– Tęsknię za tobą – powiedział.
– Więc jak najszybciej wracaj do domu – odparła Taylor. – Zakończmy tę sprawę i wracajmy w góry, żeby naprawdę pojeździć na nartach.
– Albo chodzić na zakupy i jadać kolacje w schroniskach – dodał ze śmiechem.
– Prędzej czy później doprowadzę do tego, że będziesz zjeżdżał po najtrudniejszych trasach.
– Nie mam nic przeciw temu. Zostało mi jeszcze dziewięć palców.
Taylor wybrała się na świąteczne zakupy, a potem usiadła w kawiarni na Szóstej Alei, tuż obok swego mieszkania, żeby zjeść lunch.
Zastanawiała się, co kupić Reece’owi na gwiazdkę. Miał wszystkie części garderoby, jakich potrzebował. Wino było zbyt bezosobowe.
Nagle przypomniała sobie jego kolekcję ołowianych żołnierzyków.
Postanowiła znaleźć jeden okaz, który będzie idealnie do niej pasował. Ale gdzie? Miasto Nowym Jork szczyciło się tym, że na jego obszarze można znaleźć wszystko, czego się zapragnie. Była tu dzielnica odzieży, dzielnica kwiatów, nawet dzielnica maszyn do szycia. Musiały gdzieś istnieć sklepy, w których sprzedawano stare zabawki.
Przy barze, tuż obok niej, usiadł jakiś potężnie zbudowany robotnik w szarym ubraniu roboczym i baseballowej czapce na głowie. Wydał jej się mgliście znajomy i zastanawiała się przez chwilę, czy pracuje na terenie jej budynku. Była to stara budowla, wymagająca ciągłych remontów, toteż stale kręcili się po niej jacyś ludzie.
Mężczyzna wyjął książkę i zaczął czytać.
Kiedy podano jej zupę z kurczaka, sięgnęła po sos tabasco. Jej sąsiad wypijał właśnie łyk kawy. Odstawiając filiżankę, strącił swoją książkę, która upadła na podłogę, tuż obok jej nóg.
– Och, przepraszam – mruknął, czerwieniejąc na twarzy.
– Nic nie szkodzi. – Schyliła się, by sięgnąć po książkę. Kiedy mu ją podała, uśmiechnął się z wdzięcznością.
– Lubię ten lokal – powiedział. – Często pani tu bywa?
Wyczuła w jego głosie cień podmiejskiego akcentu.
– Od czasu do czasu.
– Ze swoim chłopakiem? – spytał, uśmiechając się posępnie. Kiwnęła głową, pragnąc, by jej drobne kłamstwo dało mu w bezbolesny sposób do poznania, że nie jest zainteresowana bliższą znajomością.
– No tak… – mruknął i wrócił do swej książki.
Kiedy wychodziła, zaczynał jeść podwójnego hamburgera z serem.
– Wesołych świąt – zawołał, machając do niej przyjaźnie.
– Nawzajem.
Po powrocie do mieszkania wyjęła spod łóżka książkę telefoniczną, by poszukać sklepów z zabawkami.
Zacznijmy od początku – pomyślała.
Gdy wstawała, żeby sięgnąć po telefon, zdała sobie sprawę, że jest tak obolała, jakby miała początki grypy. Bolała ją też głowa. Poszła do łazienki, przełknęła kilka aspiryn i wróciła do sypialni, by zatelefonować do kilku sklepów i poszukać prezentu gwiazdkowego dla Mitchella.
Czuła się zmęczona…
Położyła się na łóżku i sięgnęła po aparat bezprzewodowy. Ale gdy tylko nacisnęła pierwszy guzik, zabrakło jej tchu i szybko usiadła. Czuła w głębi żołądka silny ból. Jej twarz była zlana potem.
– O Boże – szepnęła. – Tylko nie grypa, tylko nie teraz. Przypomniała sobie, że w latach młodości często zapadała na tę chorobę w okresie Bożego Narodzenia. Psychoanalityk, u którego przez jakiś czas bywała, podejrzewał, że jest to skutek lęku przed świętami, podczas których rolę mistrza ceremonii pełnił jej dominujący ojciec.
– Och… – jęknęła ponownie, oburącz uciskając ognisko bólu, który uspokoił się na chwilę, a potem wybuchnął ponownie.
Wstała i poczuła zawrót głowy. Pokój zaczął się kręcić. Upadła na wyłożoną parkietem podłogę, uderzając głową o stolik, i straciła przytomność.
Kiedy otworzyła oczy, ujrzała zwierzęce łapy.
