Выбрать главу

– Odznak?

– Identyfikatorów, jakie stosuje policja. Można je nabyć za dziesięć dolarów w kramach na Times Square, ale jest to nielegalne. I jeszcze jedno. Nie chcę się narzucać, ale na wszelki wypadek zapisałem na odwrocie wizytówki mój domowy numer telefonu. Na wypadek gdyby przyszły ci do głowy jakieś inne pytania. Możesz do mnie dzwonić o każdej porze.

Taylor doszła do wniosku, że Hemming jest człowiekiem bardzo sympatycznym.

– To było fascynujące, John – rzekła z uśmiechem. – Bardzo ci dziękuję.

Oboje ruszyli w kierunku windy, mijając po drodze szklaną gablotę z kolekcją drewnianych i gumowych pałek.

– Panno Lockwood… to znaczy Taylor… – zaczął nagle Hemming. – Czy chciałabyś wysłuchać mojego wykładu dla nowo przyjętych pracowników? Będę w nim mówił o przepisach prawnych, dotyczących włamań i naruszania prawa do prywatności.

– Nie, chyba nie – odparła po chwili wahania Taylor.

Ona będzie dziś w kapryśnym nastroju.

Ralph Dudley siedział w swym gabinecie na trzeszczącym fotelu. Położywszy głowę na wysokim oparciu, obitym skórą, wpatrywał się w skrawek nieba wystający znad ceglanego muru. Szare niebo, szara woda. Listopad.

Tak, Junie będzie dziś w fatalnym nastroju.

Był bardzo dumny ze swej zdolności przewidywania. Donald Burdick – z którym nieustannie się porównywał – był błyskotliwie inteligentny. Natomiast on, Ralph Dudley, miał intuicję. Potrafił czarować klientów, opowiadać im dowcipy stosowne do ich wieku, płci i pochodzenia, słuchał uważnie ich smutnych opowieści o zdradach i zgonach, dzielił z nimi radość z powodu narodzin dzieci. Relacjonował swe zwycięskie sądowe potyczki w sposób tak barwny, jakby komponował fikcyjne scenariusze. Dzięki swej wyszukanej elegancji budził zaufanie żon klientów i potencjalnych klientów.

A poza tym miał intuicję. Podczas gdy Burdick posługiwał się rozumem i logiką.

Jego przewidywania oczywiście okazały się słuszne. Piętnastoletnia Junie weszła do jego pokoju z posępnym wyrazem twarzy, ignorując sekretarkę, która przepisywała dla niego jakieś dokumenty. Zatrzymała się w drzwiach i zrobiła jeszcze bardziej nadąsaną minę.

– Wejdź, kochanie – powiedział Dudley. – Za chwilę skończę.

Miała na sobie obszerną spódnicę z dzianiny, białą bluzkę i białe skarpetki. Jej włosy były spięte dużą, niebieską kokardą. Pocałowała go zdawkowo w policzek, a potem osunęła się na jedno z krzeseł i zaczęła machać nogami w powietrzu.

– Usiądź jak dama – poprosił Dudley.

Przekornie odczekała trzydzieści sekund, a potem założyła na uszy walkmana i postawiła stopy na zielonym dywanie.

Dudley roześmiał się, a następnie podniósł słuchawkę dyktafonu.

– Popatrz, ja też mam magnetofon.

Spojrzała na niego tępo, a on zdał sobie sprawę, że nie usłyszała jego słów (a gdyby je usłyszała, uznałaby pewnie dowcip za idiotyczny). Ale dawno już wyrobił w sobie odporność na jej zachowanie, zaczął więc dyktować dalszy ciąg memorandum, w którym powoływał się na istniejące jego zdaniem normy prawne. Później nagrał na taśmę instrukcję dla Todda Stantona, swego młodego współpracownika, który miał skorygować memorandum i sprawdzić brzmienie paragrafów przywołanych przez szefa.

Ralph Dudley wiedział, że bywa przedmiotem żartów swych młodych kolegów z firmy. Nigdy nie podnosił głosu, nigdy nikogo nie krytykował, był dla wszystkich życzliwy. Domyślał się, że ta uniżoność wywołuje jeszcze większą pogardę zatrudnionych w kancelarii młodych mężczyzn (do tej pory nie pogodził się z istnieniem prawników płci żeńskiej). Byli wśród nich nieliczni lojalni chłopcy, tacy jak Todd, ale większość okazywała mu lekceważenie.

