– Że jesteś osobą, jakiej już chyba nigdy więcej nie spotkam. Osobą, z którą mógłbym chyba spędzić resztę życia. – Odwrócił wzrok. – Chcę powiedzieć, że chyba cię kocham.
Taylor była zbyt zaskoczona, by się roześmiać. Thom uniósł rękę, by powstrzymać ją od mówienia.
– Wiem, że uważasz mnie za prymitywnego cymbała. Ale ja nie muszę taki być. Nie mogę być taki, jeśli otworzę nową firmę. Zrywam z prochami. Po to właśnie miałem się spotkać z Magaly tego wieczora, kiedy ją zabito. Wtedy, kiedy wyciągnęłaś mnie z więzienia. Chciałem jej powiedzieć, że nie będę już nic od niej kupował. Robiłem to dla ciebie. Potem zamierzałem pójść z tobą do Niebieskiego Diabła i spytać cię, czy chciałabyś się ze mną spotykać… to znaczy spotykać się regularnie. Wszystko zaplanowałem, wiedziałem, co mam ci powiedzieć… ale Magaly została zastrzelona, a ty musiałaś mnie wyciągać z pudła. Cały wieczór diabli wzięli, a ja nie mogłem nawet spojrzeć ci w oczy, a tym bardziej powiedzieć, co do ciebie czuję.
Taylor zaczęła coś mówić, ale on wziął głęboki oddech i natychmiast jej przerwał.
– Nie, nie, nic jeszcze nie mów. Proszę cię, Taylor… pomyśl o tym, co ci powiedziałem. Czy zechcesz to zrobić? Będę miał własną firmę, będę miał pieniądze. Będę mógł ci dać wszystko, czego zapragniesz. Jeśli chcesz iść na studia prawnicze, zgoda. Chcesz zajmować się muzyką, zgoda. Chcesz mieć dziesięcioro dzieci, zgoda.
– Thom…
– Proszę cię, nie mów ani tak, ani nie. Chcę tylko, żebyś o tym pomyślała. – Znów wziął głęboki oddech, a ona odniosła wrażenie, że Thom za chwilę się rozpłacze. – O Jezu, uważam się za najlepszego negocjatora na świecie, a teraz łamię wszystkie swoje zasady. Posłuchaj, wszystko jest tutaj. Podał jej dużą, białą kopertę.
– Co to jest? – spytała.
– Coś w rodzaju projektu umowy.
– Projektu umowy? – Tym razem nie zdołała powstrzymać wybuchu śmiechu.
– Umowy między tobą a mną. Napisałem tam o tym, jak moglibyśmy wspólnie ułożyć sobie życie. Nie wpadaj w panikę – małżeństwo zaplanowałem dopiero na etapie czwartym.
– Na etapie czwartym?
– Nie irytuj się. Proszę cię, przeczytaj to i dobrze się przez chwilę zastanów.
– Przeczytam – obiecała Taylor.
Thom, nie mogąc dłużej się powstrzymać, zarzucił jej ręce na szyję i mocno ją objął. Zanim zdążyła coś powiedzieć, szybko się cofnął i wyszedł z pokoju.
Przypomniała sobie jego słowa, wypowiedziane do Boska. „Nie interesuj się nią za bardzo”. To było ostrzeżenie, wypowiedziane przez zazdrosnego wielbiciela, a nie potencjalnego zabójcę.
Ukryła twarz w dłoniach i cicho się zaśmiała.
Co za wieczór… – pomyślała.
Na jej biurku panował bałagan, pozostawiony przez Verę Burdick. Kiedy telefonowała wcześniej do Donalda, spytała go obcesowo, dlaczego jego żona przeszukuje jej pokój, ale on tylko się zaśmiał.
– Vera nikomu nie ufa – oznajmił. – Pamiętaj, że jesteś córką Samuela Lockwooda. Ona myślała, że współpracujesz z Claytonem i pomagasz mu w przygotowaniach do tej fuzji. Po jego śmierci podejrzewała, że sabotujesz moje zabiegi zmierzające do utrzymania spokoju w firmie. Powinnaś uznać to za komplement.
Mucha, którą pająk wybrał na kolację, też powinna uznać to za komplement – pomyślała Taylor.
Spojrzała na swój telefon i dostrzegła migające czerwone światełko. Podniosła słuchawkę i nacisnęła guzik.
