Mam cię – pomyślała Taylor. – Mój prywatny detektyw, John Silbert, byłby ze mnie dumny.
– Cholera! – zaklął Bosk. – Dlaczego on to zrobił?
– Skąd mogę wiedzieć? Chyba ma alzheimera.
– To jeszcze nie jest koniec świata – wtrącił Callaghan. – Przecież nikt nie wie, co tam robiłeś, prawda?
– Chyba nie.
– To się uspokój. Zatarłeś starannie wszystkie ślady. Odwaliłeś kawał dobrej roboty. Proszę… mam dla ciebie prezent.
– Och, nektar bogów – mruknął Sebastian.
– Jasne – potwierdził Bosk.
Nastąpiła dłuższa pauza. Magiczny proszek musiał poprawić nastrój Sebastiana, bo po chwili roześmiał się beztrosko.
– To mi się podoba! Żeby wydymać firmę, która wydymała mnie i zarobić na tym kupę szmalu.
– Czy zamierzasz kupić lamborghini? – spytał Callaghan.
– Nie lubię takiego twardego zawieszenia – odparł poważnym tonem Bosk.
– A ja mieszkam na Manhattanie – przypomniał mu Sebastian. – Co mam robić, parkować samochód za dwieście tysięcy dolarów na ulicy? I przestawiać go codziennie na drugą stronę?
– Trzymaj go w letnim domku, Thom. Wszyscy tak robimy.
– Nie mam letniego domku. I nie chcę go mieć.
Taylor zdała sobie sprawę, że chłodny wiatr smaga jej twarz i uszy. Zamknęła oczy. Jej nogi zaczynały cierpnąć z zimna. Usłyszała, jak obaj młodzi ludzie wciągają przez nos resztki kokainy.
– Jaka jest ta dziwka, z którą przyjechałeś? – spytał Bosk.
– Odpieprz się – spokojnym tonem odpowiedział Sebastian.
– Chodzi mi o to, czy dobrze się wali?
– Bosk, ty masz gruczoły płciowe zamiast mózgu – powiedział Callaghan. – Czy ty naprawdę myślisz tylko o seksie?
– I o pieniądzach. Często myślę o pieniądzach, ale przeważnie o seksie. Powiedz mi coś o tej Taylor.
– Nie chcę o niej mówić – agresywnym tonem oświadczył Sebastian.
– Czy ma duże cycki? Nie zauważyłem… Hej, uspokój się, kolego! Nie patrz na mnie tak groźnie. Ja byłem tylko ciekawy.
– Nie interesuj się nią za bardzo – powiedział po dłuższej pauzie Sebastian. – Czy mnie słyszałeś?
Taylor poczuła ukłucie lęku.
– Ja tylko…
– Słyszałeś?
– Opanuj się… Słyszałem cię,Thom, słyszałem cię…
Potem konwersacja przeszła na sport, a Taylor, sztywna z zimna, odeszła od okienka. Wróciła do domu i przyłączyła się do otaczających kominek gości. Zauważyła, że jej obecność natychmiast obniżyła temperaturę rozmów. Usiadła więc na obudowie kominka, tyłem do ognia i grzała się.
Około dziesiątej wieczorem czyściciel zasłon szedł przez dzielnicę Greemdch Village, nad którą wisiały ciemnoczerwone chmury, odbijające kolorowe światła miasta.
Obserwował uważnie budynki i znalazł w końcu właściwy adres.
Podszedł do tylnego wejścia i zaczął grzebać w zamku, aż zęby zapadki ustawiły się właściwie. Pchnął drzwi. Potem wspiął się na czwarte piętro i otworzył wytrychem zamek wybranego przez siebie mieszkania.
Gdy tylko znalazł się w środku, wsunął szpikulec za pasek w taki sposób, by w razie potrzeby mógł łatwo po niego sięgnąć, i rozpoczął poszukiwania. Znalazł torbę z przyborami do haftowania (zimowy krajobraz, który z pewnością nie zostałby ukończony przed Bożym Narodzeniem), pudełko dietetycznych herbatników, pas do podwiązek (nadal opakowany w papier z nadrukiem sklepu i najwyraźniej nigdy nieużywany) i wiele teczek z nutami. Kosztowny magnetofon szpulowy. Kilkadziesiąt kaset z tym samym tytułem: „Nocny upał. Piosenki Taylor Lockwood”.
W damskiej teczce znajdowały się (oprócz nut) wykazy przepracowanych godzin, informacje o wejściach i wyjściach oraz inne dokumenty firmy Hubbard, White and Willis. Jego klient miał nadzieję, że być może ta kobieta prowadzi dziennik. Ale w dzisiejszych czasach ludzie rzadko prowadzili dzienniki, a Taylor Lockwood nie była wyjątkiem.