Dowiedział się niedawno, że pracownicy firmy nazywają go „dziadkiem” i że terminem tym, choć w sposób bardziej subtelny, posługują się też niektórzy wspólnicy. Ale choć ten sposób traktowania uprzykrzał mu pracę w kancelarii i podważał resztki jego lojalności wobec firmy, Dudley nie był przesadnie przygnębiony. Jego związki z firmą zaczęły od pewnego czasu przypominać małżeństwo z Emmą; obie strony darzyły się pełną respektu obojętnością. Usiłował ukrywać swą gorycz i zazwyczaj udawało mu się nad nią panować.

Junie miała zamknięte oczy. Machała nogami w takt muzyki. Mój Boże – pomyślał – jak ona szybko dorasta. Piętnaście lat. Poczuł bolesne ukłucie smutku. Czasem – kiedy przybierała wyszukaną pozę lub gdy na jej twarz padało ostre światło – przypominała mu dwudziestoletnią kobietę. Wiedział, że jako dziewczynka porzucona w dzieciństwie jest bardziej dojrzała niż jej rówieśniczki.

Często miał wrażenie, że Junie dorasta zbyt szybko.

Wręczył kasetę z dyktafonu sekretarce, która natychmiast wyszła z gabinetu. Potem zwrócił się do wnuczki.

– Czy pójdziemy na zakupy?

– No chyba.

Dudley zauważył, że to pytanie usłyszała zupełnie wyraźnie.

– No dobrze, zatem chodźmy.

Junie wzruszyła ramionami i zeskoczyła z krzesła, z irytacją poprawiając spódnicę. Chciała mu w ten sposób dać do zrozumienia, że wolałaby chodzić w dżinsach i podkoszulku, czyli w stroju, który ona uwielbiała, a którego on nie tolerował.

Byli już w windzie, kiedy usłyszeli jakiś damski głos.

– Ralph, przepraszam, czy masz chwilę czasu?

Rozpoznał młodą kobietę, która pracowała w firmie, ale nie mógł przypomnieć sobie jej nazwiska. Był nieco urażony tym, że ośmiela się mówić mu po imieniu, ale jako dżentelmen skwitował to uśmiechem i krótkim kiwnięciem głowy.

– Owszem, panno…

– Taylor Lockwood.

– Tak, oczywiście. To jest moja wnuczka. Junie, przywitaj się z panną Lockwood. Ona jest jednym z naszych prawników.

– Prawdę mówiąc, aplikantką – rzekła Taylor z uśmiechem i zwróciła się do dziewczynki. – Wyglądasz jak Alicja.

– Co?

– „Alicja w krainie czarów”. To jedna z moich ulubionych książek.

Dziewczynka wzruszyła ramionami i wróciła do swojej muzyki. Dudley zastanawiał się, czego chce od niego ta kobieta. Czyżby zlecił jej jakąś pracę? Jakieś zadanie?

– Chciałabym cię o coś spytać.

– A mianowicie?

– Kończyłeś studia prawnicze w Yale, prawda?

– Tak, zgadza się.

– Zamierzam starać się o przyjęcie na ten uniwersytet.

Dudley poczuł lekki niepokój. Wbrew informacjom, jakie przekazał firmie, nie zrobił dyplomu. Nie mógł więc napisać jej listu polecającego.

– Złożyłam już wszystkie papiery i rekomendacje – dodała Taylor. – Chciałabym tylko dowiedzieć się czegoś o tej uczelni. Mam do wyboru Yale, Harvard i uniwersytet nowojorski.

– Och, studiowałem tam przed twoim urodzeniem – oznajmił z ulgą Dudley. – Nie sądzę, bym mógł powiedzieć ci coś, co okaże się istotne.

– Koledzy mówili mi, że pomogłeś im podjąć decyzję w sprawie wyboru uczelni. Miałam nadzieję, że zechcesz mi poświęcić pół godziny.

Dudley, jak zwykle w takich wypadkach, poczuł zadowolenie z powodu tego dowodu szacunku.

– Dziś wieczorem? – spytał.

– Myślałam raczej o jutrze – odparła Taylor. – Po pracy? Czy mogę cię zaprosić na kolację?

Dudley poczuł się niemal urażony. Nie mieściło mu się w głowie, żeby kobieta zapraszała na kolację mężczyznę.

– Chyba że masz już jakieś plany… – dodała Taylor.

Miał oczywiście plany. Plany, z których nie zamierzał zrezygnować. Ale to było dopiero o dziesiątej wieczorem.