Kiedy weszli na górę, Taylor udawała, że podziwia portrety koni i stare meble. W gruncie rzeczy szukała miejsc, gdzie można by ukryć informacje o firmie Hanover and Stiver lub zaginiony dokument. Zajrzała do małego pomieszczenia, które wyglądało na gabinet, i dostrzegła duże biurko.
– Dlaczego się gubisz, Taylor? – spytał Clayton, kiedy do nich dołączyła. Potem podjął swą opowieść. – Niedaleko stąd stoi dom Marka Twaina, dom, w którym umarł.
– Czy należy pan do stowarzyszenia Synów Rewolucji Amerykańskiej? – spytała Carrie.
– Synowie rewolucji byli dla nas niedawnymi przybyszami – oznajmił Clayton z udawaną irytacją, za którą kryła się prawdziwa duma. – Członkowie mojej rodziny należeli do pierwszych osadników, założycieli Nieuw Nederlandt. Przybyliśmy tu w roku tysiąc sześćset dwudziestym ósmym.
– Więc jest pan z pochodzenia Holendrem?
– Nie. Moi przodkowie byli hugenotami.
– Kiedy byłam w szkole, zawsze mylili mi się hugenoci z Hotentotami – powiedziała Taylor.
Clayton uśmiechnął się chłodno. Widać było, że nie lubi żartów na temat swego pochodzenia.
– Hugenoci byli francuskimi protestantami – wyjaśnił. – Okrutnie prześladowanymi. W latach dwudziestych siedemnastego wieku kardynał Richelieu nakazał oblężenie La Rochelle, dużego miasta hugenotów. Moja rodzina uciekła i osiedliła się tutaj. Nawiasem mówiąc, miasto La Rochelle w stanie Nowy Jork wzięło swą nazwę od francuskiego La Rochelle.
– Co robili pańscy przodkowie, kiedy się tu znaleźli? – spytała Carrie.
– Nawet w tym kraju istniała spora nieufność wobec hugenotów. Nie wolno im było wykonywać niektórych zawodów. Moi przodkowie zostali rzemieślnikami. Przeważnie srebrnikami. Jednym z nich był Paul Revere. Ale moi krewni zawsze lepiej znali się na handlu niż na rzemiośle… Zajęliśmy się produkcją, a potem finansami, choć ta dziedzina była zdominowana przez… inne grupy. – Skrzywił się z niechęcią, a Taylor zaczęła podejrzewać, że z trudem powstrzymuje się od wyrażenia swej opinii na temat wczesnych osadników pochodzenia żydowskiego.
– Moja rodzina osiadła w końcu na Manhattanie i tam pozostała. Po wschodniej stronie miasta. Urodziłem się pięć przecznic od miejsca narodzin mojego ojca i dziadka.
– To się dziś rzadko zdarza – oznajmiła Taylor. – W naszej epoce wszyscy są rozrzuceni po całym świecie.
– Nie powinniście do tego dopuszczać – z autentycznym przejęciem rzekł Clayton. – Historia rodziny to wszystko, co mamy. Trzeba znać swoich przodków i być z nich dumny. W tym roku zostałem przewodniczącym Towarzystwa Francuskiego…
– Och, słyszałam o nim – zapewniła go Carrie tonem gorliwej, dobrej uczennicy.
– Po Towarzystwie Holenderskim jest to najbardziej prestiżowa organizacja etniczna w Nowym Jorku – dodał Clayton, zwracając się do Taylor.
– Przepraszam, panie Clayton, ale gdzie tu jest toaleta? – przerwała mu Carrie z przymilnym uśmiechem.
Doskonale, kochana – pomyślała Taylor, mając nadzieję, że Carrie zaabsorbuje gospodarza, dzięki czemu będzie mogła zajrzeć do gabinetu.
– Niestety ta na górze jest zepsuta – odparł ku jej rozczarowaniu Clayton. – Proszę zejść na dół, a my za chwilę się tam zjawimy.
Carrie odeszła, a Taylor zdała sobie sprawę, że zakończyli zwiedzanie na sypialni gospodarza, ozdobionej obrazami, przedstawiającymi angielskie sceny myśliwskie, i mosiężnymi okuciami. Był to niewątpliwie pokój dżentelmena.
Ach, Dżabbersmoka strzeż się, strzeż!
Clayton zamknął drzwi.
– Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą.
Taylor westchnęła, oburzona jego brakiem subtelności.
– Chyba powinnam zejść na dół – powiedziała stanowczo.
Clayton chwycił ją za rękę, a ona poczuła ze zdumieniem, że ogarnia ją jakaś przedziwna niemoc. Sama nie wiedziała, kiedy usiadła obok niego na łóżku.
