Выбрать главу

Nic na temat zaginionego dokumentu. Żadnych informacji dotyczących powiązań Thoma z firmą Hanover and Stiver albo związków tej firmy z Boskiem czy CaUaghanem.

Na półkach stały setki opasłych, granatowych, czerwonych i ciemnozielonych teczek z aktami. Zawierały zapewne kopie wszystkich kontraktów, nad którymi pracował Sebastian. Można w nich było z powodzeniem ukryć umowy wstępne i inne obciążające dowody. Ale ich przeszukanie zajęłoby jej wiele dni. Na każdej z teczek wydrukowane było złotymi literami nazwisko właściciela.

W tym momencie dostrzegła róg kartki papieru, wystający spod leżącej na biurku podkładki. Ponownie wyjrzała na korytarz i przekonawszy się, że nadal jest pusty, sięgnęła po kartkę.

Były na niej krótkie i zwięzłe ręczne adnotacje.

Taylor Lockwood. Piąta Aleja 24.

Jej wiek, szkoły, do których chodziła. Adres rodziców w Chevy Chase. Numery telefonów w domu i w firmie. W tym jeden zastrzeżony.

Ojciec: Samuel Lockwood. Matka: zajmuje się domem. Nie ma rodzeństwa. Złożyła podanie na wydział prawa. Zatrudniona w firmie Hubbard, White and Willis na dwa lata. Podwyżki i wysokie premie.

Muzyk. W każdy czwartek. Klub Miracles.

– Co za sukinsyn – szepnęła do siebie. Potem odłożyła kartkę na miejsce.

Wyszła z pokoju na chłodny korytarz. Zdawało jej się, że słyszy echa kroków, trzask odbezpieczanych rewolwerów i szczęk noży sprężynowych.

Słyszała też wyraźnie słowa Sebastiana:

Nie interesuj się nią za bardzo.

W bibliotece firmy połączyła się z kilkoma bazami danych, między innymi z systemem Lexis/Nexis, zawierającym kopie niemal wszystkich decyzji sądowych, ustaw i zarządzeń wydanych w Stanach Zjednoczonych oraz artykułów zamieszczonych przez setki czasopism i gazet, publikowanych na całym świecie.

Przez wiele godzin usiłowała znaleźć jakieś informacje dotyczące Callaghana, Boska i Sebastiana.

Nie zdało się to na wiele. Bradford Smith należał do grona prawników mających prawo do występowania w sądach nowojorskich i federalnych. Pracował aktualnie w jakiejś firmie, która jednakże zdawała się nie mieć żadnych powiązań ze spółką Hanover and Stiver ani z bankiem New Amsterdam.

Dennis Callaghan nie był prawnikiem, lecz biznesmenem. Działał na wielu polach. Był objęty dochodzeniem, dotyczącym oszustw giełdowych i nadużyć w dziedzinie handlu nieruchomościami, ale nigdy nie został formalnie oskarżony. Utrzymywał aktualnie związki z dwudziestoma różnymi spółkami. Niektóre z nich były zarejestrowane poza obszarem Stanów Zjednoczonych i wydały jej się efemerydami.

Ale żadna nie miała powiązań z firmą Hanover and Stiver. Informacje na temat Sebastiana, znalezione w czasopismach uniwersyteckich i magazynach prawniczych, do których pisywał, też nie budziły podejrzeń. Odkryła jednak z zainteresowaniem, że choć nieźle grał swoją rolę, wcale nie był młodym człowiekiem z dobrej rodziny. Urodził się na przedmieściach Chicago, gdzie jego ojciec prowadził sklep spożywczy – to tłumaczyło dziwne spojrzenie, jakim ją obrzucił, gdy oznajmiła w domu Ady, że jej ojciec był sklepikarzem. Ukończył Harvard, ale zajęło mu to aż sześć lat – prawdopodobnie dlatego, że musiał równocześnie zarabiać na swoje utrzymanie. Później kontynuował naukę w Yale i ukończył kursy wieczorowe w szkole prawniczej z Brooklynu, pracując w ciągu dnia jako posłaniec sądowy, doręczający wezwania ludziom zamieszkującym najbardziej niebezpieczne przedmieścia Nowego Jorku.

Czyli pod wesołkowatym playboyem krył się inny Thom Sebastian. Ambitny, twardy karierowicz. A Taylor, przypominając sobie podsłuchaną rozmowę, wiedziała, że jest również złodziejem. Gotowym „wydymać firmę, która wydymała jego”.

