Выбрать главу

– Połóż się i oprzyj głowę na poduszce – powiedział uwodzicielskim głosem. Taylor zdała sobie nagle sprawę, że jego penis uciska przez warstwy materiału jej udo. – Mam różne zabawki.

– Naprawdę?

– Poczujesz się bardzo dobrze. Jak nigdy dotąd.

Zaśmiała się, czując swą rosnącą przewagę. Kiedy przestał na nią działać urok Claytona, jego słowa zaczynały brzmieć coraz bardziej niemądrze.

– Dlaczego nienawidzisz Donalda Burdicka? – spytała nagle.

– Nie chcę rozmawiać o nim ani o tej fuzji.

– Dlaczego?

– Bo wolę się z tobą kochać.

– Przecież ta fuzja to najważniejszy temat rozmów w naszej firmie.

– Czy martwisz się o swoją posadę? Nie musisz się niczego bać. Obiecuję ci to.

– Nie martwię się o swoją posadę już od wielu lat. Jestem tylko ciekawa, dlaczego tak bardzo nie lubisz Donalda Burdicka.

Usiadła sztywno na łóżku. Clayton wydawał się zdezorientowany i niepewny. Sprawiał wrażenie mężczyzny, który natrafiał na różnego rodzaju opory ze strony uwodzonych przez siebie kobiet i nauczył się je przezwyciężać, ale nie był przygotowany na potok pytań.

– Odpowiedz mi. Dlaczego?

– No cóż – odparł w końcu. – Osobiście nie mam nic przeciwko niemu. Jest jednym z najbardziej czarujących ludzi, jakich znam. Podziwiam jego sposób bycia. Jest doskonałym reprezentantem starych pieniędzy.

– Krążą pogłoski, że chcesz go zniszczyć.

Clayton zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.

– Docierają do mnie różne pogłoski. Podejrzewam, że nie są bardziej wiarygodne niż te, które docierają do ciebie. Ta fuzja to tylko kwestia interesu. Niszczenie ludzi jest zbyt czasochłonne…

Taylor już całkowicie wyzwoliła się spod jego uroku. Wstała i przesunęła palcami po włosach.

– Chyba powinieneś zejść na dół. Bądź co bądź jesteś gospodarzem.

Clayton postanowił podjąć ostatnią próbę.

– Ale… – Wskazał ręką wybrzuszenie w nogawce swoich spodni.

– Wiesz co, Wendall? – powiedziała z uśmiechem Taylor. – To największy komplement, jaki spotkał mnie od wielu miesięcy. Bardzo mi miło. A teraz pozwól, że cię pożegnam.

Po wyjściu z sypialni Taylor zajrzała do górnej łazienki i zauważyła, że wszystko funkcjonuje w niej normalnie. Poczekała tam, aż Clayton zszedł na dół, i wślizgnęła się do gabinetu.

Oprócz biurka dostrzegła tam fotel, wiktoriański stolik do herbaty, kilka stojących lamp i dwie duże ozdobne szafki. Zapaliła światło i przymknęła drzwi.

W przegródkach biurka znajdowały się liczne papiery: wykazy bankowe, stare czeki, notatki, zapiski, prywatne rachunki, kwity. Widząc ilość materiałów, które będzie musiała przejrzeć, westchnęła ciężko, usiadła na fotelu i zaczęła kolejno czytać dokumenty.

Po jakichś piętnastu minutach pracy usłyszała od strony drzwi czyjś głos.

– Ach, więc tutaj jesteś…

Uniosła wzrok i ujrzała Wendalla Claytona.

Rozdział dwudziesty drugi

Odwróciła się i wstała, zrzucając plik papierów. Kartki rozsypały się po podłodze. Wendall Clayton stał na korytarzu, tuż za drzwiami i rozmawiał z kimś, kogo nie widziała. Korzystając z tego, że znajduje się poza zasięgiem jego wzroku, zaczęła zbierać papiery. Potem ponownie usłyszała jego głos.

– Wejdźmy na chwilę tutaj, dobrze?

Rozpaczliwym gestem wsunęła kartki pod biurko. Zniknęły z pola widzenia – wystawał tylko róg jakiegoś listu. Sięgnęła w jego kierunku, ale w tym momencie drzwi się otworzyły. Taylor wskoczyła za szafę. Przylgnęła do ściany, poczuła na policzku dotyk chłodnego tynku. Usłyszała i rozpoznała głos drugiego mężczyzny.

– O czym chcesz ze mną mówić, Wendall? – spytał Ralph Dudley.

Do jej uszu dotarł trzask zamykanych drzwi.

– Siadaj – poprosił Clayton.

– Czy coś się stało?