– Wendall…
– Spójrz na mnie.
Posłuchała go i odniosła wrażenie, że przyciąga ją do niego jakaś potężna, magnetyczna siła. Że jej włosy falują w podmuchach tego niewidzialnego wiatru.
Przypomniała sobie żołnierzy Króla – karty, wirujące wokół Alicji. Ach, Dżabbersmoka…
– Wendall…
– Chcę ci coś powiedzieć – oznajmił spokojnym tonem. – Chcę, aby było to zupełnie jasne. Cokolwiek się wydarzy – lub nie wydarzy – nie będzie miało żadnego wpływu na twoją karierę w naszej firmie. Czy to rozumiesz?
Taylor gwałtownym ruchem wyrwała rękę z jego dłoni.
– Wcale cię nie znam. Nigdy dotąd nawet z tobą nie rozmawiałam. – Z przerażeniem stwierdziła, że jej słowa brzmią wyjątkowo nieprzekonująco, jakby była bliska kapitulacji.
– Co z tego, że ze mną nie rozmawiałaś? – spytał Clayton, wzruszając ramionami. – Ja nie chcę z tobą dyskutować. Chcę się z tobą kochać.
Nie było żadnych przeszkód, utrudniających jej wyjście z pokoju. Clayton nawet nie stał na jej drodze. Wystarczyło wstać i ruszyć w kierunku drzwi. Ale nie zrobiła tego.
Clayton założył nogę na nogę i odgarnął z czoła kosmyk włosów.
– Jestem z kimś związana – zaczęła niepewnie.
Nie, nie, nie. Nie mów tego. Nie daj się wciągnąć w rozmowę. Nie tłumacz się, on nie jest twoim ojcem. Powiedz mu, żeby się odpieprzył. Zapomnij, kim on jest, zapomnij o sprawie. Po prostu powiedz: odpieprz się.
Powiedz to!
– No cóż, Taylor, wszyscy jesteśmy z kimś związani. Nie o to w gruncie rzeczy chodzi.
Poczuła suchość w gardle.
Nie przełykaj śliny. To objaw słabości.
Przełknęła ślinę.
– Przecież my się w ogóle nie znamy.
Clayton uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– Posłuchaj, ja nie proponuję ci małżeństwa. Chcę się z tobą kochać. To wszystko. Jesteśmy parą dorosłych ludzi. Wydajesz mi się bardzo atrakcyjną kobietą.
– Muszę iść.
– To nie jest komplement – ciągnął. – To stwierdzenie faktu. Wiem, jak należy kochać się z kobietami. Jestem w tym dobry. Czy nie uważasz, że jestem atrakcyjny?
– To nie ma nic do rzeczy…
– Czyli jestem atrakcyjny? – przerwał jej pospiesznie. Oparł dłoń na łóżku. – Chcę się z tobą kochać. To jest proste i nieszkodliwe.
Taylor uśmiechnęła się.
– Ty wcale nie chcesz się ze mną kochać. Ty chcesz mnie przelecieć,
– Nie – wyszeptał stłumionym głosem. – Chcę, żebyśmy się przelecieli razem. Popatrz, do czego mnie doprowadziłaś. – Pokazał jej, jakiego dostał wzwodu. – Nie każdemu się to udaje.
Taylor rozsiadła się wygodniej i oparła dłonie na kolanach.
– Czy wiesz, co mnie w tobie zachwyciło? – szepnął, dotykając jej włosów. – Twoje oczy. Dostrzegłem je z drugiego końca pokoju.
– Jesteś bardzo hojnie obdarzonym mężczyzną – oznajmiła. – Myślałam, że w związku z tym całym zamieszaniem będziesz bardziej rozkojarzony.
– Co masz na myśli? – spytał po chwili wahania.
– Tę fuzję.
Zastygł na chwilę w bezruchu, najwyraźniej zbity z tropu. Potem zaśmiał się uwodzicielsko.
– Mam w tej dziedzinie spore możliwości.
Taylor przyjrzała się jego twarzy, oddalonej od jej twarzy nie więcej niż o trzydzieści centymetrów.
– Czytałam gdzieś, że myśliwi uprawiają seks przed polowaniem – powiedziała. – To podobno wpływa dodatnio na pewność ręki. Ja uważam, że seks dekoncentruje.
– A więc pomóż mi się zdekoncentrować… – wyszeptał cicho. Ale jego słowa nie wywarły na niej zamierzonego wrażenia. Zabrzmiały w jej uszach jak niestosowny, sztubacki żart. I nagle poczuła, że zyskuje nad nim przewagę.