– Co pani miała na myśli, mówiąc o jego samobójstwie? – spytała Taylor, chcąc ponownie skierować rozmowę na właściwy tor. – Mówiąc, że zabił się z miłości?
– To jedyne sensowne wytłumaczenie. Musiał się w kimś szaleńczo zakochać. Być przekonany, że to jest ta jedyna osoba. Kiedy powiedziała mu „nie”, musiał poczuć się zdruzgotany.
– Przecież z tego pożegnalnego listu wynika, że nie mógł znieść stresu związanego z pracą.
– Och, on napisał ten list na mój użytek. Gdyby wspomniał o jakiejś przyjaciółce, postawiłby mnie w krępującej sytuacji. – Roześmiała się. – Kto mógłby uwierzyć, że Wendall zabił się z powodu stresu? Przecież stres był całym jego życiem. Nie był zadowolony, jeśli nie prowadził dziesięciu spraw naraz. Nigdy nie widziałam, żeby był bardziej szczęśliwy niż podczas tych kilku ostatnich miesięcy, kiedy pracował nad fuzją, obsługiwał swoich klientów… i snuł plany, dotyczące tej innej firmy.
– Jakiej innej firmy?
Pani Clayton przyjrzała się jej uważnie i zgasiła papierosa.
– To chyba już nie ma żadnego znaczenia. Gdyby ta fuzja nie doszła do skutku, miał zamiar odejść z firmy Hubbard, White and Willis, zabierając ze sobą swoich uczniów oraz kilku innych wspólników i otworzyć własną kancelarię. To był jego plan alternatywy. Myślę, że był do niego niemal bardziej przywiązany niż do tej fuzji. Bo byłby wtedy wspólnikiem-założycielem. Zawsze pragnął, żeby jego nazwisko znalazło się w nagłówku papieru firmowego. Na przykład Clayton, Jones i Smith.
Inna kancelaria? – myślała Taylor.
Pani Clayton ponownie wyjrzała przez okno na Central Park. Potem uśmiechnęła się.
– Ten list… Mógłby w nim napisać, jaki był ze mną nieszczęśliwy. Jak mało zadowolenia dawało mu nasze wspólne życie… Ale nie zrobił tego. Byłam bardzo wzruszona. – Wstała i spojrzała na zegarek, a potem sięgnęła po swą ozdobną papierośnicę. – Chciałabym porozmawiać z panią dłużej. Ale za dziesięć minut jestem umówiona w klubie brydżowym.
Arystokratyzować.
Taylor Lockwood siedziała za biurkiem Wendalla Claytona.
Było już późne popołudnie i od strony zatoki do pokoju wpadało żółtoszare światło, rzucane przez bladą tarczę słońca. Lampy w całym biurze były już pogaszone, a drzwi pozamykane.
Raz jeszcze spojrzała na słowo, nagryzmolone na wyblakłej kartce papieru.
Arystokratyzować.
Czy takie słowo w ogóle istnieje? – spytała się w myślach.
Zerknęła na mosiężne ozdoby, dywany, wazony, malowane kafle, regały pełne oprawionych dokumentów i na stos papierów, W którym znalazła dokument i taśmę z nagraniami swych rozmów z Mitchellem Reece’em. Masywny fotel Claytona zaskrzypiał, gdy się na nim poruszyła.
Ludzie znani z nieposzlakowanej prawości…
Odwróciła się ponownie w stronę okna i doszła do wniosku, że słowo „arystokratyzować” (bez względu na to, czy istnieje) dobrze oddaje charakter Wendalla Claytona.
Nie musiała przebywać w firmie. Dzięki uprzejmości Donalda Burdicka formalnie była jeszcze na urlopie. Mogła w każdej chwili wyjść z gabinetu, uśmiechnąć się do pani Strickland i bezkarnie opuścić biuro. W istocie miała pojawić się niebawem w mieszkaniu Mitchella Reece’a. (Okazało się, że jednak umie on gotować, a nawet piec chleb. Na dzisiejszą kolację miał przygotować tortellini). Chciała położyć się w jego dużej, staromodnej wannie i leniwie sączyć wino z zaparowanego kieliszka, wdychając zapach gotującej się potrawy.
Zamiast tego usiadła wygodniej w fotelu Claytona i obróciła się na nim o trzysta sześćdziesiąt stopni… raz… drugi… trzeci…
Tak obracała się Alicja, wpadając do nory królika, tak unosiła się na oceanie łez, tak drżała, tocząc spór z Królową Kier.