– Nie pamiętam, żebym zapalał tę lampę… – mruknął ze zdziwieniem Clayton.

Taylor jeszcze mocniej przylgnęła do ściany.

Cisza. Co oni robią? – pytała się w duchu. – Czy zauważyli czubki moich butów albo wystający spod biurka róg kartki papieru? Czyżby fotel, na którym siedziałam, nadal był ciepły?

– Ralph, chyba mogę powiedzieć, że należysz do starej gwardii, do weteranów naszej firmy.

– To prawda, pracuję w niej już od dawna.

– Zaczynałeś mniej więcej w tym samym czasie co Donald, prawda?

– A także Bill Stanley. I Lamar Fredericks.

– Widywałem cię często w klubie z Joe Wilkinsem i Porterem.

– Owszem, często tam bywamy. O co ci chodzi?

– Jak się dziś bawisz?

– Doskonale, Wendall. – W głosie starego prawnika pobrzmiewał lęk. Clayton zadawał życzliwe pytania z sadystyczną intonacją.

Cisza. Szmer przesuwających się po podłodze stóp.

– Jest tu dziś sporo młodych ludzi – ciągnął Clayton. – Czy to nie zabawne, Ralph? Kiedy byłem w ich wieku, zarabiałem… pięćdziesiąt, może siedemdziesiąt pięć dolarów tygodniowo. Ci smarkacze zgarniają dziewięćdziesiąt tysięcy rocznie. To zdumiewające.

– Wendall, czy czegoś ode mnie chcesz?

– Chcę, żebyś głosował we wtorek za fuzją. To wszystko.

Długa pauza.

– Nie mogę, Wendall – oznajmił w końcu drżącym głosem stary mężczyzna. – Wiesz o tym. Jeśli dojdzie do fuzji, stracę posadę. Podobnie jak Donald i wielu innych.

– Będziesz miał z czego żyć, Ralph. Dostaniesz wysoką odprawę.

– Nie mogę. Nie stać mnie na to, żeby przejść na emeryturę.

– Oczywiście, że nie. Masz duże wydatki.

– Zgadza się – przyznał Dudley, starannie ważąc słowa. – Mieszkanie w tym mieście jest bardzo kosztowne.

– Manhattan… to najdroższe miejsce na świecie.

– Przykro mi, Wendall. Będę musiał głosować przeciwko tej fuzji.

Znowu cisza. Taylor wyobrażała sobie gorączkowy bieg myśli Dudleya, usiłującego przewidzieć następny ruch Claytona. Ona sama domyślała się już żałosnego końca tej rozmowy.

– Czy mogę z tobą rozmawiać otwarcie? – spytał Clayton.

– Oczywiście. Doceniam szczerość i…

– Jeśli nie będziesz głosował za fuzją, podam do publicznej wiadomości twój romans z szesnastoletnią dziewczynką.

Zdławiony wybuch śmiechu nie ukrył rozpaczliwego lęku Ralpha.

– O czym ty mówisz?

– Ralph, cenię twoją inteligencję i mam nadzieję, że ty doceniasz moją. Pokazujesz się publicznie z tą małą kurewką i przedstawiasz ją jako swoją wnuczkę, co sprawia, że cała afera jest jeszcze bardziej obrzydliwa. Ty…

Taylor usłyszała odgłos uderzenia, potem śmiech najwyraźniej zaskoczonego Claytona i szuranie stóp szamoczących się mężczyzn. W końcu rozpaczliwy jęk Dudleya, nasycony bólem i bezradnością.

– Ralph, naprawdę… – Clayton ponownie się zaśmiał. – Czy nic ci nie jest? Usiądź… Czy coś cię boli?

– Nie dotykaj mnie – wyjąkał Dudley załamującym się głosem. Taylor dosłyszała jego szloch.

– Nie podchodźmy do tego zbyt emocjonalnie – powiedział pojednawczym tonem Clayton. – Nie mam powodu, by komukolwiek o tym mówić. Spróbujmy ze sobą negocjować. Uchodzisz za najbardziej czarującego człowieka w naszej firmie. Jesteś wytworny i elegancki. Można by cię nazwać reliktem czasów, w których maniery prawnika były równie ważne jak jego inteligencja. Więc proponuję ci układ. Ty i trzej twoi koledzy zmienicie front i będziecie głosować za fuzją, a ja zachowam twój sekret w tajemnicy.

– Trzej inni?

– Powiedzmy że Joe, Porter… sam wybierz trzeciego. A oto dobra wiadomość. Za każdego dodatkowego, przeciągniętego na moją stronę członka rady dorzucę pięćdziesiąt tysięcy dolarów do twojej odprawy. To powinno ci wystarczyć na zadawanie się z tą młodą kurewką jeszcze przez jakiś rok.