Выбрать главу

– Hallo – wymamrotał sennym głosem.

– Pan Burdick? – spytała jakaś kobieta.

– Zgadza się. Kto mówi?

– Mam na imię Jean. Dzwonię w imieniu pana Gliddicka. Kto to może być Jean? – zastanawiał się Burdick. Ed Gliddick miał od dwudziestu lat tę samą sekretarkę imieniem Helen, bez której nigdy nie ruszał się z Miami.

– Czekałem na Eda przez cały wieczór. Czy coś mu się stało?

– Pan Gliddick kazał mi pana przeprosić. Niestety nie będzie mógł się z panem zobaczyć.

Burdick był zawiedziony i zły, ale zachował spokój.

– No cóż, i tak jest już za późno. Moglibyśmy się spotkać na śniadaniu i…

– Przykro mi, ale on tym razem w ogóle nie może się z panem zobaczyć. W ciągu najbliższych dwóch dni ma mnóstwo spotkań, a potem musi pojechać do domu, do Battle Creek.

Burdick zamknął oczy i ciężko westchnął. Zdał sobie sprawę, że Clayton ponownie storpedował jego plany.

– Rozumiem. Czy był dziś w Miami jakiś inny prawnik z firmy Hubbard, White and Willis?

– Nie mam pojęcia, proszę pana.

– Okay – mruknął Burdick, uświadamiając sobie, że nie ma po co dzwonić do Nordstroma, gdyż ten tchórz nie podniesie nawet słuchawki. – Czy może pani przekazać Edowi wiadomość?

– Chętnie to zrobię.

– Wiadomość brzmi: „I ty, Brutusie?”. Czy pani to zapamięta?

– Tak. Czy on będzie wiedział, co to znaczy?

– Z pewnością.

Burdick odłożył słuchawkę, a potem podniósł ją ponownie, by zadzwonić do żony.

Na odległym brzegu wielkiego zbiornika wodnego rosły wysokie drzewa. Odbite od powierzchni promienie księżyca tworzyły na powierzchni lekkich fal tysiące świetlistych plam. Ale Taylor Lockwood i Reece nie mogli zachwycać się tą romantyczną scenerią. Byli mokrzy i przemarznięci. Siedzieli na przednim fotelu lincolna, unosząc stopy nad powierzchnię wody, która pokrywała podłogę pojazdu.

Ich samochód spadł z nasypu i osiadł na dnie zbiornika, który na szczęście miał tylko pół metra głębokości. Był duży, ale bardzo płytki.

Oboje wybuchnęli histerycznym śmiechem, ale szybko zdali sobie sprawę, że choć mogą otworzyć drzwi, czeka ich długa droga. Musieli przebrnąć przez lodowatą wodę do brzegu, a potem dojść do opustoszałej szosy i liczyć na pojawienie się kogoś, kto zechce udzielić im pomocy.

Reece zadzwonił z telefonu komórkowego po policję. Potem owinęli się płaszczami, oparli stopy o fotele i w milczeniu czekali na jej przyjazd.

Dyżurny oficer zapewnił ich, że radiowóz zjawi się za dziesięć minut. Było to jednak już dość dawno temu, a ponieważ Reece nie potrafił dokładnie określić miejsca, w którym wypadli z drogi, podejrzewali, że czeka ich dłuższe oczekiwanie.

– Kto to był? – spytała w końcu Taylor.

– Przypuszczam, że ten sam człowiek, który ukradł dokument. Nie zdążyłem mu się dokładnie przyjrzeć. Biały mężczyzna w średnim wieku. Miał kapelusz i podniesiony kołnierz, więc nie widziałem dobrze jego twarzy. Nie wiem nawet, jaki to był samochód. Zauważyłem tylko białą smugę.

– Przypadek?

– Nie wchodzi w rachubę. On celowo zepchnął nas z szosy.

– Kto z uczestników przyjęcia mógł wiedzieć o naszej obecności?

Reece wzruszył ramionami.

– Thom Sebastian, Dudley… I większość akolitów Claytona, z wyjątkiem Randy’ego Simmsa. – Zastanawiał się przez chwilę. – Myślę, że pora powiedzieć policji, co się stało. Wyznać im całą prawdę.

– Nie. – Taylor potrząsnęła głową.

– Nie przypuszczałem, że może do tego dojść, Taylor. Nigdy nie spodziewałem się aktów przemocy.

– Zabijanie nas nie miałoby sensu – odparła. – To sprowadziłoby do firmy policję, a on z pewnością tego nie chce… podobnie jak my. Nie wiedział, że wypadniemy z szosy. Chciał nas tylko przestraszyć.

