Выбрать главу

– Nie powinniśmy pokazywać się razem.

– Rozdzielimy się zaraz po wejściu. Przyjedziemy późno i wślizgniemy się dyskretnie do wewnątrz. – Uniósł swój kieliszek. – Dobra robota, pani mecenas.

Stuknęli się kieliszkami, ale Reece zauważył, że Taylor wykrzywiła twarz w grymasie niechęci.

– O co chodzi?

– O to, że powiedziałeś do mnie „pani mecenas”.

– Nie lubisz tego?

– Tak nazywa mnie mój ojciec. Działa to na mnie jak płachta na byka.

– Będę o tym pamiętał – obiecał. – Chyba niełatwo być córką Samuela Lockwooda.

Gdybyś tylko wiedział – pomyślała, powtarzając słowa, którymi skwitowała wcześniej nagranie swego ojca.

Sącząc koniak, rozmawiali o firmie, wspólnikach, romansach. O tym, kto jest gejem, kto zostanie wkrótce wspólnikiem, a kto nie ma na to szans. Taylor, która dostarczała większość informacji, była zaskoczona, że Reece tak mało wie o plotkach krążących po firmie i o rozgrywających się w niej konfliktach.

Jeszcze bardziej zdumiewające było to, że wiedział tak mało o fuzji. Choć prawnicy i aplikanci rozmawiali o niej niemal bez przerwy, on zdawał się nie wykazywać większego zainteresowania całą sprawą. Taylor wspomniała mu o pogłoskach, według których Clayton zatrudnił niemieckiego prawnika, polecając mu zbadanie sprawy kont, jakie Burdick mógł otworzyć w Szwajcarii.

– Naprawdę? – spytał z autentycznym zaskoczeniem.

– Czy to cię nie niepokoi? – spytała. – Czy nie myślisz o tym, co będzie, jeśli Wendall wygra?

Reece roześmiał się beztrosko.

– Nie – odparł. – Nie robi mi to żadnej różnicy. Zależy mi tylko na tym, żeby prowadzić interesujące sprawy. Nie ma dla mnie znaczenia to, czy firmą będzie rządził Donald, Wendall czy John Perelli.

Wspólnie uprzątnęli talerze. Potem usiedli wygodnie na skórzanej kanapie.

Nastąpiła chwila ciszy. Słychać było tylko tykanie zegara. Odległe wycie syreny. Dochodzący z dala krzyk.

Wtedy nagle ją pocałował.

A ona odwzajemniła jego pocałunek.

Przez chwilę trwali w uścisku. Jego prawa ręka przesunęła się po jej policzku w dół. Ale widocznie wyczuł jej nagły niepokój, bo nie posunął się ani o milimetr dalej.

– Przepraszam – powiedział. – Jestem impulsywny i natrętny. Powiedz mi, żebym poszedł do wszystkich diabłów.

– Zrobiłabym to, gdybym tego chciała. Gdybyś tylko wiedział…

Reece odsunął się od niej i usiadł wygodnie na kanapie.

– Chciałbym ci coś wyjaśnić – oznajmił po chwili milczenia.

– A mianowicie?

– To w gruncie rzeczy nic ważnego. Ale mam wyrzuty sumienia. Wczoraj, po zakończeniu przesłuchania świadka, powiedziałem ci, że jestem umówiony na lunch. Pamiętasz?

– Oczywiście – odparła, czując przyspieszone bicie serca.

– Ale nie byłem z nikim umówiony.

Przypomniała sobie wzmiankę o trzygodzinnej przerwie na lunch, zawartą w wykazie przepracowanych godzin. I kwiaty.

– Pojechałem do Westchester. To sprawa, o której staram się za dużo nie mówić. Moja matka przebywa tam w domu opieki.

– Och, Mitchell, bardzo mi przykro.

Miał kamienny wyraz twarzy, ale ona dostrzegła w jego oczach ból.

– Schizofrenia. Ciężki przypadek. Odwiedzam ją dwa razy w tygodniu. Czasem mnie rozpoznaje. – Uśmiechnął się z goryczą. – Wczoraj była w niezłej formie. Zaniosłem jej kwiaty, a ona długo o tym mówiła.

– Czy zażywa jakieś leki?

– Och, oczywiście. Pielęgniarki traktują ją bardzo dobrze. Ale trudno mi o tym mówić. Na dobrą sprawę jesteś jedyną osobą, której o tym powiedziałem.

Poczuła przypływ dumy, wywołanej przez ten dowód zaufania. Była jeszcze bardziej zadowolona niż wtedy, kiedy wybrał właśnie ją do pomocy przy poszukiwaniu zaginionego dokumentu.

