Выбрать главу

– A my korzystamy z terminu matki.

– Zgadza się.

– To się zapowiada bardzo zabawnie. Czy ona jest wstrętną jędzą?

– Mogę powiedzieć tylko tyle, że ma silniejszą osobowość niż jego ojciec.

– Co on robi?

– Jego ojciec? Zajmuje się pomnażaniem swoich wielkich pieniędzy. Jest starszym wspólnikiem banku inwestycyjnego Ludlum Morgan.

– Bosk. – Zaśmiała się. – Kiedy tak o nim mówię, mam ochotę dać mu kość. Gdzie on pracuje?

Podobnie jak poprzednim razem Sebastian nie chciał najwyraźniej ujawnić zawodu swego przyjaciela. Udał, że jest zajęty otwieraniem puszki piwa. Potem podał ją Taylor i zaczął otwierać następną.

– W małej firmie, która ma siedzibę w centrum miasta – wykrztusił w końcu.

– A matka?

– Podróżuje, przyjmuje gości i robi to, co każda pięćdziesięcioletnia kobieta z dobrego domu: zarządza swoimi papierami wartościowymi. Mają wartość około stu milionów. – Sebastian wypił łyk piwa i przypadkiem, ale świadomie położył dłoń na jej kolanie. – Ciesz się, Taylor. Tam będzie wspaniale. Dobre jedzenie, dobre alkohole, dobrzy ludzie.

– I dobre maniery – powiedziała, unosząc jego rękę ze swej spódnicy.

Sebastian jęknął, a potem zaczął w milczeniu wyglądać przez zaciemnioną szybę. Przez dłuższy czas oboje wpatrywali się w mrok, spowijający z wolna płaską, piaszczystą równinę.

Rodzinna rezydencja państwa Ottington Smith okazała się dwupiętrową, gotycko-wiktoriańską budowlą, położoną na południowym wybrzeżu Long Island. Jej front zdobiły dwie wieże, górujące nad dużym dziedzińcem i trzema przybudówkami. Cały dom obrośnięty był dzikim winem i pędami glicynii. Rozległą posiadłość otaczało ogrodzenie z kutego żelaza. Głównym akcentem ozdobnym były splątane kępy forsycji, pokrytej żółtymi i brązowymi liśćmi.

– Tu chyba mieszka rodzina Addamsów – mruknęła Taylor.

Na okrągłym podjeździe stało wiele samochodów.

– Mój Boże – powiedział Sebastian. – Mają tu więcej niemieckich wozów niż w całej Brazylii.

Zadzwonił do drzwi. Otworzyła je jakaś szczupła pięćdziesięciokilkuletnia kobieta. Jej jasne włosy rozczesane były na boki w stylu Jackie Kennedy i tworzyły nienaganną fryzurę dzięki sporej ilości lakieru. Zieloną jedwabną suknię zdobiły różowe i czarne trójkąty. Taylor domyśliła się, że jej strój pochodzi z firmy Chanel.

Kobieta miała rzucającą się w oczy biżuterię. Błękitny topaz, który nosiła na opalonym, pomarszczonym palcu, musiał mieć z pięćdziesiąt karatów.

– Thomas – powitała Sebastiana, całując go w policzek. On z kolei przedstawił jej Taylor, która dowiedziała się dzięki temu, że ma do czynienia z Adą Smith. Pani domu obrzuciła ją taksującym spojrzeniem, dokładnie przyglądając się jej oczom, cerze i ustom. Najwyraźniej była nieco zawiedziona, a Taylor domyślała się dlaczego. Przyjaciółki Boska miały dwadzieścia trzy lub cztery lata i można im było wybaczyć ich młody wygląd. Natomiast ona przekroczyła już trzydziestkę, a mimo to nie miała zmarszczek ani innych śladów starości.

Ona mnie nienawidzi – pomyślała w duchu.

Ada była jednak najwyraźniej dobrze wychowana, bo uśmiechnęła się do niej czarująco.

– Mów do mnie Ada – powiedziała. – Nie wiem, gdzie jest Bradford. Wszyscy inni są w piwnicy. Mój syn zajmuje się koktajlami i cygarami, a ja kolacją. Podamy ją o ósmej.

Potem zniknęła. Z głębi korytarza dotarł do nich głos Boska.

– Cześć, Thom!

– Witaj, mistrzu Bosk! – zawołał Sebastian, podbiegając do niego z uśmiechem.

Klepnęli się w dłonie poufałym gestem, w czym przypomnieli Taylor młode byczki, uderzające się rogami.

