Выбрать главу

Czy możemy wyeliminować Dudleya? – pytała się w myślach.

Nie, ale możemy umieścić go niżej na liście podejrzanych niż Thoma Sebastiana.

Nie interesuj się nią za bardzo…

Postanowiła oczarować młodego prawnika, który zbierał jej dane personalne, i wydrzeć z niego wszystkie informacje. Przypomniała sobie jego zaniepokojenie, które zwróciło jej uwagę poprzedniego dnia. Kto wie, może wyzna jej prawdę podczas dzisiejszej kolacji.

Przed budynkiem zatrzymała się na chwilę i potarła oczy.

Jutro – pomyślała z przerażeniem. – Rozprawa odbędzie się jutro.

Wyszła na jezdnię, by zatrzymać przejeżdżającą taksówkę.

Thom Sebastian siedział w barze Niebieski Diabeł, położonym na końcu Zachodniej Pięćdziesiątej Siódmej, niedaleko Hudsonu.

Lokal zyskał jego aprobatę. Wśród klientów przeważali elegancko ubrani czarnoskórzy miłośnicy muzyki. Thom popijał koktajl vodka gimlet, wyobrażając sobie wyimaginowanego żonglera i myśląc: Jak dotąd jest nieźle.

Ale zdawał też sobie sprawę, że jest cholernie zdenerwowany.

Zastanawiał się, co może nastąpić tego wieczora. Nie był pewien, czy nie popełnia poważnego błędu. Ale wiedział, że coś się wydarzy.

Kości zostały rzucone – pomyślał w duchu i zaraz zawstydził się tego banalnego stereotypu, na który nie powinien pozwalać sobie prawnik jego formatu.

Przypomniał sobie – niemal z rozbawieniem – że perspektywa awansu na wspólnika firmy Hubbard, Wbite and Willis zawsze była dla niego sprawą życia lub śmierci.

Śmierci…

Kiedy Wendall Clayton wezwał go do swego gabinetu i oznajmił typowym dla siebie bezosobowym tonem, że zarząd postanowił nie składać mu propozycji pozostania w firmie, siedział nieruchomo przez trzy czy cztery minuty, słuchając sugestii dotyczących wysokości jego odprawy.

Uśmiechał się z przymusem, ale ten uśmiech musiał wyglądać jak grymas szaleństwa. Miał wyszczerzone zęby i psychotycznie przymrużone oczy.

– Chcielibyśmy, żebyś został naszym wspólnikiem, Thom… Szanujemy cię… Ale sam rozumiesz, że musimy liczyć się z rachunkiem ekonomicznym.

Co po prostu znaczyło, że Sebastian nie jest klonem Wendalla Claytona i w związku z tym można uznać go za zbędny balast.

Liczyć się z rachunkiem ekonomicznym… Ten rutynowy termin palił go jak kwas.

Słuchając Claytona, opuścił głowę i dostrzegł na biurku swego przełożonego jakiś inkrustowany arabski talerz. Zaczął wpatrywać się w ten przedmiot tak intensywnie, jakby chciał przelać na niego wszystkie swoje kłopoty.

Teraz natomiast myślał o problemie, jaki stanowiła Tylor Lockwood.

A równocześnie usilnie pragnął o niej zapomnieć, wyrzucić ją ze swych myśli, zastąpić ją jeszcze raz wizerunkiem wyimaginowanego żonglera.

Zerknął na zegarek.

No dobrze – pomyślał. – Bierzmy się do roboty.

Wstał ze stołka i oznajmił barmanowi, że wróci koło piątej.

Jak dotąd…

Kierowca dodge’a odruchowo sięgnął pod fotel pasażera i namacał swoje narzędzie pracy: automatyczny karabin marki Remington.

Sześć naboi w magazynku. Sześć dalszych wetkniętych między siedzenie a oparcie fotela, czubkiem w dół.

Nie koncentrował się jednak na broni; obserwował kobietę, która szła ulicą i podchodziła właśnie do tęgiego młodego człowieka. Thom Sebastian uśmiechnął się na jej widok i pomachał przyjaźnie ręką.

A więc to ona – pomyślał kierowca dodge’a.

Zastanawiał się, jaką ma figurę pod tym płaszczem: Wolałby, żeby nosiła buty na wysokich obcasach. Lubił wysokie obcasy, a nie te bezsensowne sportowe, czarne mokasyny, które włożyła kobieta.

Rozejrzał się dokoła, by sprawdzić, czy w pobliżu są policjanci lub przechodnie, którzy mogliby przesłonić mu cel.

