Kilka dni przed opisanymi zdarzeniami, z porannym przypływem dotarł korytem Ankh do miasta pewien statek. Zacumował wśród wielu innych w labiryncie nabrzeży i basenów przy brzegu Morpork. Wiózł ładunek różowych pereł, mlecznych orzechów i pumeksu, kilka oficjalnych listów do patrycjusza Ankh i pasażera.
Właśnie ów pasażer zwrócił na siebie uwagę Ślepego Hugha, jednego z żebraków pełniących ranną służbę przy Basenie Perłowym. Hugh szturchnął pod żebro Kulawego Wa i bez słowa wyciągnął rękę.
Przybysz stał na kei i przyglądał się, jak kilku marynarzy z wysiłkiem znosi po trapie wielką, okutą mosiądzem skrzynię. Obok stał inny mężczyzna, najwyraźniej kapitan. Dzielny żeglarz roztaczał — każdy nerw ciała Ślepego Hugha, wibrujący zwykle w obecności nawet odrobiny zanieczyszczonego złota z odległości pięćdziesięciu kroków, wrzeszczał o tym do jego mózgu — roztaczał aurę kogoś, kto spodziewa się szybkiego wzbogacenia.
I rzeczywiście; kiedy skrzynia stanęła na bruku, obcy sięgnął do sakiewki i błysnęła moneta. Kilka monet. Złotych. Ciało Ślepego Hugha drżało jak leszczynowa różdżka nad żyłą wodną. Żebrak gwizdnął pod nosem i raz jeszcze szturchnąwszy Kulawego Wa, posłał go biegiem w pobliską alejkę i dalej, ku sercu miasta.
Kapitan wrócił na statek, a nieco oszołomiony przybysz pozostał na nabrzeżu. Ślepy Hugh chwycił swój żebraczy kubek i z przymilnym uśmiechem przeszedł przez ulicę. Widząc go, obcy sięgnął nerwowo do pasa.
— Dzień dobry szanownemu panu — zaczął Hugh i nagle spojrzał prosto w twarz o czterech oczach. Odwrócił się, gotów do ucieczki.
— ! — powiedział obcy i chwycił go za ramię.
Hugh słyszał, jak śmieją się z niego stłoczeni na burcie marynarze. Równocześnie jego wyspecjalizowane zmysły wykryły odurzający zapach pieniędzy. Zamarł. Obcy puścił go i zaczął wertować wyjętą zza pasa małą czarną książeczkę.
— Witam — powiedział.
— Co? — zdumiał się Hugh.
Twarz przybysza nie wyrażała niczego.
— Witam? — powtórzył głośniej niż to konieczne i tak starannie, że Hugh słyszał niemal, jak samogłoski z brzękiem wskakują na miejsca.
— Ja też witam — odparł. Obcy uśmiechnął się szeroko i raz jeszcze sięgnął do sakiewki. Tym razem jego dłoń powróciła dzierżąc dużą złotą monetę. Szczerze mówiąc, była nawet trochę większa od 8000-dolarowej ankhiańskiej korony i miała jakiś dziwny rysunek. Przemawiała jednak do umysłu Hugha językiem, który doskonale rozumiał. Mój obecny właściciel, powiła, potrzebuje pomocy i wsparcia. Czemu ich nie udzielisz, żebyśmy — ty i ja — mogli potem pójść gdzieś i razem się zabawić?
Subtelne zmiany w posturze żebraka sprawiły, że obcy poczuł się swobodniej. Znowu zajrzał do książeczki.
— Pragnę dotrzeć do hotelu, tawerny, noclegowni, zajazdu, schroniska, karawanseraju — oznajmił.
— Co? Do wszystkich na raz? — zdumiał się Hugh.
— ? — odpowiedział obcy.
Hugh zdawał sobie sprawę, że wokół zebrał się już tłumek handlarek ryb, zbieraczy muszli i zwykłych gapiów. Wszyscy ź zaciekawieniem obserwowali jego rozmówcę.
— Znam niezłą tawernę — rzekł. — Wystarczy?
Nie mógł znieść myśli o złotej monecie znikającej z j ego życia. Zatrzyma tę jedną, choćby Ymor skonfiskował wszystkie pozostałe. A wielki kufer, będący głównym elementem bagażu przybysza, wyglądał na pełen złota.
Czterooki obcy zajrzał do książki.
— Pragnę dotrzeć do hotelu, miejsca odpoczynku, tawerny…
— Tak, wiem. Chodźmy zatem — przerwał pospiesznie Hugh. Porwał jeden z tobołków i szybko ruszył przed siebie. Po chwili wahania obcy pomaszerował za nim.