Uciąć im głowy, uciąć im głowy!
Taylor przestała się kręcić. Zaczęła robić to, po co tu przyszła: dokładnie przeglądać zawartość biurka i szaf z aktami.
Pół godziny później zeszła powoli schodami do części biura zajmowanej przez aplikantów. Upewniła się, że nie ma nikogo w przyległych klitkach, a potem zajrzała do notesu i znalazła numer swego ulubionego prywatnego detektywa, Johna Silberta Hemminga.
Zatrzymał się gwałtownie, zaskoczony jej widokiem. Wychodziła z gabinetu Wendalla Claytona, rozglądając się wkoło tak czujnie, jakby nie chciała zostać zauważona.
Sean Lillick ukrył się w ciemnej sali konferencyjnej, w której Taylor nie mogła go dostrzec. Był śmiertelnie przerażony. Szedł w kierunku gabinetu Claytona i nagle ujrzał w drzwiach jakąś sylwetkę. Na chwilę zawiódł go jego modny cynizm, wywodzący się z punkowej subkultury East Village i pomyślał: jasna cholera, to duch…
Co ona do diabła tam robiła? – pytał się w myślach.
Poczekał, dopóki nie odeszła, a potem, widząc, że korytarz jest pusty, wkradł się do pokoju Claytona i zamknął za sobą drzwi.
Tortellini okazało się doskonałe, a sałatka zawierała mnóstwo pysznych składników, z których rozpoznała tylko połowę. Chleb był trochę nieforemny, ale Reece ułożył go tak zręcznie, że nie rzucało się to w oczy. Tak czy inaczej bardzo jej smakował. Gospodarz otworzył butelkę schłodzonego pouilly-fuisse.
Jedzenie zajęło im dziesięć minut. Taylor w milczeniu kiwała głową, a Mitchell opowiadał jej o nadchodzącej konferencji w Bostonie, podczas której firma Hanover and Stiver miała przekazać bankowi New Amsterdam większą część długu. Przytaczał też anegdoty o podejrzanych transakcjach, zawieranych przez Lloyda Hanovera.
Zazwyczaj lubiła go słuchać, kiedy opowiadał o sprawach zawodowych. Choć nie zawsze rozumiała wszystkie niuanse, rozjaśniający jego twarz entuzjazm wprowadzał ją w znakomity humor.
Tego wieczora była jednak nieco zdekoncentrowana.
Mitchell zauważył w końcu, że coś jest nie tak. Przestał mówić i spojrzał na nią z niepokojem. Zanim jednak zdążył zadać jakieś pytanie, Taylor odłożyła widelec.
– Mitchell…
Napełnił kieliszki i spojrzał na nią badawczo.
– Muszę ci coś powiedzieć,
– Słucham? – spytał tak ostrożnie, jakby oczekiwał jakiegoś osobistego wyznania.
– Sprawdziłam kilka szczegółów, dotyczących Wendalla Claytona.
Reece w milczeniu wypił łyk wina i kiwnął głową.
– On nie popełnił samobójstwa. – Taylor podniosła ze stołu okruszynę chleba i rzuciła ją na swój talerz. – Został zamordowany.
Rozdział trzydziesty drugi
Mitchell Reece uśmiechnął się lekko, jakby czekając na puentę. Ale w pokoju panowała cisza.
– Dlaczego tak myślisz? – spytał w końcu.
– Poszłam się zobaczyć z wdową – wyznała Taylor. – Och, nie zamierzałam jej mówić, co się stało, o tym zagubionym dokumencie ani o niczym innym. Ale… Sama nie wiem, po co do niej poszłam. Po prostu czułam, że muszę to zrobić.
– Słyszałem, że jest wredna babą – oznajmił Mitchell.
– Dla mnie była dość uprzejma – mruknęła, wzruszając ramionami. – Ale wiesz, co mi powiedziała? Że gdyby Wendallowi nie udało się przeforsować tej fuzji, zamierzał założyć własną firmę.
– Co takiego? – spytał Reece, marszcząc brwi.
Taylor potakująco kiwnęła głową.
– Wszystko starannie zaplanował. Przeszukałam jego biurko w firmie. Znalazłam biznesplany i podania o kredyty bankowe. Ustalił już nawet nazwę tej nowej firmy. Miała się nazywać Clayton, Stone i Samuels. Miał wydrukowane próbki papieru firmowego i rozmawiał już z pośrednikiem o lokalu w budynku Equitable.