Выбрать главу

– Posłuchaj – powiedziała. – Mam pewne poszlaki. Czy możesz zjeść ze mną lunch?

– Niestety. Jestem umówiony z wiceprezesem New Amsterdam. Powinienem być w jego klubie Downtown Athletic już piętnaście minut temu. – Rozejrzał się po korytarzu. – Porozmawiamy później. Wiesz co, przyjdź do mnie na kolację.

– Dziś wieczorem gram rolę Maty Hari. Może jutro, w piątek? Co ty na to?

– Umówmy się lepiej na sobotę. Przez cały jutrzejszy dzień będę pertraktował z bankierami i jestem pewien, że nasze rozmowy przeciągną się do kolacji. – Zamilkł na chwilę, bo mijał ich właśnie jakiś jasnowłosy mężczyzna w roboczym kombinezonie. Zerknął na nich przelotnie i poszedł dalej. Reece śledził go wzrokiem przez moment.

– To chyba obsesja – mruknął z uśmiechem, a potem uścisnął jej dłoń i wyszedł z sądu.

W drodze powrotnej do biura Taylor przekonała się, że ma słabą wolę. Uległa pokusie zjedzenia hamburgera i postanowiła wstąpić na lunch.

Dzięki temu odkryła, że Mitchell Reece ją okłamał.

Ruszyła w kierunku najbliższej restauracji Burger King i wychodząc zza rogu, dostrzegła, że Mitchell idzie przed nią. Oddalał się w ten sposób od klubu Downtown Athletic, w którym rzekomo miał jeść obiad. Taylor zwolniła kroku. Początkowo czuła się lekko dotknięta, ale potem doszła do wniosku, że musiał mieć na myśli inny klub: New York Athletic, położony w centrum miasta, przy Central Park South.

Ale skoro tak, to dlaczego zniknął na stacji metra przy Lexington Avenue? Pociąg jechał w górę miasta, ale nie zatrzymywał się w okolicach Central Park. I dlaczego w ogóle Reece jechał metrem? Zgodnie z obowiązującą na Wall Street zasadą wszyscy pracownicy firmy udający się na służbowe spotkania korzystali zawsze z taksówki lub limuzyny.

Taylor przeżyła kilka poważnych związków z mężczyznami i zawsze drażniło ją to, że chętnie mijali się oni z prawdą. Wymagała od swych partnerów przede wszystkim uczciwości i nie uważała wcale, że jej oczekiwania w tej dziedzinie są zbyt wygórowane.

Mitchell Reece byt oczywiście tylko jej szefem, ale ku swemu zdziwieniu poczuła się mocno dotknięta.

Być może zmienił plany – pomyślała. – Może zadzwonił do swej sekretarki i dowiedział się, że wiceprezes odwołał spotkanie, więc jedzie do sklepu Triplera kupić sobie kilka koszul?

Mimo to, pod wpływem nagłego impulsu, wyciągnęła z torebki żeton i zbiegła po schodach.

Dlaczego ja to robię? – spytała się w duchu.

Dlatego, że jestem Alicją. I wiem, że kiedy zejdzie się do króliczej nory, trzeba pozwolić na to, by naszymi posunięciami kierował los.

Los skierował ją na dworzec kolejowy Grand Central.

Omijając grupę koczujących tu bezdomnych, weszła w ślad za Reece’em po schodach. Widziała, jak kupuje bilet i rusza w kierunku wyjścia na perony. Zatrzymał się obok jednego z ustawionych w ogromnym holu kiosków. W tym momencie zasłonił go tłum innych pasażerów.

Taylor podeszła nieco bliżej, by lepiej go widzieć. Kiedy zobaczyła, co kupił, wybuchnęła głośnym śmiechem.

Oto udało jej się wyjaśnić jedną z tajemnic Mitchella Reece’a.

Szedł w kierunku podmiejskich pociągów, niosąc w ręku duży bukiet kwiatów.

Więc jednak ma jakąś dziewczynę – pomyślała.

Wyjęła z torebki następny żeton i zeszła na stację metra, by wrócić do firmy.

Thom Sebastian czuł się chwilami jak żongler.

Przypominał sobie program rozrywkowy, który oglądał przed kilku laty w jakimś podmiejskim teatrze.

Najlepiej zapamiętał żonglera. Ten człowiek nie używał piłek ani maczug. Żonglował siekierą, zapalonym palnikiem, kryształową wazą oraz pełną butelką wina i kieliszkami.

