– Reece posłużył się prywatnym detektywem z San Diego.
– Cholera, to było sprytne – mruknął z uznaniem Clayton. Nie znał dobrze Reece’a, ale postanowił załatwić mu awans na wspólnika firmy już za rok lub dwa. – Kiedy przyjdzie nasz gość?
– Lada chwila.
– Podaj mi szczegóły.
– Nazywa się Harry Rothstein. Jest jednym z udziałowców spółki, do której należy budynek. Ma wszystkie pełnomocnictwa – może powiedzieć tak lub nie. Obaj z Burdickiem zamierzają podpisać nową umowę w poniedziałek. Rothstein nie ma chyba żadnych kochanek, ale znalazłem jakieś konta na Kajmanach. Jego syn został dwukrotnie skazany za narkotyki.
– A dokładnie?
– Kokaina.
– Pytałem, za co dokładnie został skazany.
– Raz za handel, raz za posiadanie.
– Czy ten Rothstein jest bliskim przyjacielem Burdicka?
Na twarzy Simmsa pojawił się lekki uśmiech.
– Co to znaczy? – warknął Clayton.
– Jak on może być przyjacielem Donalda? – spytał Simms. – Rothstein jest Żydem.
W drzwiach pojawił się jakiś wysoki, łysiejący mężczyzna. Wszedł do holu i zaczął się rozglądać.
– To on – mruknął Simms.
Clayton podszedł do nieznajomego z szerokim, czarującym uśmiechem.
– Witam, panie Rothstein! – zawołał serdecznym tonem. – Nazywam się Wendall Clayton… Proszę się do nas przyłączyć, drogi przyjacielu.
Taylor i Ralph Dudley zatrzymali się na rogu Madison Avenue przy Czterdziestej Szóstej Ulicy i uścisnęli sobie dłonie.
Stary prawnik skłonił się w sposób, który uznała za wiktoriański i dziwaczny.
– Jakim pociągiem jedziesz? – spytał.
– Chyba się przejdę.
– A ja wezmę taksówkę. Życzę ci powodzenia. Daj mi znać, jak ci się udało z Yale. – Odwrócił się i odszedł.
Taylor myślała, że będzie musiała zachować się jak prywatny detektyw i obiecać taksówkarzowi pięć dolarów za śledzenie wozu, do którego wsiądzie Dudley. Ale on wcale nie udał się na postój. Ruszył piechotą na spotkanie z tajemniczym W.S., którego odwiedził wieczorem w dniu kradzieży dokumentu.
Kiedy oddalił się kilkadziesiąt metrów, ruszyła za nim. Szli na zachód przez błyszczące światłami ulice, mijając rozjarzone wystawy sklepów. Nadal panował spory ruch; jedni wychodzili z teatrów, inni opuszczali restauracje, by udać się do klubów i barów. Taylor poczuła, że udziela jej się rozświetlona energia Nowego Jorku; bezwiednie przyspieszyła kroku i niemal wyprzedziła Dudleya. Zwolniła więc i pozwoliła mu się nieco oddalić.
Ujrzała przed sobą sztuczne światła Times Square. Przekraczając niewidzialną barierę, dzielącą ją dotychczas od dzielnicy rozpusty, poczuła pierwsze ukłucie lęku. Agencje reklamowe, wynajęte przez firmy budowlane, nazywały tę dzielnicę Clinton. Niemal wszyscy inni używali historycznej nazwy Hell’s Kitchen.
Dudley dotarł do Dwunastej Alei, a kiedy znalazł się blisko rzeki, skręcił na południe. Na skąpo oświetlonych ulicach nie było przechodniów ani prostytutek.
Dudley zatrzymał się tak gwałtownie, że musiała wskoczyć do najbliższej bramy, by przypadkiem jej nie zauważył.
W powietrzu unosił się odór moczu. Taylor poczuła zawrót głowy i opuściła wzrok. Gdy go podniosła, stwierdziła, że Dudley zniknął. Odczekała pięć minut, wdychając chłodne powietrze i wsłuchując się w odgłosy ruchu ulicznego, dochodzące od strony West Side Highway. Potem ruszyła w kierunku miejsca, w którym straciła go z oczu. Stanęła naprzeciw bramy jednopiętrowego budynku. Z jego okien nie padało światło, gdyż szyby były zamalowane. Na starym, wyblakłym szyldzie widniał napis: „West Side. Klub Sztuki i Fotografiki”.
A więc to kryło się pod literami W.S., które zapisał w swym kalendarzu.
Przyszedł tu w sobotę wieczorem, a później – być może – wrócił do firmy. Mniej więcej wtedy, kiedy skradziono dokument.
