Выбрать главу

Małe słońce orbitujące wokół dysku utrzymuje niezmienną trajektorię, a majestatyczny dysk kręci się pod nim, łatwo więc pojąć, że rok składa się tu nie z czterech, a z ośmiu pór. Lata to okresy, kiedy słońce wschodzi lub zachodzi w najbliższym punkcie Krawędzi; zimy następują, kiedy wschodzi lub zachodzi w punkcie oddalonym o mniej więcej dziewięćdziesiąt stopni luku.

Tym samym w krainach wokół Okrągłego Morza rok zaczyna się od Nocy Strzeżenia Wiedźm, postępuje poprzez Primę Wiosenną do pierwszego dnia lata (Wigilia Pomniejszych Bóstw) i dalej do Primy Jesiennej, mija połówkę roku w dniu Okrupływu, następnie Zimową Secundę (zwaną też Obrazimą, ponieważ słońce wschodzi wtedy w kierunku obrotowym dysku). Dalej następuje Wiosennna Secunda, a Lato Dwa depcze jej po piętach. Trzy czwarte roku mija w noc Załóżkową, jedyną noc w roku, kiedy — według legendy — wszystkie wiedźmy, czarownicy i duchy zalegają w łóżkach. Opadające liście i mroźne noce podążają z wolna ku Przeciwobrazimie i nowej Nocy Strzeżenia Wiedźm, spoczywającej jak klejnot w jej sercu.

Ponieważ słabe sionce nigdy nie dogrzewa Osi, ziemie wokół niej skuwa wieczna zmarzlina. Krawędź, z drugiej strony, to region gorących wysp i słonecznych dni.

Tydzień dysku składa się naturalnie z ośmiu dni, a w widmie światła występuje osiem kolorów. Osiem to liczba mająca na dysku istotne znaczenie okultystyczne i nigdy, ale to nigdy nie może jej wypowiedzieć mag.

Nie jest całkiem oczywiste, dlaczego właściwie wszystko powyższe zachodzi. Pomaga jednak zrozumieć, czemu bogów na dysku nie tyk czci się, co obwinia.

Bravd pojął, że odebrano mu inicjatywę.

— Po prostu zniknij stąd, dobrze? — poprosił jeździec. — W tej chwili nie mam dla ciebie czasu. Czy to jasne? — Rozejrzał się i dodał: — To samo dotyczy twego ciemnolubnego, zapchlonego towarzysza, gdziekolwiek się teraz ukrywa.

Łasica podszedł do konia i spojrzał na zmiętoszonego jeźdźca.

— To przecież mag Rincewind, nieprawdaż? — zawołał radośnie, równocześnie notując w pamięci wygłoszony przez przybysza opis własnej osoby. Zemści się w wolnej chwili. — Miałem wrażenie, że poznaję ten głos.

Bravd splunął i schował miecz. Zwykle nie opłacało się zaczepiać magów — rzadko mieli przy sobie jakieś skarby warte poniesionych trudów.

— Bezczelnie gada jak na rynsztokowego maga — mruknął.

— Nie zrozumieliście — odparł zmęczonym tonem jeździec. — Boję się was tak bardzo, że kręgosłup mam jak z galarety. Ale w tej chwili cierpię na przedawkowanie grozy. Kiedy mi to minie, znajdę czas, żeby się was przyzwoicie przestraszyć.

Łasica wyciągnął rękę w kierunku płonącego miasta.

— Przeszliście przez ogień? — zapytał. Mag przetarł oczy poparzoną dłonią.

— Byłem tam, kiedy to się zaczęło. Widzicie go? Tego z tyłu? — wskazał swego towarzysza podróży, który powoli zbliżał się, wykorzystując metodę jazdy polegającą na spadaniu co i rusz z siodła.

— Co z nim? — zdziwił się Łasica.

— To wszystko przez niego — odparł krótko Rincewind. Bravd i Łasica spojrzeli na obcego, który podskakiwał właśnie zjedna nogą w strzemieniu.

— Podpalacz, co? — mruknął w końcu Bravd.

— Nie. W każdym razie niezupełnie. Powiedzmy, że gdyby nadciągał całkowity i absolutny chaos, on w mokrym miedzianym pancerzu stanąłby na szczycie wzgórza w czasie burzy z piorunami i wrzeszczał: „Wszyscy bogowie to bękarty!” Macie coś do jedzenia?

— Znajdzie się parę kurczaków — odparł Łasica. — Wymienimy je za opowieść.

— Jak mu na imię? — wtrącił Bravd, który zwykle nie nadążał za konwersacją.

— Dwukwiat.

— Dwukwiat? Zabawnie.

— To jeszcze nic. — Mag zeskoczył z siodła. — Kurczaki, mówiłeś?

