Выбрать главу

– Byłeś w firmie w zeszłą sobotę nad ranem. Okłamałeś mnie, mówiąc, że cię tam nie było. Wślizgnąłeś się tylnym wejściem.

– Skąd o tym wiesz? – spytał wyzywającym tonem. Ale kiedy dostrzegł jej chłodne spojrzenie, zaczął mówić o wiele ciszej. – Przepraszam. Tak, byłem tam. Skłamałem… ale nie miałem wyboru. Posłuchaj, kiedy pominięto mnie w awansie na wspólnika, postanowiłem założyć własną firmę. Z Boskiem. Dennis Callaghan wynajmuje dla nas lokal biurowy w śródmieściu. Nie chcę, żeby o tym wiedział któryś z pracowników firmy Hubbard, White and Willis. Dlatego nie powiedziałem ci prawdy.

– Czy możesz tego dowieść?

Sebastian wyciągnął telefon komórkowy i nacisnął kilka guzików.

– Dennis? Mówi Thom. Podaję telefon pewnej osobie. Powiedz jej dokładnie, co robisz dla Boska i dla mnie.

Taylor wzięła do ręki aparat.

– Słucham – warknęła obcesowym tonem.

Callaghan wahał się przez chwilę, a potem powiedział jej to samo, co usłyszała od Thoma.

– Okay, dziękuję. – Rozłączyła się i oddała mu aparat. – Dlaczego zbierałeś o mnie informacje, które ukryte są na twoim biurku pod podkładką?

Ponownie zamrugał oczami i opuścił głowę.

– Zjawiłaś się w moim życiu całkiem niespodziewanie. Nie wiedziałem dlaczego. Byłaś… interesująca. Polubiłem cię. Chciałem się o tobie czegoś dowiedzieć. To mój zawód – jestem prawnikiem. Na tym polega mój sposób działania.

Spojrzała raz jeszcze na tęgiego, wystraszonego chłopca i doszła do wniosku, że jest niewinny. On zerknął na nią przelotnie, ale szybko odwrócił wzrok, jakby przerażony tym, co zobaczył.

Nagle poczuła dziwne pieczenie twarzy i zawrót głowy. I zrozumiała, że po raz pierwszy w życiu zachowała się tak, jak zachowałby się jej ojciec albo Mitchell Reece: odniosła zwycięstwo dzięki brutalności.

Siła.

Poczuła się bardzo silna. Miała wrażenie, że panuje nad zakrwawionym i wystraszonym Sebastianem. A także nad policjantami. Uczucie to uskrzydlało.

– Czy możesz mi powiedzieć, co się właściwie dzieje? – spytał Thom.

– Nie – odparła stanowczo. – Nie mogę.

Wstała, a on niepewnie zerknął na policjantów.

– Wszystko w porządku – oznajmiła. – Możesz iść do domu.

– Mogę…

– Możesz wyjść. Wszystko jest załatwione.

Sebastian wstał niepewnie, a ona podtrzymała go za ramię. Razem ruszyli w kierunku drzwi.

Oczekująca na swoją kolej prostytutka spojrzała na nich i uśmiechnęła się drwiąco.

– O Jezu! – mruknęła pod nosem. – Ten nasz system prawny jest naprawdę wspaniały. Czy ktoś ma fajkę?

W poniedziałek późnym wieczorem – piętnaście godzin przed głosowaniem w sprawie fuzji – Wendall Clayton siedział w sali konferencyjnej naprzeciwko Johna Perellego.

Na jego twarzy malowało się wielkie znużenie. Ale w odróżnieniu od swego rozmówcy nie rozluźnił krawata i nie podwinął rękawów białej bawełnianej koszuli. Od czterech godzin siedział wyprostowany, tylko od czasu do czasu opuszczał głowę, by potrzeć swe przekrwione oczy lub rozluźnić mięśnie szyi.

Towarzyszyli mu Randy Simms i jeden z jego młodych współpracowników. Perelli przyprowadził ze sobą kilku swoich asystentów.

Simms i jego kolega zasiadali w zarządzie firmy Hubbard, White and Willis. Burdick robił, co mógł, żeby do tego nie dopuścić, ale choć dysponował większością głosów, Clayton za pomocą pomysłowych manipulacji doprowadził do ich wyboru. Obaj mieli przed sobą projekty umowy, precyzującej wszystkie szczegóły zamierzonej fuzji. Wpatrywali się w nie tak uważnie, jakby byli chirurgami, którzy obserwują leżącego przed nimi pacjenta.

