Jego twarz była spokojna, a oczy pozbawione wyrazu. Ale odpowiedź na jej pytanie wydawała się jednoznaczna.
– Ty, Mitchell? – wyszeptała ze zdumieniem.
– Czy któreś z was może mi powiedzieć, co się tu dzieje? – spytał Burdick.
Reece nie zwracał na niego uwagi. Nadal mierząc do nich z rewolweru, podszedł do drzwi i wyjrzał na zewnątrz, by upewnić się, że korytarz jest pusty. Potem wrócił na miejsce.
– Dlaczego, do cholery, nie wycofałaś się we właściwym momencie, Taylor? – spytał z gniewem. – Dlaczego? Wszystko było starannie zaplanowane. A ty to zniszczyłaś.
– Więc to ty, Mitchell? – wykrztusił z przerażeniem Burdick. – To ty zabiłeś Wendalla Claytona?
Taylor zamknęła na chwilę oczy i potrząsnęła głową.
– Wendall Clayton zabił kobietę, którą kochałem – oznajmił Reece.
Taylor zmarszczyła brwi.
– Linde? – spytała. – Linde Davidoff!
Reece powoli kiwnął głową.
– O mój Boże…
– To była sprawa między mężczyzną a kobietą – powiedział Reece po chwili milczenia. – Po prostu. Mężczyzna nigdy nie miał czasu na trwałe związki. Kobieta była piękna, utalentowana i inteligentna. Żadne z nich nie miało dotąd pojęcia o miłości. Prawdziwej miłości. To nie była dobra kombinacja. Ambitny, bezwzględny prawnik. Najlepszy na studiach, najlepszy w firmie… A kobieta była nieśmiałą, wrażliwą poetką. Nie pytajcie mnie, jak doszło do zbliżenia tych dwojga. Być może na zasadzie przyciągania się przeciwieństw. Potajemny romans w firmie prawniczej na Wall Street. Pracowali razem i zaczęli się spotykać na mieście. Zakochali się w sobie. Ona zaszła w ciążę. Zamierzali się pobrać.
Zamilkł na moment, jakby szukając właściwych słów. Po chwili zaczął mówić dalej.
– Podczas pewnego weekendu Wendall pracował nad jakąś sprawą i potrzebował asystentki. Linda już wcześniej ograniczyła godziny swej pracy. Dlatego przestałem ją zatrudniać i wziąłem na jej miejsce Seana Lillicka. Ale nadal bywała w firmie. Wykonała kilka zleceń, które powierzył jej Clayton, a on dostał na jej punkcie obsesji. Podczas pewnego wrześniowego weekendu dowiedział się, że przebywa w domu swoich rodziców w Connecticut, niedaleko od jego rezydencji. Pojechał tam i próbował ją uwieść. Zadzwoniła do mnie. Płakała. Ale zanim zdążyłem tam dojechać, próbowała mu uciec. Doszło do szarpaniny i Linda wpadła do wąwozu. Umarła. Clayton zostawił tam jej wiersz, żeby upozorować samobójstwo.
– Więc wszystko było oszustwem… – wyszeptała Taylor. – Okłamywałeś mnie przez cały czas. Mówiłeś o matce, która przebywa w szpitalu, ale wcale jej nie odwiedzałeś. Jeździłeś do Scarsdale, żeby położyć kwiaty na grobie Lindy.
Reece przytaknął ruchem głowy.
– Och, Mitchell, teraz wszystko jasne. – Taylor spojrzała na Burdicka. – Czy nie widzisz, co on zrobił? – Odwróciła się w stronę Reece’a, który stał nieruchomo, opierając się o czerwony blat stołu. Wydawał się blady i wyczerpany. – Wezwałeś jednego ze swoich klientów, którego bronisz w ramach programu bezpłatnej opieki prawnej, prawda? Najemnika, płatnego zabójcę. Kazałeś mu się włamać do swojej szafki, ukraść ten dokument i ukryć go w gabinecie Wendalla. Potem poleciłeś mu założyć podsłuch w twoim pokoju, żeby nikt nie rzucił na ciebie żadnych podejrzeń. Nagrałeś kilka rozmów i podrzuciłeś taśmy w to samo miejsce, w którym był ukryty dokument. Kazałeś mi śledzić Claytona.
Przerwała na chwilę, by zebrać myśli.
– A potem, na przyjęciu u Claytona, znalazłam rachunek firmy ochroniarskiej. To ty kazałeś mi szukać na górze, bo tam go podrzuciłeś… W końcu znalazłam w gabinecie Wendalla ten zaginiony dokument. – Zaśmiała się z goryczą. – A po rozprawie Hanovera twój płatny morderca natychmiast zabił Wendalla, ponieważ nie można było go oskarżyć o coś, czego nie zrobił.
