Ale on biegł za nią, a na jego twarzy malowała się mordercza determinacja. Zerknąwszy w tył, stwierdziła, że nabrał szybkości, jakby wyczuwając jej zmęczenie i pragnąc jak najszybciej zadać śmiertelny cios.
– Ratunku! – krzyknęła do przerażonej młodej kobiety, siedzącej w budce z biletami. Trzy lub cztery osoby pospiesznie się rozbiegły, a Taylor przeskoczyła obrotowe wejście i upadła na peronie. Jakiś mężczyzna chciał jej pomóc, ale ona krzyknęła rozpaczliwie: – Proszę odejść! Nie! Proszę odejść!
Za jej plecami rozległy się głośne krzyki. Morderca dobiegł do podnóża schodów i zaczął się za nią rozglądać. Jakiś mężczyzna o wyglądzie biznesmena dostrzegł w jego ręku szpikulec i szybko się cofnął.
Taylor wstała z trudem i pobiegła po peronie w kierunku przeciwległego wyjścia. Usłyszała za sobą donośny głos kasjerki, która krzyczała:
– Proszę nie wchodzić bez biletu!
Mężczyzna przeskoczył barierkę i ruszył za nią.
Dobiegła resztkami sił do końca peronu i skręciła w stronę schodów, które prowadziły do wyjścia. Ale były zagrodzone łańcuchem.
– O Jezu! – krzyknęła. – Nie…
Wróciła na peron i dostrzegła oddalonego o dziesięć metrów napastnika, który szedł teraz wolno w jej kierunku, patrząc na nią uważnie i starając się ocenić jej możliwości ucieczki.
Zeskoczyła z peronu i spadła na ręce i nogi w błoto, wypełniające przestrzeń między torami. Potem pobiegła w głąb tunelu, potykając się o śliskie podkłady.
Napastnik był tuż za nią. Nie groził jej ani nie żądał, by się zatrzymała. Nie wdawał się w żadne negocjacje. Miał tylko jeden cel; chciał ją zabić.
Przebyła tylko kilka metrów, a potem, wyczerpana biegiem, poślizgnęła się i omal nie upadła. Zanim zdążyła odzyskać równowagę, morderca skoczył gwałtownie naprzód i chwycił ją za kostkę. Runęła ciężko na twarde, drewniane podkłady.
Chwytając oddech, wyciągnęła szybko drugą nogę i uderzyła go mocno obcasem w twarz. Jęknął z bólu i puścił jej kostkę.
– Zabiję cię – wymamrotał, plując krwią.
– To ja cię zabiję! – wrzasnęła, ponownie usiłując go kopnąć.
Napastnik zrobił unik i zamachnął się szpikulcem.
Taylor uchyliła się szybko i uniknęła uderzenia. Ale nie mogła wstać, bo wymachujący ostrzem morderca był zbyt blisko. W końcu wstała, ale zanim zaczęła biec, mężczyzna chwycił połę jej płaszcza i gwałtownie szarpnął. Znów upadła i uderzyła głową o podkład. Klęczała, dysząc ciężko i podpierając się rękoma.
– Nie! – zawołała płaczliwym tonem. – Proszę!
Morderca stał już, gotowy do następnego ataku. A ona nie miała dość sił, by się poruszyć.
– Czego chcesz? – wykrztusiła z trudem, nie mogąc złapać tchu.
Znów się nie odezwał. Ale dlaczego miałby jej odpowiadać? Jego intencje były zupełnie przejrzyste. A ona była małym ptakiem, na którego polował jej ojciec, była ofiarą Królowej Kier. „Uciąć jej głowę! Uciąć jej głowę!”.
Napastnik cofnął rękę, biorąc rozmach do uderzenia. Ostrze śmiercionośnej broni nadal skierowane było prosto w jej twarz. Uniosła głowę i spojrzała na niego błagalnie.
– Nie zabijaj mnie! Proszę!
Ale on pochylił się do przodu i zadał pchnięcie szpikulcem, mierząc w jej szyję.
W tym samym momencie Taylor opadła na brzuch i zaczęła się czołgać do tyłu. Udawała całkowicie wyczerpaną, ale tliła się w niej jeszcze resztka sił.
– Ach, ach, ach, ach…
Taylor uniosła wzrok. Mężczyzna nadal stał w pozycji do ataku, trzymając w wyciągniętej ręce zabójczą broń. Ale z jego gardła wydobywał się straszliwy skowyt.