Klucz myśli płynął wolno przez umysł żebraka. Szczęście mu sprzyjało, skoro ten nowo przybyły tak łatwo pozwolił się zaprowadzić pod „Rozbity Bęben”. Ymor pewnie nie poskąpi nagrody. A jednak coś w nieznajomym budziło niepokój mimo jego oczywistej łagodności. I Hugh w żaden sposób nie mógł rozstrzygnąć, co to takiego. Na pewno nie ta dodatkowa para oczu, choć istotnie dziwaczna. Chodziło o coś innego.
Obejrzał się.
Niski przybysz kroczył wolno środkiem ulicy i rozglądał się z wyraźnym zaciekawieniem.
A potem Hugh zobaczył coś, co niemal odebrało mu rozum.
Wielki drewniany kufer, który ostatnio stał spokojnie na nabrzeżu, teraz podążał za swym panem, kołysząc się przy tym lekko. Powoli, by gwałtowny ruch nie odebrał mu kruchej władzy nad własnymi nogami, Hugh pochylił się, by zajrzeć pod dno skrzyni.
Było tam mnóstwo małych nóżek.
Hugh odwrócił się bardzo powoli i ostrożnie, z rozwagą pomaszerował pod „Rozbity Bęben”.
— Dziwne — mruknął Ymor.
— Miał taką wielką drewnianą skrzynię — dodał Kulawy Wa.
— Musi być kupcem albo szpiegiem — stwierdził Ymor. Z trzymanego w ręku kotleta oderwał i rzucił w powietrze kawałek mięsa. Pocisk nie zdążył osiągnąć wierzchołka łuku, gdy czarny kształt wynurzył się z cienia w kącie pod sufitem i zanurkował, chwytając smakołyk w powietrzu.
— Kupiec albo szpieg-powtórzył Ymor. — Wolałbym szpiega. Szpieg opłaca się podwójnie, bo zawsze jest za niego jakaś nagroda. Co o tym myślisz, Withel?
Siedzący naprzeciw drugi największy złodziej Ankh-Morpork przymknął jedyne oko i wzruszył ramionami.
— Sprawdziłem statek — oznajmił. — To niezależny handlarz. Czasem robi rejsy do Brunatnych Wysp. Ludzie tam to zwyczajne dzikusy. Nie mają pojęcia o szpiegach, a kupców pewnie zjadają.
— On przypominał kupca — wtrącił Wa. — Chociaż niezbyt gruby.
Przy oknie załopotały skrzydła. Ymor podniósł swe cielsko, przeszedł przez salę i wrócił z dużym krukiem na ręku. Kiedy odczepił przywiązaną do łapy kapsułę, ptak odleciał do swych pobratymców ukrytych między krokwiami. Withel spoglądał za nim bez sympatii. Kruki Ymora były nieodmiennie lojalne wobec swego pana. Lojalne do tego stopnia, że jedyna próba Withela, by awansować do rangi największego złodzieja w Ankh-Morpork, kosztowała prawą rękę ich pana lewe oko. Ale nie życie. Ymor nigdy nie winił ludzi za ich ambicje.
— B12 — oznajmił Ymor. Odrzucił kapsułkę i rozwinął ukryty w niej mikroskopijny pergamin.
— Gorrin Kot — wyjaśnił odruchowo Withel. — Na stanowisku w wieży z gongiem przy Świątyni Pomniejszych Bóstw.
— Donosi, że Hugh prowadzi naszego przybysza pod „Rozbity Bęben”. To dobrze. Grubas jest… chyba… naszym przyjacielem?
— Tak — potwierdził Withel. — Jeśli wie, co mu się opłaca.
— Wśród jego klientów znalazł się ostatnio i twój człowiek, ten Gorrin — dodał uprzejmie Ymor. — Pisze tu bowiem o skrzyni na nogach, jeśli prawidłowo odczytałem jego gryzmoły. — Spojrzał na Withela ponad brzegiem kartki.
Withel spuścił wzrok.
— Poniesie karę — odparł krótko.
Siedział rozparty nonszalancko, w swym czarnym stroju przywodząc na myśl pumę znad Krawędzi, zaczajoną wśród konarów w dżungli. Wa uznał, że Gorrin ze Świątyni Pomniejszych Bóstw wkrótce dołączy do tych drobnych bożków w licznych wymiarach Zaświata. A był Wa dłużny trzy miedziaki.