Выбрать главу

Wdowa.

W uszach Taylor słowo to zabrzmiało dziwacznie. Dopóki Clayton żył, jego prywatne oblicze ukryte było pod maską bezwzględnego arystokraty. Teraz dowiedziała się ze zdumieniem, że miał on żonę… może również dzieci, rodziców, rodzeństwo…

– Gazety dostaną rozwodnioną historyjkę – ciągnął Burdick. – Zadzwoniłem już do firmy public relation. Pojechał tam Stanley. Przygotowują oświadczenie. Jeśli ktoś będzie o coś pytał, skierujemy go do nich.

Opuścił głowę i spojrzał na Mitchella, a potem na Taylor. Odniosła takie samo wrażenie jak wtedy, kiedy patrzył jej w oczy Reece albo Clayton. Albo jej ojciec. Czuła się wtedy tak zdominowana, że zapominała, kim jest, zapominała nawet własnych myśli. W oczach Burdicka dostrzegła pewność siebie i niezłomną wolę zwycięstwa. Straciła na chwilę kontakt z rzeczywistością.

– Czy mogę w tej sprawie liczyć na wasze poparcie? – spytał Burdick. – Gdybym uważał, że ujawnienie wszystkich faktów przyniesie jakąś korzyść, zrobiłbym to bez chwili wahania. Ale moim zdaniem jest wręcz odwrotnie.

Ludzie znani z nieposzlakowanej prawości…

– Nie będę składał fałszywych zeznań, Donaldzie – oznajmił Reece. – Ale niczego nie ujawnię z własnej woli.

– To uczciwe postawienie sprawy – odparł Burdick, przenosząc wzrok na Taylor.

– Ja również – powiedziała, kiwając głową.

Poczuła zimny dreszcz.

Wdowa…

Zerknęła w kierunku salki konferencyjnej. Siedząca w niej Vera Burdick rozmawiała przez telefon. W tym momencie odwróciła głowę i dostrzegła spojrzenie Taylor. Uniosła się na fotelu i zamknęła drzwi.

Zadzwonił stojący na biurku telefon. Burdick podniósł słuchawkę. Po chwili szepnął do nich, że dzwoni biuro burmistrza, ale Taylor myślała o czym innym. Widziała oczyma duszy prawdziwy list pożegnalny spoczywający w szufladzie biurka. Burdick mówił coś do kogoś uspokajającym tonem, ale ona prawie go nie słyszała. Przyglądała się jego pociągłej, starannie ogolonej twarzy i nienagannie uczesanym siwym włosom.

Co ja do cholery od początku myślałam? – pytała się w myślach. – Czy nie zastanawiałam się nad tym, co może nastąpić, kiedy wskażę złodzieja? Czy próbowałam przewidzieć konsekwencje swego działania?

Nie.

Znani z nieposzlakowanej prawości…

– Chyba uda nam się z tego wybrnąć – powiedział z satysfakcją Burdick, odkładając słuchawkę.

Taylor zastanawiała się, co ma na myśli.

– Zakład medycyny sądowej stwierdzi, że było to samobójstwo. Prokurator nie będzie tego kwestionował. A my zachowamy ten drugi list w tajemnicy.

– Czyżby lekarz dokonujący sekcji zwłok określił już przyczynę zgonu? – spytał z niedowierzaniem Reece.

Burdick kiwnął głową. W jego oczach czaiło się mgliste ostrzeżenie. Taylor miała wrażenie, że chce ich ostrzec przed nadmierną dociekliwością.

Po chwili zerknął na zegarek i podał rękę Reece’owi, a potem wyciągnął ją w kierunku Taylor. Jej dłoń była tak wilgotna, że miała ochotę ją wytrzeć. Ręka Burdicka wydawała się zupełnie sucha.

– Idźcie odpocząć. Przeżyliście piekielnie męczący tydzień. Jeśli chcecie wziąć kilka wolnych dni, chętnie to załatwię. Nie odliczymy ich od waszego urlopu. Czy jesteście teraz bardzo zajęci?

– W przyszłym tygodniu muszę doprowadzić do podpisania ugody z Hanoverem – oznajmił Reece. – To jedyna pilna sprawa, jaką mam na głowie.

– A pani, panno Lockwood?

– Nie mam nic ważnego – odparła nadal nieco zdezorientowana Taylor.

– Więc niech pani weźmie kilka dni wolnego. Nalegam na to. Tak będzie najlepiej.

Taylor kiwnęła głową i chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Czekała na moment, w którym przyjdzie jej do głowy jakaś istotna myśl, jakieś zdanie podsumowujące przebieg wydarzeń.