– Ach, ach, ach, ach…
Zadając pchnięcie, zrobił to, do czego ona usiłowała go sprowokować. Nie dostrzegł tego, co zasłaniała swoim ciałem i uderzył w trzecią szynę kolejki, po której przebiegał prąd o wysokim natężeniu. Znacznie wyższym niż to, na jakie narażony jest skazaniec siadający na krześle elektrycznym.
– Ach, ach, ach, ach…
Nie było iskier ani wyładowań elektrycznych, ale prąd przebiegał przez wszystkie mięśnie jego ciała. Po chwili w jego oczach pojawiła się krew, a jego jasne włosy stanęły w ogniu.
– Ach, ach, ach…
W końcu przez ciało napastnika przebiegł ostatni dreszcz. Runął na tory. Po jego głowie i szyi tańczyły płomyki ognia.
Taylor usłyszała dobiegające od strony peronu głosy i trzaski przenośnych aparatów walkie-talkie. Domyśliła się, że nadchodzą strażnicy kolejowi lub policjanci.
Nie miało to znaczenia. Nie chciała ich widzieć ani z nimi rozmawiać.
Wiedziała, że może ją ocalić tylko jedna metoda postępowania. Odwróciła się i zniknęła w ciemności tunelu.
Rozdział trzydziesty siódmy
– Czy będziesz mi miała za złe, jeśli ci powiem, że nie wyglądasz najlepiej? – spytał John Silbert Hemming.
– Schudłam w ciągu dwóch dni cztery kilogramy – odparła Taylor Lockwood.
– To cudowna dieta. Może powinnaś napisać książkę. Podobno można na tym zarobić mnóstwo pieniędzy.
– Nie moglibyśmy jej sprzedać – tajne składniki nie prezentują się zbyt apetycznie. Zresztą czuję się już lepiej.
Siedzieli w pubie Miracles. Taylor miała przed sobą miskę zupy z kurczaka, doprawionej cytryną. Nie było jej w karcie dań. Żona Dimitra sporządziła ją specjalnie dla niej. Taylor miała kłopoty z utrzymaniem łyżki. Nie mogła rozprostować palców, bo kiedy to robiła, spadały jej pierścionki.
– Może powinnaś była przyjąć moje zaproszenie na kolację – powiedział z uśmiechem Hemming. – Chyba czułabyś się lepiej niż po tym, co zjadłaś gdzie indziej.
– Żałuje, że tego nie zrobiłam, John – odparła Taylor. – Muszę cię poprosić o przysługę.
– Jeśli to nie jest nielegalne ani niebezpieczne i jeśli obiecasz, że w przyszłą sobotę pójdziesz ze mną o ósmej do opery, z radością spełnię każdą twoją prośbę – odparł John, odrywając się na chwilę od swego hamburgera.
– Mogę spełnić tylko jeden z tych trzech warunków.
– Który?
– Chętnie pójdę z tobą do opery.
– Mój Boże… Tak czy inaczej bardzo mi miło. Ale to, że nie chcesz spełnić pozostałych dwóch, trochę mnie niepokoi. – Wskazał ruchem głowy swój talerz. – Bardzo dobry hamburger. Chcesz spróbować?
Taylor pokręciła przecząco głową.
– Trudno – mruknął, wracając do jedzenia. – Co to za przysługa?
Taylor siedziała przez chwilę w milczeniu.
– Dlaczego ludzie dopuszczają się morderstwa? – spytała w końcu.
– Pod wpływem afektu, obłędu lub miłości, a niekiedy również dla pieniędzy.
Zanurzyła łyżkę w zupie, ale po chwili odłożyła ją na stół.
– Chcę, żebyś coś dla mnie zdobył.
– Co?
– Rewolwer. Taki, o jakim ci mówiłam – bez numerów seryjnych.
Zbliżał się koniec kolejnego dnia pracy w firmie Hubbard, WhiteandWillis.
Odkładano na miejsce teczki z aktami, zamieniano wizytowe buty na reeboki lub adidasy, zaznaczano miejsca w prawniczych księgach, wrzucano przygotowane dokumenty do skrzynki, z której mieli je wyjąć nocni pracownicy kancelarii.
Taylor Lockwood znajdowała się o sześć kilometrów od siedziby firmy, w mieszkaniu Mitchella Reece’a. Nie chciała wracać do siebie. Obawiała się, że człowiek odpowiedzialny za śmierć Claytona mógł już dojść do wniosku, iż zamach na jej życie się nie udał i wynajął następnego płatnego zabójcę, który czeka teraz pod jej domem.
Wzięła do ręki rewolwer kalibru.38, który skombinował dla niej John Silbert Hemming. Powąchała go. Pachniał oliwą, metalem i rozgrzanym w jej dłoni drewnem. Był o wiele cięższy, niż się spodziewała.