– A worek?

– Ach, worek. – Berger podniósł go. – To symbol Lethe Society. Nieoficjalny, oczywiście. Nie mamy swojego logo. Gdy tabletki i brandy okazują się nieskuteczne, używamy worka. Nakładamy go na głowę i zaciskamy na szyi gumową taśmą. Do środka wkładamy lód, ponieważ po kilku minutach wewnątrz robi się bardzo ciepło.

Rhyme nie mógł oderwać wzroku od „przyborów”. Materiał, z którego wykonano torbę, używany jest do nakrywania podłóg w czasie malowania. Do tego tania brandy oraz leki, które kiedyś były powszechnie stosowane.

– Przyjemny dom – powiedział Berger, rozglądając się wokół. – Zachodnia część Central Parku… Czy pan czuje się niepotrzebny?

– Trochę tak. Policja i FBI od czasu do czasu korzystają z mojej wiedzy. Po tym zdarzeniu… firma, która prowadziła prace, zmuszona była zapłacić mi trzy miliony dolarów. Uważali wprawdzie, że nie ponoszą odpowiedzialności za ten wypadek, ale pomogło mi prawo, które stanowi, że sparaliżowani w wyniku wypadku zawsze mają rację.

– Napisał pan książkę?

– Dostałem za nią trochę pieniędzy. Niedużo. Nie był to wprawdzie żaden hit, ale doceniono ją.

Berger otworzył książkę „Badanie miejsc przestępstw”.

– „Słynne morderstwa. Przeczytajcie o nich!”. – Roześmiał się. – Ile ich pan opisał? Czterdzieści? Pięćdziesiąt?

– Pięćdziesiąt jeden.

Rhyme napisał tę książkę po wypadku. Zebrał w niej opisy słynnych przestępstw popełnionych w starym Nowym Jorku. Sprawcy wielu z nich nie zostali wykryci. Pisał o „Starym Browarze”, o domu na Five Points, w którym jednej nocy popełniono trzynaście morderstw. O Charlesie Aubridge’u Deaconie, który zamordował swoją matkę 13 lipca 1863 roku i oskarżając o zbrodnię byłych niewolników, doprowadził do linczu. O architekcie Stanfordzie Whicie, o zaginionej Judge Crater. O George’u Meteskym – szalonym „bombiarzu” działającym w latach pięćdziesiątych i o Murphie the Surf, który ukradł brylant Gwiazda Indii.

– „Dziewiętnastowieczna kanalizacja, podziemne kanały, szkoły lokajów” – czytał Berger, przerzucając strony – „łaźnie gejów, burdele w Chinatown, cerkwie”. Skąd pan tyle wie o Nowym Jorku?

Rhyme wzruszył ramionami. Gdy pracował w policji, tyle samo czasu poświęcał poznawaniu miasta co studiowaniu nowych technik prowadzenia śledztwa. Zdobywał informacje o historii, polityce, geologii, socjologii, infrastrukturze.

– Kryminalistyka nie istnieje w próżni. Im więcej wiadomo o miejscu popełnienia zbrodni, tym…

Przerwał – usłyszał, że entuzjazm wdarł się do jego głosu.

Zdenerwował się, że tak szybko się ożywił.

– Nie zmieniajmy tematu, doktorze Berger – odezwał się po chwili ponurym głosem.

– Proszę do mnie mówić Bill.

Rhyme nie chciał być przekonywany, że nie powinien popełniać samobójstwa.

– Słyszałem już to wcześniej. Lincoln, weź dużą, czystą, gładką kartkę papieru i napisz, dlaczego chcesz popełnić samobójstwo. Weź też drugą – na której napiszesz, dlaczego nie chcesz popełniać samobójstwa. Używaj takich zwrotów jak „sens życia”, „potrzebny ludziom”, „interesujący”, „wyzwanie”. Używaj wielkich słów. Dziesięciodolarowych słów. Wiele one dla mnie znaczą. Nie ocalą jednak mojej duszy…

– Lincoln – ciągnął Berger uprzejmym głosem – muszę mieć pewność, że jesteś odpowiednim kandydatem do programu.

– Kandydat? Program? Tyrania eufemizmów – cierpko odparował Rhyme. – Doktorze, ja już podjąłem decyzję. Chcę to zrobić dzisiaj. Teraz.

– Dlaczego dzisiaj?

Rhyme znów skierował wzrok na butelki i worek.

– A dlaczego nie? – szepnął. – Dlaczego nie dzisiaj? Dwudziesty trzeci sierpnia? Tak samo dobry dzień na popełnienie samobójstwa jak inne.

Doktor otworzył usta.

– Lincoln, spędziłem trochę czasu na rozmowie z tobą. Gdybym był przekonany, że naprawdę chcesz odejść…

– Chcę – przerwał mu Rhyme, nie po raz pierwszy zwracając uwagę, że słowa brzmią nieprzekonująco, gdy nie są poparte gestami. Bardzo chciał położyć rękę na ramieniu Bergera lub wznieść błagalnie dłonie.

Nie pytając o zgodę, Berger zapalił marlboro. Z kieszeni wyciągnął składaną popielniczkę i ją otworzył. Skrzyżował chude nogi. Wyglądał jak wymuskany student uczący się palić.

– Lincoln, rozumiesz, na czym polega problem, prawda?

Oczywiście, że rozumiał. Dlatego Berger był tutaj i dlatego jeden z lekarzy Rhyme’a nie chciał spełnić tego „uczynku”. Nie chodziło o przyśpieszenie nieuchronnej śmierci. Jedna trzecia lekarzy zajmująca się nieuleczalnie chorymi przepisuje zbyt duże dawki leków, by skrócić życie pacjentów. Większość prokuratorów przymyka na to oko, chyba że lekarz informuje o tym publicznie… Ale ludzie sparaliżowani? To zupełnie coś innego.

Lincoln Rhyme miał czterdzieści lat. Do oddychania nie musiał używać żadnych urządzeń. Jeżeli w jego chromosomach nie ukryły się jakieś zdradzieckie geny, dożyje osiemdziesiątki.

– Lincoln, proszę pozwolić mi być szczerym. Muszę być pewny, że nie jest to pułapka.

– Pułapka?

– Prokurator. Już raz mi się to przytrafiło.

Rhyme roześmiał się.

– Prokurator generalny Nowego Jorku jest bardzo zajętym człowiekiem. Nie ma zamiaru użyć mnie jako przynęty!

Spojrzał obojętnie na raport zostawiony przez Lona Sellitta.

„…Trzy metry na południowy zachód od ofiary na kupce białego piasku znaleziono kulisty zlepek włókien średnicy około sześciu centymetrów. Metodą dyspersji promieni rentgenowskich oznaczono skład chemiczny włókien. Nie można określić źródła ich pochodzenia. Próbkę wysłano do laboratorium FBI”.

– Ja po prostu muszę być ostrożny – ciągnął Berger. – Temu poświęciłem całą moją aktywność zawodową. Porzuciłem ortopedię. To więcej niż praca. Postanowiłem poświęcić moje życie, aby pomagać innym umrzeć.