Ale czy pomiędzy tymi dwoma miejscami istnieje jakiś związek? – pytała się w myślach. – Może to po prostu jego hobby? Może robi tu zdjęcia lub słucha wykładów o Anselu Adamsie i Picassie?
Zaczęła nadsłuchiwać. Zdawało jej się, że coś słyszy. Muzykę. Jakiś słodki utwór smyczkowy, w stylu orkiestry Mantovaniego. Czując ból stóp, będący skutkiem długiego spaceru na wysokich obcasach, oparła się o ścianę budynku i zaczęła obserwować gromadkę szczurów, które przeszukiwały leżącą po drugiej stronie ulicy kupę śmieci.
Skoro tu wszedł, to musi stąd wyjść – pomyślała.
Zrobił to w czterdzieści minut później.
Drzwi otworzyły się na tyle szeroko, że zauważyła różowo-zielone wnętrze. Na ulicę wylały się łagodne dźwięki muzyki. Przed domem zatrzymała się taksówka, należąca do korporacji, z której usług korzystała zawsze firma Hubbard, White and Willis. Dudley zniknął w jej wnętrzu i odjechał.
Co zrobiłby w takiej sytuacji Mitchell? – spytała się w myślach.
W gruncie rzeczy znała odpowiedź na to pytanie. Nie była jednak pewna, czy ma dość odwagi, by postąpić tak samo.
Wedlug krążących po firmie plotek naprawdę masz jaja.
No cóż…
Podeszła do bramy i nacisnęła dzwonek.
W drzwiach pojawił się przystojny, wysoki, trapezoidalnie zbudowany czarnoskóry mężczyzna.
– Jestem tutaj… – Reszta zdania uwięzła jej w gardle.
– Widzę, że pani tu jest.
– Jestem tutaj, bo polecił mi to miejsce pewien klient…
– Czy on jest członkiem klubu?
– Tak. To on mnie tu skierował.
Bramkarz upewnił się, że nikt nie stoi za nią, a potem otworzył drzwi. Taylor weszła do wnętrza.
Przypominało ono hol wytwornego hotelu. Pastelowe barwy, lśniąca miedź, skórzane meble, drewniany bar. Trzej Japończycy w ciemnych garniturach siedzieli na pluszowej kanapie, paląc papierosy. Zerknęli na nią uważnie – jakby z nadzieją – ale gdy obrzuciła ich chłodnym spojrzeniem, odwrócili wzrok.
W tym momencie podeszła do niej jakaś czterdziestokilkuletnia kobieta w konserwatywnym granatowym kostiumie i białej bluzce.
– Co mogę dla pani zrobić? – spytała z uśmiechem.
– Mam dziś wolny wieczór. Chciałam obejrzeć ten lokal.
– No cóż – zaczęła kobieta, wcielając się natychmiast w rolę przewodnika – nasz klub zrzesza miłośników sztuki i fotografii. Należy do najstarszych w mieście. Tu znajdzie pani szczegółowe informacje.
Podała jej kolorową broszurę, wydrukowaną na błyszczącym papierze. Były w niej programy koncertów, wystaw i wykładów.
Ale nie było wzmianki o tym, z kim spotykał się tu Dudley.
Taylor kiwnęła głową.
– Ralph opowiadał mi o tym klubie wiele dobrego.
– Ralph?
– Ralph Dudley. Jest moim przyjacielem. Miałam się tu z nim spotkać wcześniej, ale…
– Och – powiedziała kobieta – właśnie przed chwilą wyszedł. Trzeba było od razu powiedzieć, że pani go zna. – Wyjęła z jej rąk broszurę i wrzuciła ją do szuflady. – Przepraszam, nie wiedziałam, że to on panią tu skierował. Poproszę o jakiś dokument.
– Ja…
– Prawo jazdy albo paszport.
Co miała zrobić Alicja?
Musiała przyjąć zwariowane reguły gry.
Podała swe prawo jazdy. Kobieta porównała jej twarz z fotografią, a potem podeszła do komputera i wpisała do niego jakieś informacje. Rezultat był najwyraźniej pomyślny, bo zwróciła jej dokument.
– Chyba pani rozumie, że musimy zachować środki ostrożności. Składka członkowska wynosi tysiąc dolarów, a stawka godzinowa modelki lub modela pięćset dolarów. Jeśli chce pani mężczyznę, będzie musiał włożyć prezerwatywę. Seks oralny zależy od decyzji modela; jedni to robią, drudzy nie. Wszyscy oczekują napiwków. Opłata obejmuje standardowe rekwizyty, ale jeśli pani ma jakieś specjalne życzenia, zapewne można to załatwić. Czy płaci pani gotówką?