— Smażone — odparł Łasica. Mag jęknął.

— Co mi przypomina… — Łasica pstryknął palcami. — Jakieś, bo ja wiem… pół godziny temu nastąpił bardzo silny wybuch…

— To wyleciał w powietrze magazyn oliwy. — Rincewind zadrżał na wspomnienie płomiennego deszczu.

Łasica obejrzał się i uśmiechnął znacząco do towarzysza, który burknął coś pod nosem i wręczył mu wyjętą z sakiewki monetę. A potem od strony drogi rozległ się urwany nagle wrzask. Zajęty kurczęciem Rincewind nie odwrócił głowy.

— Jazda konna to jedna z tych umiejętności, których nie opanował — stwierdził. Po czym zesztywniał, jakby trafiony w głowę nieoczekiwanym wspomnieniem i z cichym jękiem grozy pognał w mrok. Kiedy wrócił, z ramienia zwisał mu bezwładnie osobnik zwany Dwukwiatem. Był niski i chudy, ubrany dziwacznie w parę sięgających kolan bryczesów oraz koszulę o kolorach tak jaskrawych i niedopasowanych, że nawet w półmroku raziły wyczulone oczy Łasicy.

— Na dotyk kości ma całe — ocenił Rincewind. Dyszał ciężko. Bravd mrugnął do Łasicy i odszedł, by zbadać kształt, który obaj uznali za juczne zwierzę.

— Lepiej nie próbuj — rzucił mag, nie odrywając wzroku od nieprzytomnego Dwukwiata. — Wierz mi. Moc go ochrania.

— Zaklęcie? — Łasica przykucnął.

— Nieee… Ale jakaś magia. Tak myślę. Nie całkiem zwyczajna. To znaczy, może zmieniać złoto w miedź, kiedy jednocześnie to ciągle złoto. Czyni ludzi bogaczami niszcząc ich własność, pozwala słabym bez lęku wchodzić pomiędzy złodziei, przebija najmocniejsze drzwi, by sięgnąć do najsilniej strzeżonych skarbców. Nawet teraz trzyma mnie w niewoli: muszę chcąc nie chcąc podążać za tym wariatem i chronić go od zła. Jest silniejsza od ciebie, Bravdzie. Myślę nawet, że sprytniejsza niż ty, Łasico.

— Jak zatem zwie się ta potężna magia? Rincewind wzruszył ramionami.

— W naszym języku nazywa się odbity-głos-podziemnych-duchów. Macie trochę wina?

— Wiedz, że jeśli idzie o magię, to znam pewne sztuczki — rzekł Łasica. — Nie dalej jak zeszłego rokują sam, wspomagany przez tego oto mego przyjaciela, odebrałem słynnemu z potęgi Arcymagowi z Ymitury jego laskę, pas i życie, mniej więcej w takiej właśnie kolejności. Nie obawiam się owego odbitego-glosu-podziemnych-duchów, o którym mówisz. Jednakże — dodał — pobudziłeś moją ciekawość. Zechcesz może opowiedzieć coś więcej?

Bravd rzucił okiem na ciemną plamę na drodze. Była teraz bliżej i widział ją wyraźniej w słabym blasku przedświtu. Wyglądała zupełnie jak…

— Skrzynia z nogami? — spróbował zgadnąć.

— Opowiem wam o tym — obiecał Rincewind. — To znaczy, jeśli macie wino.

Daleko w dolinie rozległ się grzmot, a potem syk. Ktoś rozsądniejszy od innych rozkazał, by zatrzasnąć wielkie odrzwia przegradzające koryto Ankh w miejscu, gdzie opuszczała podwójne miasto. Pozbawiona zwykłego ujścia rzeka wystąpiła z brzegów i zalewała pustoszone pożarem ulice. Wkrótce kontynent ognia stał się archipelagiem wysepek, coraz mniejszych w miarę jak podnosiła się ciemna fala. A ponad miastem oparów i dymu wzleciała skłębiona chmura pary i zakryła gwiazdy. Łasica uznał, że wygląda jak jakiś ciemny grzyb.

* * *

Podwójne miasto złożone z dumnego Ankh i zapowietrzonego Morpork, którego odbiciami zaledwie są wszystkie inne miasta w czasie i przestrzeni, w swej długiej i ciekawej historii przetrwało już wiele klęsk. Zawsze powstawało, by rozkwitnąć na nowo. Podobnie pożar i wkrótce po nim powódź, która zniszczyła wszystko, co pozostało niepalnego, dodając przy tym ocaleńcom do licznych uciążliwości szczególnie przenikliwy fetor, w żadnym razie nie oznaczały końca metropolii. Były raczej ognistym znakiem przestankowym, węglowym przecinkiem czy salamandrowym średnikiem w nieprzerwanej opowieści.