– Nikt się o tym ode mnie nie dowie… ale gdybym mogła coś zrobić…

– Możesz mnie pocałować, to będę wiedział, że wybaczasz mi to drobne kłamstwo.

Zaśmiała się i uścisnęła ramię Mitchella. Potem pochyliła się i przelotnie musnęła ustami jego policzek.

A później zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęła go czule całować.

Do czego to doprowadzi? – zastanawiała się w duchu, kiedy ich pieszczoty stały się bardziej namiętne. Przypomniała sobie składane jej propozycje małżeństwa (dwie), młodych ludzi, którzy mieszkali z nią pod jednym dachem (trzech), i mężczyzn, z którymi spała (trzynastu). Myślała o ludziach, którzy twierdzili, że są w niej do szaleństwa zakochani, choć ona odczuwała w stosunku do nich jedynie sympatię. Oraz o tych, którzy budzili w niej pożądanie, choć nie dostrzegali jej istnienia.

Może tym razem będzie inaczej… – pocieszała się w głębi duszy. – Może z biegiem lat, podczas których uczyłam się sztuki przetrwania w tym obcym świecie, nabrałam rozumu i wyrobiłam w sobie zdolność oceny sytuacji. Może trafiłam do innego miejsca – do krainy czarów, w której rezyduje mój ojciec i Mitchell Reece. W której mogę z nimi rozmawiać jak równy z równym.

Ale bądź ostrożna… Czy pamiętasz, co mówił Thom Sebastian o micie pięknych kobiet? Wystrzegaj się mitu, w myśl którego istnieją momenty absolutnego szczęścia, takie momenty jak ten. Momenty, w których siedzimy lub leżymy obok siebie, skąpani w uczuciu. Kiedy rozmowy wspinają się na wysoki poziom, kiedy dochodzi do wymiany zwierzeń, a podobieństwa między tobą a twym kochankiem rozkwitają jak krokusy w kwietniu.

W takich chwilach zapominamy o tym, że miłość z reguły nie trwa wiecznie, że większość słów to tylko wibracje powietrza, a większość związków prowadzi do groteskowych i bolesnych nieporozumień.

Cofnęła się i otarła z jego policzka plamę od szminki. Mitchell dostrzegł jej pusty kieliszek, wstał i nalał kolejną porcję koniaku. Potem usiadł na kanapie i odgarnął kosmyk włosów, uporczywie opadający mu na czoło.

– Wiesz co? – spytał.

– Mmm?

– Jestem zadowolony.

– Z czego?

Zdała sobie nagle sprawę z ogarniającego ją uczucia. Wiedziała, że mimo wszystkich ostrzeżeń, jakie wygłosiła przed chwilą pod swoim adresem, nie zdoła już nad nim zapanować.

Czy obróci się to na dobre, czy na złe? – pytała się w duchu. – Nadchodzi chwila prawdy. Decyduj się Alicjo, masz jakieś trzy minuty.

– Jestem zadowolony, że nie złapaliśmy jeszcze tego złodzieja – oznajmił stłumionym głosem. – Dobrze mi się z tobą współpracuje.

Uniósł swój kieliszek.

Chwila nadeszła – mówiła do siebie Taylor. – Wychodzisz czy zostajesz? Masz jeszcze wpływ na przebieg wydarzeń. Możesz łatwo wrócić do punktu wyjścia. Podziękuj mu za kolację. Wstań. To wszystko, co masz zrobić.

Tak czy inaczej podejmij decyzję. Czy postępujesz dobrze czy źle?

Uniosła swój kieliszek, ale stukając się z Mitchellem, wylała kilka kropel koniaku na jego koszulę.

– Och, do diabła – mruknął.

Dobrze czy źle?… Musisz podjąć decyzję… Dokonać wyboru…

– Pozwól, że zmyję tę plamę – powiedziała.

Dobrze czy źle?

Powtórzyła to pytanie w myślach ze dwanaście razy w ciągu pięciu sekund… a może dwóch… a może w ciągu tylko jednej sekundy. Potem Mitchell zacisnął wargi na jej ustach, objął ją mocno i położył zaskakująco duże dłonie na jej piersiach.

Poczuła dotyk jego gorących palców, wślizgujących się pod jej suknię. Chwyciła go za koszulę i przyciągnęła do siebie, kładąc się równocześnie na kanapie.

Dobrze czy źle… dobrze czy źle…

Był sobotni wieczór. Donald Burdick i Bili Stanley siedzieli na skórzanych fotelach w czytelni swego prywatnego klubu, położonego na Broad Street.