Выбрать главу

– Jesteś podły – wykrztusił Ralph.

– Bardziej podły niż ty? Nie jestem tego pewien. Głosowanie odbędzie się pojutrze, Ralph. Pomyśl o tym. Decyzja należy do ciebie. A teraz zejdź na dół i weź drinka. Odpręż się.

– Gdybyś potrafił zrozumieć…

– Och, przecież właśnie o to chodzi, Ralph. Ja nie potrafię cię zrozumieć. I nie zrozumie cię nikt inny.

Drzwi się otworzyły. Obaj mężczyźni wyszli. Jeden z nich był zrozpaczony, a drugi zadowolony z siebie. Ale odgłos ich kroków brzmiał tak samo.

Taylor nadal siedziała w gabinecie, wsłuchując się w jakiś cichy, rytmiczny dźwięk.

Po wyjściu obu prawników pozostała na miejscu, kryjąc się za szafą, gdyż Clayton nadal przebywał na górze. Usłyszała jego dochodzący z bliska głos.

Po jakichś pięciu minutach rozległ się ten dźwięk.

Co to jest – pytała się w myślach. – Czyjś śpiew? Prymitywna muzyka? A może… Nie, to niemożliwe…

Podeszła do ściany i przycisnęła do niej ucho. Dźwięk dochodził z drugiej strony – z sypialni Claytona.

Nagle zdała sobie sprawę, że słyszy głosy dwojga ludzi, i wszystko stało się dla niej jasne.

Nie była szczególnie zaskoczona, gdyż wiedziała już dobrze, co sądzić o Claytonie. Zdumiało ją jednak to, że drugim źródłem efektów dźwiękowych była Carrie Mason.

– Mocniej… tak… tak… jestem już blisko… Taak, taak, taak!

Carrie osiągnęła cel dość szybko, ale Claytonowi zabrało to więcej czasu. Tyle że Taylor zdążyła dokładnie przeszukać jego biurko. Dochodzące zza ściany odgłosy dawały jej poczucie bezkarności.

Znalazła tylko jeden interesujący dokument – rachunek firmy ochroniarskiej. Dotyczył on usług, które firma zaczęła świadczyć przed miesiącem. Ich zakres określony był dość enigmatycznie. „Zgodnie z życzeniem klienta”.

Miała ochotę zabrać rachunek ze sobą. Zastanawiała się, jak postąpiłby w takiej sytuacji jej znajomy detektyw, John Silbert Hemming. Doszła do wniosku, że posłużyłby się szpiegowskim aparatem fotograficznym. Wobec tego starannie przepisała wszystkie informacje i odłożyła kartkę na miejsce.

Kiedy zeszła na dół, stwierdziła, że wielu gości już wyszło. Pozostali tylko najbardziej doświadczeni bywalcy bankietów. Między innymi Thom Sebastian, który znów chciał ją uściskać. Kiedy zrobiła unik, pożegnał się z nią i ponownie zaproponował, by zjedli nazajutrz kolację. Taylor ruszyła w kierunku bufetu, słuchając strzępków stłumionych, często pijackich rozmów.

– On do tego doprowadzi. To pewne. W przyszłym miesiącu będziemy nazywać się Hubbard, White, Willis i Perelli.

– Przegrasz zakład, frajerze. Burdick do tego nie dopuści.

– Czy zdajesz sobie sprawę, że mają głosować już we wtorek? Pojutrze.

– Słyszałeś o tym detektywie, który bada sprawę rachunków Burdicka w bankach szwajcarskich?

– Czy wiesz, że Burdick kazał komuś przejrzeć artykuł Claytona, zamieszczony w czasopiśmie prawniczym, bo chce udowodnić, że jest to plagiat?

– To bzdura.

– Ta cała fuzja jest bzdurą. Nikt nie koncentruje się na pracy.

– Gdzie jest Donald?

– Nie musiał przychodzić. Przysłał Himmlera.

– Kogo?

– Swoją żonę. On potrafi tylko przekonywać, a Vera po prostu ucina ludziom jaja. Słyszałeś, co o niej opowiadają, prawda? To Lady Makbet.

Taylor zauważyła, że żony Burdicka nie ma już wśród gości.

Obejrzała długi stół, na którym niedawno piętrzyły się stosy kawioru, wołowiny, kurczaka i befsztyków tatarskich. Teraz zostały na nim tylko brokuły.

A ona nie znosiła brokułów.

Uderzona przez Eda Gliddicka piłka golfowa potoczyła się po pokrytym sztuczną trawą dachu hotelu Fleetwood w Miami Beach, ale nie wpadła do dołka.

– Cholera! – zaklął głośno, zerkając na stojącego obok szczupłego młodego mężczyznę.