Reece się zamyślił. Taylor przysunęła się do niego bliżej.

– Jesteśmy już blisko celu. Czuję to. Rozprawa ma się odbyć pojutrze. Poczekajmy jeszcze dwa dni. – Oburącz objęła jego głowę. – Zgoda?

– Sam nie wiem, co robić – odparł niepewnie.

– Tylko dwa dni – powtórzyła bardziej zdecydowanym tonem, widząc, że jego opór słabnie. Kiedy otworzył usta, pokręciła głową i położyła palec na jego wargach.

Pochylił się ku niej i mocno ją objął. Ich pocałunek był długi i namiętny.

Przerwały go światła kilku halogenowych reflektorów, wyławiających samochód z gęstego mroku. Odsunęli się od siebie gwałtownie i usłyszeli rozbawiony głos jednego z policjantów.

– Popatrz na ten samochód, Hank! Wygląda, jakby pływał po wodzie! Czy widziałeś kiedyś coś takiego?

– Nigdy w życiu – odpowiedział jego kolega.

W poniedziałek, na dzień przed rozprawą mającą zadecydować o losach banku New Amsterdam, Taylor Lockwood siedziała w nowojorskim pubie naprzeciw Johna Silberta Hemminga, który trzymał w ręku kufel.

Nie był tradycyjnym prywatnym detektywem, wychylającym podczas pracy mnóstwo whisky, ale przepadał za piwem. Skończył szósty kufel i zamówił trzy następne.

– One są bardzo małe – dodał tonem wyjaśnienia.

Taylor musiała przyznać mu rację, ale sama miała kłopot już z drugim. Wypiła u Claytona więcej wina, niż zamierzała, a z powodu kąpieli w zbiorniku – i obecności Reece’a w łóżku – nie spała tej nocy wiele.

Opowiedziała Hemmingowi o werdykcie Sądu Najwyższego, na mocy którego puby miały obowiązek obsługiwać kobiety. Przez wiele lat prawo bywania w nich mieli tylko mężczyźni.

– To wielkie osiągnięcie – mruknął Hemming, patrząc na poszczerbione drewniane stoły, kolekcję wyrobów z kości pokrytą grubą warstwą kurzu i grupę hałaśliwych młodych ludzi. Potem spojrzał z gniewem na jakiegoś pijanego studenta, który szedł w ich kierunku, rozlewając trzymane w ręku piwo. Chłopak dostrzegł jego wzrok i szybko zmienił kierunek.

– Czy nasze spotkanie ma charakter towarzyski? – spytał z ciekawością detektyw.

– Chyba nie.

– Ach, rozumiem – odparł, kiwając głową. – Jak wypadło zdjęcie odcisków palców?

– Nieźle. Wyślę ci pocztówkę.

– Kiedyś nauczę cię, jak się robi odciski stóp.

Taylor podała mu kartkę z informacjami, które znalazła w biurku Wendalla Claytona.

– John, czy słyszałeś kiedykolwiek o tej instytucji?

– „AAA Agencja Ochroniarska”? Nie ma takiej w Nowym Jorku ani w okolicach. Ale możemy założyć, że to jakaś szemrana firma.

– Dlaczego?

– Te trzy A to stary numer. Przybierają taką nazwę, żeby znaleźć się na pierwszym miejscu w książce telefonicznej. Czy chcesz, żebym ich sprawdził?

– A możesz to zrobić?

– Jasne. – Przechodzący kelner bez pytania postawił na ich stoliku jeszcze dwa piwa.

– Czy pracownik takiej szemranej firmy byłby gotów popełnić przestępstwo?

– Przejść przez ulicę w niedozwolonym miejscu?

– Chodzi o coś gorszego.

– Kradzież jabłek?

– Coś w tym rodzaju. Ale chodzi o coś cenniejszego niż owoce.

John pochylił się nad stołem.

– Jeśli idzie o duże firmy ochroniarskie, takie jak nasza, nie wchodzi to w rachubę. Jeśli popełniasz przestępstwo, tracisz licencję. Ale te małe agencje… – postukał palcem w kartkę papieru – nie zawsze odróżniają dobro od zła. Chcę powiedzieć, że ktoś musi instalować te podsłuchy, które znajduje moja firma, prawda? A zakładanie pluskiew jest nielegalne.

– A jeśli chodzi o brudne sztuczki?

– Terminologia mojego zawodu nie zna takiego określenia.

– Na przykład próba zepchnięcia kogoś z szosy.

– Zepchnięcia kogoś…