Łapy Dżabbersmoka, który rozdzierał ją na strzępy. Rozrywał jej żołądek, gardło, usta. Szarpał jej całe ciało.
Zmrużyła oczy. Zdała sobie sprawę, że są to łapy, zdobiące nogi łóżka. Że musi…
Kolejny atak bólu był tak silny, że wydała cichy, zwierzęcy skowyt.
Pot zalewał jej oczy i spływał po nosie. Podciągnęła nogi i objęła je ramionami, by złagodzić ból. Jej wszystkie mięśnie były stwardniałe jak guma. Ból nie ustępował. Poczuła mdłości, podczołgała się więc do muszli klozetowej, podniosła pokrywę i zaczęła wymiotować. Miała wrażenie, że trwa to wiele godzin.
Drżały jej ręce i piekła ją skóra. Wpatrywała się przez chwilę w ośmiokątne kafle, a potem ponownie zemdlała. Kiedy odzyskała przytomność, spróbowała dotrzeć do telefonu. Ale nogi ugięły się pod nią i opadła z powrotem na podłogę. Z oddali usłyszała głośny stuk własnej głowy, uderzającej o kafle podłogi.
Zdała sobie sprawę, że została otruta… Ten mężczyzna w restauracji… Robotnik w kombinezonie i czapce baseballowej. To on ukradł dokument, to on zepchnął ich z szosy, to on zabił Wendalla Claytona.
Dlatego właśnie wydał mi się znajomy… – pomyślała. – Musiałam widzieć go w firmie… a może wtedy, kiedy obserwował mnie i Mitchella… Może podsłuchał moją rozmowę z Johnem Silbertem Hemmingiem. Może założył podsłuch w moim telefonie – domowym lub służbowym.
Muszę…
Trucizna zaczęła na nowo palić jej wnętrzności. Gwałtowne torsje uniemożliwiały jej oddychanie. Uderzyła ręką w szafkę, mając nadzieję, że ktoś ją usłyszy i nadejdzie z pomocą. Buteleczki z perfumami i szminki spadły na podłogę. Śniegowa kula Alicji w krainie czarów rozbiła się na tysiąc kawałków.
Zaczęła bić pięściami w posadzkę i nagle zdała sobie sprawę, że nie ma czucia w rękach. Były całkowicie zdrętwiałe. Wybuchnęła płaczem.
Doczołgała się do telefonu i wykręciła numer 911.
– Policja i pogotowie ratunkowe.
Nie mogła wydobyć głosu. Miała zdrętwiały język. Odniosła wrażenie, że w pokoju zaczyna brakować powietrza.
– Halo! – zawołał głos w słuchawce. – Czy ktoś tam jest? Halo!
Taylor straciła do reszty władzę w rękach. Upuściła słuchawkę. Zamknęła oczy.
Rozdział trzydziesty trzeci
– Co się stało? – spytała Carrie Mason.
Lekarka miała trzydzieści kilka lat i proste, jasne włosy. Nie miała żadnego makijażu oprócz jasnoniebieskich cieni wokół oczu. Z identyfikatora, który nosiła na kitlu, wynikało, że jest to doktor V. Sarravich.
– Botulizm – odparła.
– Botulizm? Zatrucie pokarmowe?
– Obawiam się, że zjadła coś, co było zepsute.
– Czy z tego wyjdzie?
– Botulizm jest znacznie groźniejszy niż inne typy zatrucia pokarmowego. Ona jest nieprzytomna, w stanie szoku. I poważnie odwodniona. Prognozy nie są pomyślne. Powinniśmy porozumieć się z jej rodziną, jeśli ją ma. Mieszkała samotnie, a policji nie udało się odszukać jej notesu z adresami ani żadnych informacji na temat najbliższych krewnych. Znaleźliśmy pani nazwisko i numer telefonu na wizytówce, którą miała w torebce.
– Nie wiem, gdzie mieszkają jej rodzice – oznajmiła Carrie. – Podam pani nazwisko kogoś, kto może się z nimi porozumieć. Czy mogę ją zobaczyć?
– Jest na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej. Nie można jej teraz składać wizyt – powiedziała doktor Sarravich.
– Czy to naprawdę taka poważna sprawa? – spytała Carrie.
Lekarka wahała się przez chwilę, jakby usiłując znaleźć odpowiednio delikatne sformułowania.
– Obawiam się, że jej stan może być krytyczny. Nawet jeśli tak nie jest, mogą nastąpić pewne trwałe uszkodzenia o charakterze nerwowo-mięśniowym.
– To znaczy niedowład rąk?
– Niewykluczone.
– Ale ona jest pianistką – z przerażeniem wymamrotała Carrie.