Gospodarz miał na sobie mokasyny, sportowe spodnie i zieloną bluzę z emblematem Harvardu. Jego twarz była zaczerwieniona od chłodu.

– Rąbaliśmy drewno do kominka – wyjaśnił.

Stojąca obok niego dziewczyna skwitowała to wyraźne kłamstwo krótkim wybuchem śmiechu.

– No dobrze, znosiliśmy je na miejsce. To jest równie męczące jak rąbanie. – Pochylił się do ucha Sebastiana i szepnął: – Jest tu Jennie. Przyprowadziła z sobą Billy’ego. Czy możesz w to uwierzyć?

– Czy ona jest kompletnie zwariowana? – Sebastian rozejrzał się z niepokojem. – A co z Brittany?

– Nie mogła przyjechać.

W oczach Thoma pojawiła się wyraźna ulga. Taylor przypomniała sobie, że wspominał jej w klubie o telefonach, na które nie odpowiadał.

Bosk spojrzał badawczo na Taylor.

– Cześć. Ty jesteś…?

– Taylor Lockwood.

– Ach tak, kobieta, która nie chce za mnie wyjść za mąż.

– To prawda, ale jesteś w dobrym towarzystwie. – Wskazała ruchem głowy Sebastiana. – Za niego też nie chcę wyjść. Masz ładny dom.

– Dzięki. Oprowadzę cię po nim później. Wejdźcie. Rozpaliliśmy w kominku.

W piwnicy był już tłum gości. Większość miała około dwudziestu lat. Do uszu Taylor docierały liczne imiona i przydomki – Rob, Mindy, Gay-Gay, Trevor, Windham, MacKenzie – bardziej chyba wyraziste niż twarze młodych ludzi obojga płci, którzy je nosili.

Uśmiechała się do nich uprzejmie, a oni traktowali ją przyjaźnie, lecz z wyraźną rezerwą. Zastanawiała się, co o niej myślą. Chyba wyczuwali, że ma większą klasę niż na przykład Brit, wyzywająco ubrana dziewczyna, której głowę zdobiła ekstrawagancko uczesana burza czarnych włosów.

Kobiety patrzyły na nią podejrzliwie. Mężczyźni przyglądali się jej z wyraźnym zainteresowaniem. Podejrzewała, że ich partnerki zaczną niedługo odciągać od niej ich uwagę.

Bosk podawał martini, ona jednak ograniczyła się do piwa.

– Czy jesteś prawnikiem? – spytała jakaś blondynka.

– Aplikantką.

– Och, to ciekawe…

– Bardzo cenimy prawników – oznajmił towarzyszący dziewczynie przystojny młody człowiek. – Często ratują naszą skórę.

– Skąd pochodzisz? – pytała blondynka. – Chyba wyczuwam akcent bostoński.

– Urodziłam się na północnym wybrzeżu.

– Och, pewnie w Locust Valley. – Była to okolica, w której mieszkała elita elit. Słynna z tego, że miał tam dom J.R Morgan.

– Nie, w Glen Cove. – Ładne, choć skromne miasteczko. – Ale kiedy miałam dwanaście lat, przenieśliśmy się do Marylandu.

– Czy twój ojciec albo matka pracują w branży?

– W jakiej branży? – spytała niewinnie Taylor.

– Prawo, banki… – wyjaśniła dziewczyna takim tonem, jakby była przekonana, że żadna inna branża po prostu nie istnieje.

– Nie. Prowadzą sklep.

Sebastian, który pytał ją już o jej ojca i wiedział, że jest sławnym prawnikiem, zerknął na nią porozumiewawczo.

– No cóż, podobno handel przynosi ostatnio niezłe dochody – mruknęła jedna z kobiet, kiwając głową.

– Bardzo dobre – wtrącił ktoś inny.

Ku radości Taylor stracili dla niej nagle wszelkie zainteresowanie i podjęli przerwane rozmowy – jedyne rozmowy, jakie wydawały im się ważne i istotne.

Kolacją zarządzała Ada. Robiła to ze spokojnym zdecydowaniem osoby, dla której poprawność towarzyska jest obowiązującym prawem. Nienagannie nakryty stół zdobiły szkła Waterford i porcelana Wedgwood. Choć strój wieczorowy nie obowiązywał, Ada miała na sobie wytworną jedwabną suknię, aksamitną przepaskę przytrzymującą włosy i naszyjnik z dużych, żółtawych kamieni. Swoim sposobem bycia wyraźnie dawała do poznania, że bez względu na to, co dzieje się w tandetnych lokalach, do których przyzwyczajeni są ci młodzi ludzie, kolacja w jej domu musi spełniać wszystkie wymogi dobrego tonu.