– Nie podoba mi się twój pieprzony sarkazm, Wendall.
A więc ten szczeniak ma zęby – pomyślał Clayton. – Nigdy ich dotąd nie pokazał.
– Uspokój się, Sean. Dlaczego miałoby ci na niej zależeć? To grubawa, mała dziewczynka z dobrego domu, a ty jesteś rzecznikiem awangardy. Kapuleti i Monteki. Nie macie z sobą nic wspólnego oprócz hormonów, rozbudzonych przez dzielące was różnice.
– Jak mogłeś ją tak potraktować?
– Potraktowałem ją bardzo dobrze. Poza tym odbyło się to za obopólną zgodą.
– Ona była pijana. Wykorzystałeś ją.
– Jest dorosła. To, co myśli, jest jej sprawą. Nie twoją ani moją. – Clayton zerknął w kierunku sali konferencyjnej i zniżył głos. – O co chodzi? Czy myślałeś, że przeniesiecie się razem do Locust Valley i będziecie mieli dzieci? Na miłość boską, Sean, przecież nie jesteś szaleńcem. Znajdź sobie jakąś odpowiednią dziewczynę. Taką, która będzie miała przekłutą wargę, krótkie włosy i brudne paznokcie.
– Nienawidzę cię.
– Nie, Sean, to nieprawda. Ale nawet gdybyś mnie nienawidził, twoje uczucia nie mają żadnego znaczenia. Ważne jest to, że mnie potrzebujesz. A teraz posłuchaj: głosowanie odbędzie się jutro, więc nie mam czasu na takie rozmowy. Udzielę ci dobrej rady, chłopcze. Jeśli ktoś przelatuje twoją dziewczynę, nie pytaj, kto to zrobił ani jak się na nim zemścić. Właściwe pytanie brzmi: dlaczego ona tego chciała? Zastanów się nad tym.
Chłopak nie odpowiedział. Clayton dostrzegł na jego twarzy gorycz i gniew.
– To się zdarzyło tylko raz – dodał łagodniejszym tonem. – Oboje byliśmy pijani. Nie mam zamiaru się z nią więcej widywać.
Wendall Clayton nie był zdolny bardziej zbliżyć się do przeprosin. Lillick najwyraźniej zdał sobie z tego sprawę. Nadal nie był zadowolony, ale jego gniew wyparował.
– Powiem jej, że jesteś wspaniałym człowiekiem – dodał żartobliwym tonem Clayton.
– Ja…
Clayton uniósł palec.
– Jutro… wcześnie rano… w moim biurze… zgoda? To będzie dla nas wielki dzień. Musimy przygotować tysiące dokumentów. Kohorty wojsk będą maszerować przez Rzym.
Rozdział dwudziesty szósty
Na północ od przystanku metra przy Czternastej Ulicy, na którym Taylor Lockwood wysiadła, by ruszyć w kierunku mieszkania Mitchella Reece’a, szerokie trotuary były niemal puste.
Odprowadziwszy Thoma Sebastiana do taksówki, wróciła do domu, by się przebrać. Teraz szła do Mitchella Reece’a, chcąc go powiadomić, że wyeliminowała jednego z podejrzanych. Nadal jednak nie miała pojęcia, gdzie może być zaginiony dokument, którego Mitchell potrzebował następnego dnia w sądzie. Już za dwanaście godzin.
Omijała zamarznięte kałuże, przypominając sobie, że nauczycielka fortepianu kazała jej traktować kroki jak muzyczne rytmy; półnuty, ćwierćnuty, ósemki i tak dalej.
Raz, dwa, trzy, cztery…
Usłyszała za sobą jakiś hałas. Obejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła.
Jeszcze jedna przecznica. Tutaj ulice były już całkowicie puste. Dzielnica Chelsea słynęła z eleganckich budynków mieszkalnych i dużych restauracji. Ale ta ulica była ulicą zawodowych fotografów, drukarzy, magazynów i koreańskich firm importowych. Wieczorem spowijał ją ponury mrok. Taylor Lockwood poczuła ukłucie niepokoju.
Raz, dwa, trzy, cztery…
Nagle poczuła, że ktoś obejmuje ją od tyłu, zatykając jej równocześnie usta dłonią.
Krzyknęła głośno.
Mężczyzna zaczął ją ciągnąć w stronę ciemnego zaułka. Usiłowała się wyrwać, ale doprowadziła jedynie do tego, że oboje upadli na stos jakichś pudeł, a potem zsunęli się na śliską kostkę brukową. Napastnik wylądował na jej brzuchu, dlatego przez chwilę nie mogła oddychać. Rozpaczliwie chwytając powietrze i nie mogąc wydobyć głosu, zasłoniła twarz rękami.