Czyściciel zasłon spokojnie przeszukiwał mieszkanie, obchodząc powoli kolejne pomieszczenia. Wiedział, że jego klient będzie żądał dokładnego sprawozdania, nie chciał więc niczego przeoczyć.
Rozdział osiemnasty
Taylor weszła do swojej klitki i ciężko osunęła się na krzesło.
Był sobotni poranek, szósta trzydzieści. Los sprawił, że w siedzibie firmy nie było jeszcze żadnego z prawników. Panował w niej przenikliwy chłód.
Taylor miała dreszcze nie tylko z zimna, ale i z wyczerpania. Kiedy oboje z Sebastianem wrócili ubiegłej nocy do miasta, było już bardzo późno. Thom wydawał się przygnębiony. Najwyraźniej bał się, że spyta go o Callaghana, a nie miał na podorędziu żadnej przekonującej historyjki. Ale chyba dręczyło go coś jeszcze. Jego nonszalancka pewność siebie całkowicie się ulotniła. Taylor zauważyła, że przygląda jej się z wyraźnym niepokojem.
Wyobraziła sobie siebie jako osobę skazaną na śmierć. On był w tej scenie strażnikiem więziennym, dystansującym się wyraźnie od kogoś, kto niedługo ma umrzeć.
To groteskowe – pomyślała. Ale nadal rozbrzmiewały jej w uszach jego słowa skierowane do Boska.
Nie interesuj się nią za bardzo.
Co to mogło znaczyć?
I skąd do diabła wiedział, że ona jest muzykiem?
Zauważyła migającą lampkę swej automatycznej sekretarki i podniosła słuchawkę, by odsłuchać nagrania.
Reece dzwonił, by przypomnieć jej, że ma tego wieczora przyjść do niego na kolację.
Pozostała jeszcze jedna wiadomość.
Cześć, pani mecenas, jak ci się wiedzie? Widzialem w „Law Journal” artykuł o twojej firmie. O tej fuzji. Pewnie to czytałaś, ale wysyłam ci go faksem. Trzeba zawsze znać kulisy polityczne…
Gdybyś wiedział, tato, jak dobrze je znam – pomyślała Taylor.
Planujemy już świąteczną kolację. Swoją obecność potwierdził jeden z sędziów Sądu Najwyższego – zgadnij który. Posadzę go przy stole obok ciebie. Tylko zachowaj swoje bardziej liberalne poglądy dla siebie. Mówię to poważnie. Będę w mieście w następnym tygodniu. Mama cię pozdrawia.
Sędzia Sądu Najwyższego? – myślała Taylor, wiedząc, że Samuel Lockwood nigdy nie robi nic bez powodu. – Do czego on zmierza? Czy sadzając mnie obok tego człowieka, chce mi pomóc w karierze? Czy też chce załatwić jakieś swoje sprawy?
Znalazła artykuł przysłany jej przez ojca i szybko go przejrzała. Przedstawiał on ostry konflikt między Burdickiem a Claytonem – wspólnikami firmy Hubbard, Wbite and Willis. Autor uważał, że mimo tego sporu połączone firmy będą mogły w obecnym klimacie gospodarczym funkcjonować znacznie lepiej, niż gdyby zachowały swą odrębność. Ilustrująca tekst fotografia przedstawiała Burdicka i jego żonę. Przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Napisała nad tekstem artykułu: „Thom, może Cię to zainteresuje. Taylor Lockwood”.
Potem weszła do jego pokoju, położyła artykuł na fotelu i korzystając z tego pretekstu, zaczęła przeszukiwać gabinet z gorliwością młodego policjanta oglądającego miejsce zbrodni.
W szufladach biurka znalazła prezerwatywy, kolorowy magazyn pornograficzny, zamkniętą butelkę chivas regala, zapałki z Harvard Club, Pałace Hotel i innych nocnych lokali, kilka kart dań z restauracji, dostarczających jedzenie pod zamówiony adres, listy od brata, matki i ojca (systematycznie ułożone i opatrzone adnotacjami na marginesach), zestawienia bankowe, książeczki czekowe (Jezu, skąd on wziął tyle pieniędzy!), kieszonkowe wydania powieści szpiegowskich i wojennych, poplamiony kawą egzemplarz „Kodeksu zawodowej odpowiedzialności prawnika”, fotografie z wakacji, artykuły z gazet, dotyczące nowych emisji obligacji i akcji, „Wiadomości giełdowe”, batony czekoladowe, okruchy oraz spinacze do papieru.