Reece milczał. Nie próbował niczemu przeczyć.
– A ten list pożegnalny… – ciągnęła Taylor. – Był fałszywy, prawda? Kto go podrobił? Inny kryminalista?
Reece uniósł brwi, potwierdzając poprawność jej rozumowania.
Raz jeszcze zaśmiała się gorzko i spojrzała na niego z odrazą.
Ludzie słynni z nieposzlakowanej prawości…
Na twarzy Reece’a nadal malowała się całkowita obojętność. Taylor spojrzała mu w oczy.
– A Donald okazał się bardzo pomocny, prawda? – Odwróciła się do Burdicka. Jej ręce zaczynały drżeć, a w oczach poczuła łzy. – Nie traktuj tego osobiście, Donaldzie, ale skonstruowałeś doskonałą zasłonę dymną. Jeśli idzie o mnie, to łatwo ci było trzymać mnie pod ścisłą obserwacją.
Po jej ostatnich słowach na twarzy Mitchella pojawił się cień wyrazu, przypominający pierwsze, wiosenne pęknięcie lodowej skorupy. Wyjął z kieszeni papierową chusteczkę i zaczął nią wycierać rewolwer.
– Pewnie mi nie uwierzysz, ale to, co między nami zaszło, nie było przeze mnie zaplanowane – powiedział cicho.
– Bzdura! Usiłowałeś mnie zabić!
Reece otworzył szeroko oczy.
– Nie chciałem zrobić ci krzywdy! Powinnaś była się w porę wycofać!
– Jak mogłeś tak ryzykować, Mitchell? – wtrącił Burdick. – Przecież znasz prawo. Postawiłeś wszystko na jedną kartę dla zemsty?
Uśmiech Reece’a był tak ponury, jak tereny łowieckie w grudniu.
– Nic nie ryzykowałem, Donaldzie. Przecież mnie znasz. Wiedziałem, że wszystko się uda. Zaplanowałem każdy drobiazg. Każdą akcję i reakcję. Przewidziałem wszystkie ruchy przeciwnika i zabezpieczyłem się przed nimi. Zaplanowałem to tak samo, jak planuję moje wystąpienia w sądzie. To musiało się udać. – Westchnął i potrząsnął głową. – Ale ty wszystko popsułaś, Taylor. Dlaczego nie odpuściłaś? Zabiłem złego człowieka. Wyświadczyłem naszej firmie i całemu światu wielką przysługę.
– Wykorzystałeś mnie!
Donald Burdick osunął się ciężko na swój fotel i opuścił głowę.
– Och, Mitchell, wystarczyłoby zupełnie, żebyś poszedł na policję – powiedział. – Clayton zostałby zaaresztowany za zabójstwo tej dziewczyny.
Młody prawnik roześmiał się drwiąco.
– Tak myślisz? I co by się stało, Donaldzie? Nic. Każdy niedouczony adwokat wydostałby go z więzienia. Nie było świadków ani dowodów rzeczowych. Poza tym sam powinieneś najlepiej wiedzieć, że Clayton mógł wykorzystać wszystkie swoje znajomości. Ta sprawa nigdy nie dotarłaby do sądu.
Na chwilę zajął się rewolwerem. Fachowo otworzył magazynek i przekonał się, że jest w nim sześć naboi. Potem wyjął z kieszeni kartkę, którą napisała do niego Taylor Lockwood, informując go, że zamierza stanąć oko w oko z zabójcą. Złożył ją dokładnie, a potem zrobił krok do przodu i wcisnął ją do kieszeni Taylor.
– Sama napisałam list pożegnalny, prawda? – wyszeptała, kiwając głową. – Zabiłam Donalda, a potem siebie… Och, mój Boże…
– To twoja wina – mruknął. – Powinnaś była zostawić sprawy własnemu biegowi. Clayton i tak pozostałby w piekle, a my moglibyśmy spokojnie żyć dalej.
– Moja wina? – Wychyliła się do przodu. – Co się z tobą, do cholery, stało? Czy w końcu dopadł cię kryzys? Przez lata parłeś do przodu… Wygrać sprawę, wygrać cholerną sprawę – tylko to widzisz, tylko to cię obchodzi! Już nawet nie wiesz, na czym polega sprawiedliwość! Odwróciłeś ją do góry nogami!
– Nie pouczaj mnie – powiedział znużonym tonem. – Nie mów do mnie o sprawach, o których nie masz pojęcia. Ja żyję prawem, uczyniłem je cząstką samego siebie.
– Zabiłeś człowieka, Mitchell – przerwał mu Burdick. – Nie możesz tego w żaden sposób usprawiedliwić.
Reece zamilkł na chwilę i przetarł oczy.