Sebastian wspominał od czasu do czasu uśmiech tego człowieka, który rzucał w powietrze coraz to nowe przedmioty. Wszyscy czekali na moment, w którym ostrze go zrani, płomień go poparzy, a szkło rozpryśnie się na kawałki. Ale nic takiego się nie działo, a beztroski uśmiech artysty zdawał się mówić: „Jak na razie nie idzie najgorzej”.

Thom Sebastian, siedząc tego popołudnia w swym gabinecie, powtarzał bezgłośnie właśnie te słowa.

Jak na razie nie idzie najgorzej.

Kiedy dowiedział się, że nie zostanie wspólnikiem firmy Hubbard, White and Willis, odbył naradę z samym sobą. Po długich negocjacjach postanowił skrócić czas swej pracy i pozwolić sobie na relaks.

Ale nic z tego nie wyszło. Klienci nadal nękali go telefonami. Niektórzy byli chciwi lub nieuczciwi, ale inni nie zasługiwali na zakwalifikowanie ich do żadnej z tych kategorii. Zresztą ich wady czy zalety nie miały znaczenia. Byli po prostu klientami; wystraszonymi lub zaniepokojonymi ludźmi potrzebującymi pomocy, którą mógł im zapewnić tylko bystry, pracowity prawnik.

Sebastian odkrył ze zdziwieniem, że po prostu nie potrafi zwolnić tempa. Nadal gorączkowo pracował. Był całkowicie zaabsorbowany transakcjami finansowymi, umowami kredytowymi, własnymi operacjami na rynku nieruchomości, projektem, nad którym pracował wraz z Boskiem, Magaly, swoją rodziną oraz sprawami klientów, których przyjmował w ramach programu „Bona Fide”. Wszystkie te sprawy krążyły wokół niego jak przedmioty, którymi obracał żongler. Panował nad nimi z najwyższym trudem.

Jak na razie…

Zdał sobie sprawę, że jest ogromnie śpiący i przypomniał sobie o brązowej, szklanej fiolce ukrytej w jego teczce. Ale była to tylko przelotna myśl. Nie zamierzał udawać się do męskiej toalety, by zażyć narkotyk. Nie robił tego nigdy w siedzibie firmy. Uważałby to za grzech.

…nie idzie najgorzej.

Zamknął drzwi od swego pokoju, a potem wyciągnął z szuflady biurka grubą, brązową kopertę. Wyjął z niej wydruki komputerowe i zaczął je przeglądać. Wszystkie dotyczyły Taylor Lockwood.

Sięgnął po słuchawkę telefonu i wykręcił z pamięci jej numer.

– Halo?

– Cześć, Taylor.

Usłyszał we własnym głosie napięcie i niepokój. To był niedobry znak. Postanowił przejąć inicjatywę.

– To ty,Thom?

– Tak, to ja. Jak ci idzie?

– Dobrze, ale mam poczucie winy. Kończę jeść hamburgera.

Rozmawiając z każdą inną kobietą, uczepiłby się tego tematu i zaczął z nią flirtować. Ale tym razem oparł się pokusie.

– Przeżyłaś wieczór w moim towarzystwie, a takim osiągnięciem pochwalić się mogą tylko nieliczne dziewczyny – powiedział żartobliwym tonem. – Przepraszam, chciałem powiedzieć: kobiety. Czy jesteś obrażona?

– Skądże.

– Spróbuję się poprawić. – Prawdę powiedziawszy, nie był w zbyt pogodnym nastroju, ale starał się utrzymywać lekki ton rozmowy. – Czy zdajesz sobie sprawę, że za pół godziny jedziemy na lotnisko?

– Co to znaczy „my”?

– Ty i ja.

– Ach, tak. Mieliśmy uciec na koniec świata. Ale twój przyjaciel Bosk jest pierwszy w kolejce. Ucieknij z nim.

Sebastian, zbity z tropu, zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.

– Skoro już mowa o Bosku, to wybieram się z nim jutro na kolację do Hampton. Będzie tam kilku naszych znajomych.

– Pamiętam, wspominałeś o tym.

Był zdziwiony, że Taylor zapamiętała ich luźną uwagę, ale nie dał tego po sobie poznać.

– Posłuchaj, wiem, że jest trochę za późno na zaproszenie, ale czy nie zechciałabyś z nami pojechać? Będę miał wtedy pretekst, żeby go zabić i stać się pierwszym mężczyzną na twojej liście.

– To bardzo rycerska postawa.

– Muszę cię jednak ostrzec… – zaczął poważnym tonem.

– Przed czym?

– Mój samochód nie jest wytworną limuzyną.

– Nie szkodzi. Nie mam żadnych innych planów, więc…

– To doskonale. Wyjedziemy wcześnie, o piątej. Wrócimy koło dwunastej, może pierwszej.