Clayton zerknął na siedzącą za drzwiami młodą sekretarkę z firmy, która obsługiwała kancelarie prawnicze. Znała ona wszystkie edytory tekstu używane na terenie Stanów Zjednoczonych i potrafiła pisać na komputerze z szybkością stu dziesięciu słów na minutę. Dzięki tym umiejętnościom zarabiała czterdzieści dwa dolary na godzinę. Ale w tej chwili płacono jej tylko za to, że piła kawę i czytała kieszonkowe wydanie jakiegoś romansu.

Zastanawiał się, czy za godzinę lub dwie, po zakończeniu negocjacji, będzie miał dość energii, by zaciągnąć ją do łóżka. Wydawało mu się to mało prawdopodobne, gdyż był całkowicie wyczerpany.

Perelli miał na nosie wąskie okulary, przeznaczone do czytania. Podniósł wzrok i spojrzał Claytonowi w oczy.

– Muszę ci powiedzieć, że moi ludzie nie są zachwyceni twoim żądaniem. Propozycją wyrzucenia Burdicka. Nawet biorąc pod uwagę to, co oferujesz w zamian.

– A co ty o tym myślisz? – spytał chłodnym tonem Clayton.

– On pewnie wytoczy nam proces. Jest w wieku przedemerytalnym. Może narobić nam kłopotów.

– Jesteśmy prawnikami. Potrafimy radzić sobie z kłopotami.

– Wolelibyśmy zatrzymać go na jakiś czas. Powiedzmy na rok. I pozbyć się go stopniowo.

Clayton wybuchnął śmiechem.

– Nie można pozbywać się stopniowo takich ludzi jak Donald Burdick. On może tylko rządzić albo odjeść. Taka jest jego natura.

Perelli zdjął okulary i potarł nasadę nosa. Gest ten oznaczał, że sprawa Burdicka doprowadziła do rebelii w jego firmie. Clayton zdał sobie sprawę, że musi natychmiast zareagować.

– Jeśli chcecie przejąć firmę Hubbard, White and Willis, Burdick musi odejść – oznajmił stanowczo, wskazując władczym gestem widoczne za oknem światła Wall Street. – John, jeśli zamierzasz bronić Burdicka, musisz znaleźć sobie inną firmę.

– Wycofasz się z naszych ustaleń?

– Bez wahania.

Asystenci Perellego poruszyli się niespokojnie na swych krzesłach. Nastąpiła chwila ciszy. Żaden mięsień twarzy Claytona nie zdradzał jego kolosalnego napięcia. W końcu Perelli wybuchnął śmiechem.

– Do diabła, wygląda na to, że zarobimy razem kupę pieniędzy – powiedział, wyciągając rękę. Uścisk dłoni przypieczętował ich porozumienie.

Perelli wstał i przeciągnął się.

– Czy zamierzasz użyć specjalnego pióra do podpisania naszej umowy, Wendall? Tak jak robi prezydent?

– Nie, mam własne.

Wyjął starego parkera, którego używał od wielu lat. Wkrótce po podjęciu pracy w firmie brał udział w podpisywaniu jakiejś umowy i odkrył, że nie ma przy sobie pióra. Burdick spojrzał na niego krytycznie i podsunął mu tego właśnie parkera.

– Powinieneś być zawsze przygotowany, Wendall – powiedział. – Zatrzymaj to pióro, żeby ci o tym przypominało.

Wendall Clayton odłożył pióro i zaczął porządkować dokumenty, wydając równocześnie sekretarce polecenia, dotyczące kopiowania i oprawy poszczególnych egzemplarzy. Następnego dnia, po zaakceptowaniu fuzji przez zarząd, papiery te miały być przyniesione do sali konferencyjnej i podpisane przez wszystkich wspólników Perellego. Przy tak wielkiej liczbie wymaganych podpisów cała transakcja była skomplikowaną operacją logistyczną.

Pół godziny później, wracając do swego gabinetu, Clayton zatrzymał się gwałtownie, dostrzegając kogoś, kto nadchodził szybkim krokiem z głębi ciemnego korytarza.

Przez chwilę myślał, że jest to Donald Burdick, który postradał zmysły i zamierza go napaść. Ale potem dostrzegł, że jest to Sean Lillick.

Młody aplikant miał czerwone oczy i był wyraźnie rozjuszony.

– Przeleciałeś ją! – krzyknął.

– Kogo?

– Carrie Mason.

– I co z tego? – spytał Clayton, patrząc na niego z lekkim rozbawieniem.

– Jak mogłeś to zrobić?

– Sean, o ile się orientuję, ta dziewczyna ukończyła już osiemnaście lat i nie jest mężatką. – Uniósł brwi. – Czyżby nosiła wykonany przez ciebie ozdobny pierścionek zaręczynowy? Nie zauważyłem go.