Mężczyzna dźwignął się na kolana. Taylor ujrzała, że podnosi zaciśniętą pięść i zamierza ją ogłuszyć. W tym momencie wezbrał w niej gniew. Uderzyła obiema nogami w klatkę piersiową napastnika, spychając go na ścianę. Chwyciła pierwszy przedmiot, jaki udało jej się namacać – kawałek płyty chodnikowej – a potem z trudem wstała i wzięła szeroki zamach. Ale jej ręka zastygła w powietrzu, bo mężczyzna zaczął rozpaczliwie szlochać.
– Dlaczego, dlaczego, dlaczego…? – pytał zdławionym głosem.
– To ty…? – wyszeptała z niedowierzaniem.
Ralph Dudley otarł twarz i spojrzał na nią z nienawiścią. Nie zwracał uwagi na trzymany przez nią kawałek bruku. Wstał z ziemi, dowlókł się do przewróconego pojemnika na śmieci i usiadł na nim ciężko, z trudem chwytając oddech.
– Czyś ty zwariował? – Taylor odrzuciła swą broń i zaczęła czyścić płaszcz poplamiony jakimś smarem. – Popatrz, co narobiłeś! Oszalałeś?
– Szedłem za tobą od twojego mieszkania – wymamrotał Dudley, nie odrywając wzroku od ziemi. – Sam nie wiem, co chciałem zrobić. Zastanawiałem się, czy cię zabić.
– O czym ty mówisz?
– Śledziłaś mnie. Przekupiłaś moją… Przekupiłaś Junie, by się o mnie wszystkiego dowiedzieć. Spytałem kolegę, czy widział cię w moim gabinecie, a on powiedział, że tam byłaś…
Taylor wzruszyła ramionami.
– Okłamałeś mnie, Ralph. Powiedziałeś, że nie było cię w firmie w zeszłą sobotę.
– I co z tego? – spytał, poprawiając włosy i oglądając swój zniszczony płaszcz.
– Co robiłeś w firmie?
– To nie twoja sprawa.
– Może nie, a może tak. Co tam robiłeś?
– Kocham tę dziewczynę… przy niej czuję, że żyję. Żałuję, że ona pracuje w tym zawodzie. Ona też tego żałuje. Wiem o tym. Ale nie ma wyboru.
Taylor przypomniała sobie tanie, plastikowe kółko na serwetkę z napisem: „Papcio”.
Miejsce jej lęku zajęło współczucie. Miała ochotę go uderzyć i uciec. A równocześnie pragnęła położyć mu dłoń na ramieniu i jakoś go pocieszyć.
Dudley uniósł głowę. W padającym z góry chłodnym świetle jego szczupła twarz wydawała się zniszczona i wychudła. Zaczął coś mówić, a potem ukrył ją w dłoniach. Zanim przemówił, upłynęła dłuższa chwila. Słyszeli tylko szum przejeżdżających z rzadka samochodów, które podskakiwały na wyboistej nawierzchni.
– Dlaczego to zrobiłaś? – wyjąkał w końcu.
– Co zrobiłam, Ralph?
– Powiedziałaś o nas Wendallowi Claytonowi.
– Wcale z nim o tym nie rozmawiałam.
– Ktoś… – ponownie otarł twarz – ktoś mu powiedział.
– Daj spokój… – mruknęła Taylor. – Firma prawnicza przypomina willę Machiavellego. Wszyscy mają swoich szpiegów.
– Ale dlaczego poszłaś do tego klubu West Side? Dlaczego mnie śledziłaś?
– Firma ma problemy. Musiałam się dowiedzieć, gdzie byli pewni ludzie w określonym czasie. Miałam wrażenie, że mnie okłamujesz, więc po tej kolacji poszłam za tobą. A teraz powiedz mi, co robiłeś w firmie.
Dudley potrząsnął głową.
Taylor przypomniała sobie rozmowę z policjantem, który aresztował Sebastiana. Pochyliła głowę i spojrzała na niego groźnie.
– Ralph… mogę cię wsadzić do więzienia na długie lata… z powodu tej dziewczyny. I zrobię to, jeśli nie pójdziesz mi na rękę. Przestań gadać bzdury. Powiedz mi, co robiłeś w firmie.
Na jego twarzy pojawił się wyraz nienawiści.
– Ojciec Junie umarł przed dwoma laty i zostawił jej trochę pieniędzy – wymamrotał w końcu. – Ale jej matka i ojczym chcą je zatrzymać dla siebie. Spędzam w firmie wszystkie weekendy i co drugi wieczór, studiując ustawy dotyczące postępowania spadkowego. Odzyskam dla niej te pieniądze. – Otarł łzy. – Nie mogę o tym powiedzieć żadnemu z pracowników firmy, bo wtedy mogliby odkryć, że ona nie jest moją wnuczką i… poznać prawdę. Poza tym pobrałem wiele zaliczek na poczet moich poborów, więc gdyby się dowiedzieli, że spędzam czas na badaniu sprawy, która nie przyniesie dochodu firmie, zostałbym zwolniony z pracy.