Ale nadal miała w głowie kompletną pustkę.

Uda nam się z tego wybrnąć…?

– Ach, Mitchell, mam do ciebie jeszcze jedną sprawę – powiedział Burdick takim tonem, jakby samobójstwo nie zaprzątało już nawet cząstki jego uwagi. – Gratuluję ci warunków ugody z Hanoverem. Ja zgodziłbym się na siedemdziesiąt centów za dolara. Właśnie dlatego ty jesteś wielkim ekspertem od postępowań ugodowych, a ja nie.

Wstał i ruszył w kierunku salki konferencyjnej, w której czekała na niego żona. Ale Taylor zauważyła, że nie od razu otworzył drzwi. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy ona i Reece wyszli z gabinetu.

W milczeniu szli do swoich pokoi.

Taylor miała wrażenie, że wszyscy spotkani na korytarzu pracownicy firmy uważnie się jej przyglądają. Jak gdyby wiedzieli, jaką rolę odegrała w wydarzeniach, które doprowadziły do śmierci Claytona.

Kiedy dotarli do pustego holu, Reece chwycił ją za ramię i pochylił się do jej ucha.

– Wiem, jak się czujesz, Taylor. Wiem, jak ja się czuję. Ale to nie była nasza wina. Nie mogliśmy tego przewidzieć.

Nie odpowiedziała.

– Nawet gdybyśmy wciągnęli w to policję, wydarzyłoby się to sarno – dodał po chwili.

– Wiem – odparła cicho. Ale jej głos brzmiał bardzo nieprzekonująco. Ponieważ, rzecz jasna, wcale o tym nie wiedziała.

– Przyjdź do mnie wieczorem na kolację – zaproponował Reece.

– Okay, chętnie.

– O ósmej…? – Zmarszczył nagle brwi. – Poczekaj, dziś jest wtorek… grasz w swoim klubie, prawda?

Czy naprawdę był wtorek? Przypomniała sobie z odrazą obleśnych podrywaczy siedzących na sali i wzmiankę Dimitrija o jej aksamitnym dotyku.

– Chyba odwołam dzisiejszy występ.

– W takim razie do zobaczenia później – powiedział Reece z uśmiechem. Przez chwilę wydawało jej się, że pragnie coś dodać. Ale on rozejrzał się tylko po korytarzu, by sprawdzić, czy nikt ich nie obserwuje, a potem objął ją mocno i odszedł.

Taylor zadzwoniła do przełożonej aplikantów, pani Strickland, i powiedziała jej, że wychodzi do domu na resztę dnia. Ale nie mogła natychmiast zakończyć rozmowy, bo jej szefowa chciała koniecznie porozmawiać z nią o samobójstwie Claytona. Kiedy w końcu udało jej się odłożyć słuchawkę, wymknęła się tylnym wyjściem, by uniknąć spotkania z Carrie Mason, Seanem Lillickiem i całą resztą.

Po przyjściu do domu załadowała brudne części garderoby do koszyka, chcąc odnieść je do pralni, ale dotarła tylko do drzwi frontowych. Odstawiła kosz, włączyła swój keyboard yamahy i grała na nim przez kilka godzin, a później chwilę się zdrzemnęła.

O szóstej wieczorem zadzwoniła do Reece’a i zastała go w domu.

– Przepraszam cię, ale nie mogę dziś przyjść – oznajmiła na wstępie.

– Rozumiem… – wybąkał niepewnym głosem. – Czy dobrze się czujesz?

– Tak, ale jestem okropnie zmęczona.

– Rozumiem – powtórzył, a ona wyczuła w jego głosie zdenerwowanie. – Czy to… Powiedz mi, czy to, co się stało, wpłynie na nasze stosunki?

O Jezu… – pomyślała. Trudno zmusić mężczyzn do poważnej rozmowy, ale w najgorszym możliwym momencie trudno ich od niej powstrzymać.

– Nie, Mitch. Nie o to chodzi. Po prostu potrzebuję trochę czasu na odpoczynek.

– Jak sobie życzysz. Poczekam. Ale… chyba za tobą tęsknię.

– Dobranoc.

– Śpij dobrze. Zadzwoń do mnie jutro.

Wzięła długą kąpiel i zatelefonowała do domu. Kiedy usłyszała w słuchawce głos ojca, poczuła skurcz niepokoju.

– Jezu, Taylie, co do diabła wydarzyło się w twojej firmie?

Tym razem nie nazywał jej już „pani mecenas”. Wrócił do jej przydomka z czasów szkolnych.

– Dowiedziałem się o tym dopiero przed chwilą – ciągnął pan Lockwood. – Czy ten Clayton był twoim przełożonym?