– Wolę grać w tenisa niż w golfa – powiedział jego towarzysz.

Był nim Randall Simms III, protegowany Wendalla Claytona. To on wykorzystał prywatny odrzutowiec firmy Hubbard, White and Willis, by przybyć na Florydę przed Burdickiem i spotkać się z dyrektorami spółki kapitałowej McMillan Holdings.

Podczas gdy jego rywal tracił czas na rozmowy z zastępcą dyrektora, Steve’em Nordstromem, Simms spotkał się z Edem Gliddickiem, szefem rady nadzorczej i dyrektorem naczelnym.

Spółka McMillan, która sama niczego nie produkowała, była właścicielem wielu firm, wytwarzających części do maszyn i świadczących usługi na rzecz rozmaitych przedsiębiorstw, a także posiadała udziały w innych spółkach akcyjnych. Zawiłość tej struktury nie utrudniała Gliddickowi sprawnego zarządzania powierzonym mu majątkiem. Spółka McMillan Holdings regularnie pojawiała się na liście dwudziestu najbardziej dochodowych firm świata.

Sześćdziesięciopięcioletni Gliddick był nieco zgarbiony i dość tęgi. Spędził wiele lat na kortach tenisowych i polach golfowych całego świata, dlatego jego twarz była ogorzała i pomarszczona od słońca. Miał rzadkie, siwe włosy i duży nos.

– Wendall nie przyjechał do mnie osobiście, tylko przysłał pana – powiedział do swego gościa. – To może oznaczać tylko jedno. Jest pan człowiekiem od brudnej roboty.

– Wendall chciał zachować pewien dystans między swoją osobą a tym, co zamierzam panu powiedzieć – wyjaśnił Simms.

– Chodzi o tę pieprzoną fuzję, prawda?

– Proponuję, żebyśmy weszli do środka – oznajmił Simms. – Tutaj mógłby ktoś nas podsłuchać za pomocą mikrofonu kierunkowego. Takie urządzenia są naprawdę produkowane. Widuje się je nie tylko w filmach.

– Wiem o tym – mruknął Gliddick.

Wszedł pierwszy do pokoju, zamknął okno i zaciągnął zasłony. Simms przygotował dwa koktajle whisky sour. Gliddick zaczął się zastanawiać, skąd ten człowiek, którego nigdy dotąd nie spotkał, wiedział, że jest to jego ulubiony drink.

– Donald Burdick rozmawia w tej chwili ze Steve’em Nordstromem – oznajmił.

– Wiemy o tym – mruknął Simms.

My!

– Więc czego pan chce… to znaczy, czego chce Wendall?

– Chcemy, żeby dał pan do zrozumienia pracownikom obu firm – naszej i pana Perellego – że jesteście zwolennikami tej fuzji.

– Dlaczego nie mielibyśmy być jej zwolennikami?

– Dlatego że jeśli do niej dojdzie, Donald i jego zwolennicy będą musieli odejść – oznajmił obcesowo Simms.

– Aha… – Gliddick kiwnął głową. – Rozumiem.

– Być może chce pan być wobec niego lojalny…

– Jasne, że chcę być wobec niego lojalny.

– To zrozumiałe. Jesteście przyjaciółmi od lat. Ale odłożymy na chwilę ten temat i porozmawiajmy o tym, dlaczego powinien pan chcieć, aby nasze firmy się połączyły.

Bystry chłopak… podoba mi się… – pomyślał Gliddick, ale natychmiast porzucił zamiar nakłonienia Simmsa do podjęcia pracy w firmie McMillan. Wendall Clayton nie był człowiekiem, któremu można by podkupywać pracowników.

– Sprawdziliśmy wasze rachunki – ciągnął Simms. – Burdick was okrada. Wasze koszty wyniknęły się spod kontroli. Płacicie dwieście dolarów za godzinę pracy nowo zatrudnionego prawnika, który nie ma o niczym pojęcia. Płacicie za limuzyny, choć posłaniec mógłby skorzystać z komunikacji miejskiej. Płacicie wielkie premie za standardowe usługi prawnicze. Jeśli poprzecie tę fuzję, obniżymy wasze koszty o pięć milionów rocznie.

– Pięć?

– Pięć. A w dodatku Perelli przejmie wasze negocjacje ze związkami zawodowymi. Teraz prowadzi je kancelaria Maverna i Simpsona, którzy, prawdę mówiąc, są idiotami. Nie kiwnęli palcem, żeby powstrzymać związki od zakłócania waszych operacji w Oregonie i w stanie Waszyngton. Perelli jest najtwardszym specjalistą od prawa pracy w Nowym Jorku. Zrobi z waszymi związkami, co będzie chciał.