Teren był czysty.

Podjechał powoli jeszcze odrobinę bliżej i zatrzymał samochód jakieś siedem metrów od kobiety. Zerknęła w jego kierunku bez większego zainteresowania, ale kiedy podniósł broń, zorientowała się, co jej grozi. Krzyknęła głośno i uniosła ręce.

Ale nie miała dokąd uciekać.

Nacisnął spust. Zaskoczyła go potężna siła odrzutu. Kobieta, trafiona w bok porcją grubego śrutu, zaczęła osuwać się na ziemię. Wystrzelił jeszcze dwa razy, mierząc w jej plecy, ale nie był pewien, czy pociski dosięgły celu.

Nawet jeśli jeszcze żyje, to nie pociągnie długo – pomyślał. – A w najgorszym razie będzie unieruchomiona na kilka miesięcy.

Rozległy się krzyki i wycie klaksonów. Jakiś samochód zahamował z piskiem, by nie potrącić grupy pieszych, którzy w panice padali na jezdnię, kryjąc się przed pociskami.

Kierowca dodge’a pomknął w kierunku najbliższego skrzyżowania i przejechał je na czerwonych światłach. Potem zwolnił i zaczął prowadzić samochód bardzo ostrożnie, przestrzegając przepisów drogowych.

Rozdział dwudziesty piąty

Thom Sebastian miał skute ręce. Dwaj umundurowani policjanci wprowadzili go na posterunek.

Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą – gliniarze, pijani kierowcy, prostytutki, nieliczni adwokaci.

– O Boże! – szepnął ktoś głośno, widząc krew, którą zbryzgana była jego koszula i marynarka. Wydawało się niepojęte, że ktoś, kto jest tak zakrwawiony, nie został przebity nożem i to z dziesięć razy.

Thom został posadzony na ławce. Kazano mu czekać na oficera dyżurnego, który zajmie się nim, gdy nadejdzie jego kolej. Zastygł w bezruchu, wpatrując się w czubki swych butów. Siedząca obok niego czarnoskóra prostytutka w obcisłym podkoszulku i krótkich spodenkach, które wystawały spod sztucznego futra, spojrzała na niego przelotnie i zadrżała na widok krwi.

– Jezu! – szepnęła.

Sebastian poczuł, że ktoś do niego podchodzi. Uniósł wzrok i zamrugał oczami.

– Co ci się stało? – spytała Taylor Lockwood. – Ta krew…

Sebastian kiwnął głową, zamknął oczy i powoli opuścił głowę.

– Miałem krwotok z nosa – wymamrotał.

Siedzący za kontuarem sierżant obrzucił podejrzliwym spojrzeniem jej czarne pończochy, krótką czarną sukienkę i skórzaną kurtkę.

– Kim pani jest? – spytał opryskliwym tonem. – Zmywaj się stąd, panienko. On nie będzie miał dziś dla ciebie czasu.

– Przyjechałam tu, żeby zobaczyć się z moim klientem – warknęła, czując przypływ gniewu. – Zadbam o to, żeby wszystko, co pan powie, znalazło się w protokole.

Policjant gwałtownie poczerwieniał na twarzy.

– Nie wiedziałem, że pani jest adwokatem – wybąkał niepewnie.

Taylor nie miała pojęcia, co się wydarzyło. Zjawiła się w restauracji i zastała tam ekipę policyjną, prowadzącą dochodzenie na miejscu przestępstwa. Powiedziano jej, że ktoś został zastrzelony, a Thom Sebastian odwieziony na posterunek.

– Za co go zatrzymano? – spytała.

– Jeszcze za nic. Policjant, który go przywiózł, rozmawia przez telefon z naszym lekarzem – odparł policjant i odwrócił się w kierunku papierów zalegających jego biurko.

Boże – pomyślała – nie widziałam nigdy tak zakrwawionego człowieka.

W tym momencie zjawił się umundurowany oficer policji – szczupły, gładko uczesany mężczyzna o siwiejących skroniach. Obejrzał Taylor od stóp do głów i nie był najwyraźniej zadowolony z wyniku tych oględzin. Wydawał się podwójnie uprzedzony – po pierwsze, wobec wszystkich adwokatów (którzy ośmieszają policjantów zeznających w sądzie, dowodząc ich niekompetencji), a po drugie, wobec uprawiających ten zawód kobiet (które muszą dowodzić, że potrafią dręczyć tych świadków jeszcze brutalniej niż mężczyźni).