Do biblioteki zaczęli przybywać inni pracownicy, więc nie chcąc, by ktoś zauważył, czym się zajmuje, wyłączyła komputer i pojechała na piętro, które zajmowała administracja.

Weszła do archiwum, o którym wspominała jej Carrie Mason. Był to przestronny pokój, wypełniony rzędami szafek na akta. Tu właśnie wydział rozliczeń przechowywał oryginały wykazów przepracowanych godzin, wypełniane codziennie przez prawników.

Upewniwszy się, że jest sama, otworzyła szufladę oznaczoną literą „D” i odszukała ostatnie wykazy złożone przez Ralpha Dudleya. Były to niewielkie, niebieskawe świstki papieru, na których opisywał swoje dni pracy, podzielone na dziesięciominutowe przedziały czasowe. Przeczytała je i odłożyła na miejsce. Potem zajrzała do szuflad „L” i „S”, by zbadać, czym zajmowali się Lillick i Thom Sebastian.

Później ruszyła w kierunku wyjścia, ale zatrzymała się przy szafce z literą „R”. Po chwili wahania otworzyła szufladę i ujrzała ze zdumieniem setki plików papieru z nazwiskiem Reece. Boże Święty – pomyślała. – On pracuje dwa razy więcej niż większość innych prawników.

Wyciągnęła przypadkowo wybrany plik – dotyczący września – i zapoznała się z przebiegiem typowego dnia pracy Mitchella Reece’a.

Rozmowa z nowym klientem – pół godziny.

New Amsterdam Bank przeciwko Hanover and Stiver – cztery i półgodziny (wnioski sądowe).

Westron Electronic przeciwko Larson Associates – trzy i pół godziny (wniosek o unieważnienie wezwania J. Brietella).

Stan Nowy Jork przeciwko Kowalskiemu – pół godziny (konferencja w urzędzie prokuratora okręgowego).

Stan Nowy Jork przeciwko Hammondowi – pół godziny (spotkanie z oskarżonym).

W sprawie Summers Publishing – dwie i pół godziny (studiowanie akt sprawy o upadłość).

Taylor przerzuciła kilka dalszych kartek.

Lasky przeciwko Allied Products… Mutual Indemnity of New Jersey przeciwko New Amsterdam Bank… Stan Nowy Jork przeciwko Williamsowi.

Dodała liczby. Szesnaście godzin, którymi można obciążyć klienta. Szesnaście godzin efektywnej pracy – bez dojazdów, obiadów, wypraw do toalety czy bufetu.

Szesnaście godzin w ciągu jednego dnia!

Każdy dzień wyglądał niemal tak samo.

Przygotowywanie uzasadnienia wniosku… przygotowywanie uzasadnienia wniosku… na rozprawie… na rozprawie… konferencja ugodowa… przygotowywanie uzasadnienia wniosku… na rozprawie… spotkania z klientami, oskarżonymi o przestępstwa kryminalne, i prokuratorami.

Na rozprawie na rozprawie na rozprawie…

Ten człowiek pracował bez przerwy.

Przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

Tak czy nie? – spytała z uśmiechem swoje drugie ja.

Naprzód, Alicjo.

Otworzyła teczkę, zawierającą ostatnie wykazy Mitchella Reece’a. Przerzucała kartki, dopóki nie znalazła dnia, w którym szła za nim na Grand Central Station.

Trzy godziny swej nieobecności w firmie oznaczył kodem 03.

Co znaczyło: sprawy prywatne.

Na przykład: czas spędzony u dentysty.

Albo na zebraniu Stowarzyszenia Prawników.

Albo w Westchester, z dziewczyną.

Z pewnym zażenowaniem zaczęła sprawdzać adnotacje z ostatnich miesięcy dotyczące przerw w pracy. We wrześniu Mitchell Reece robił długie przerwy na lunch, i to aż dwa lub trzy razy w tygodniu. Później, na przykład w listopadzie, robił to tylko raz w tygodniu.

Taki pracoholik jak Reece… trzy godziny w środku dnia?

Taylor rozumiała go. Sama miewała kochanków.

Odłożyła papiery i zamknęła szufladę.

Na dworze panował chłód, ale miasto było rozświetlone gwiazdkowymi dekoracjami, postanowiła więc pójść do domu pieszo. Nałożyła słuchawki walkmana, przykryła je nausznikami i szybkim krokiem ruszyła przed siebie, myśląc o czekającej ją tego wieczora kolacji z Mitchellem. Przynajmniej do chwili, w której Miles Davis zaczął grać „Seven steps to heaven”, bo w tym momencie natychmiast zapomniała o całym świecie.