– Cześć, pani mecenas…
Posłuchaj, mam nadzieję, że czujesz się lepiej, bo mam wobec ciebie pewne plany. Przylatuję jutro rano na lotnisko La Guardia. Czy mogłabyś po mnie wyjechać? Zamówiłem stół w Four Seasons, żeby zjeść tam lunch. Chcę, żebyś poznała kogoś, kto reprezentuje firmę Skadden. Jest starszym wspólnikiem. Mówi, że potrzebują takich ludzi jak moja ambitna córeczka. Weź do ręki pióro. Mój samolot przylatuje o…
Taylor nacisnęła guzik, przerywając odsłuch wiadomości.
„Twoja wiadomość została skasowana” – poinformował ją głos automatycznej sekretarki.
Odłożyła słuchawkę.
Zdjęła z wieszaka płaszcz i ruszyła ciemnawym korytarzem w kierunku wyjścia. Sprzątaczki w niebieskich kombinezonach pchały swoje wózki z pokoju do pokoju. Taylor słyszała dobiegające z różnych kierunków wycie odkurzaczy. Wydawało jej się, że czuje ostry zapach prochu, tak wyraźnie, jakby Reece naprawdę wystrzelił z ciężkiego rewolweru. Ale mijając zarzuconą tysiącem kartek papieru salę konferencyjną, zdała sobie sprawę, że jest to tylko pozostałość dymu z cygar. Być może niedawno zawarto tu jakąś ważną umowę. A może negocjacje zostały zerwane. Lub odroczone do jutra lub pojutrza. Tak czy inaczej ich uczestnicy opuścili salę, zostawiając tylko ostry odór tytoniu, będący świadectwem sukcesu, niepowodzenia lub niepewności.
Policjanci opuścili biura. Burdick pojechał do domu. Potrzebował odpoczynku, bo nazajutrz już od rana czekał go ciężki dzień. Musiał wykorzystać swe znajomości i poprosić o kilka dalszych przysług. Taylor podejrzewała, że zarówno on, jak i jego żona dysponują długą listą wpływowych przyjaciół.
Dotarła do drzwi, nacisnęła przycisk zamka elektrycznego i wyszła do holu. Kiedy nadjechała winda, wsiadła do niej, czując narastające zmęczenie.
Na Wall Street panował niemal taki sam spokój jak na korytarzach firmy Hubbard, White and Willis. Ta dzielnica żyła tylko za dnia. Ciężko pracowała i wcześnie kładła się spać. W większości biur panowały ciemności. Barmani przestali już nalewać drinki. Na ulicach ruch niemal zamarł.
Od czasu do czasu z obrotowych drzwi wychodzili mężczyźni w ciemnych płaszczach i znikali we wnętrzach limuzyn lub taksówek, lub na schodach prowadzących do stacji metra. Taylor zastanawiała się, dokąd zmierzają. Do jednego z pubów, odwiedzanych przez Sebastiana? Do nielegalnego domu publicznego, w którym będą mogli zaspokoić swą żądzę jak Ralph Dudley? A może do ekskluzywnego klubu, by spiskować jak Wendall Clayton?
A może wracają po prostu do swych domów i mieszkań, by przespać się kilka godzin i wrócić nazajutrz do codziennego kieratu?
Był to zwariowany świat, znajdujący się na dnie króliczej nory.
Taylor nie była jednak pewna, czy jest to miejsce dla niej.
Podróże Alicji do krainy czarów i na drugą stronę lustra były przecież tylko snami, z których dziewczynka w końcu się budziła.
A ona nie była pewna, czy się obudzi.
Zatrzymała taksówkę, wsiadła i podała kierowcy adres swego domu. Kiedy brudny pojazd hałaśliwie ruszył z miejsca, rozsiadła się wygodnie, patrząc na zatłuszczoną plastikową przegrodę, dzielącą kierowcę od pasażerów.
Dziękuję za niepalenie. Po godzinie 8 wieczorem dodatkowa oplata w wysokości 50 centów.
Taksówka była oddalona już tylko o jedną przecznicę od jej domu, kiedy nagle wychyliła się do przodu, by poinformować kierowcę, że zmieniła zdanie.
Taylor Lockwood siedziała w snopie światła, rzucanego przez jeden reflektor.
Dimitri poprawił swe kędzierzawe włosy i pochylił się nad mikrofonem. (Przełamała jego podejrzliwość, gdy powiedziała: „Zagram za darmo. Ty zatrzymasz wszystkie wpływy z rachunków, ale napiwki są moje. I nie wspominaj o jedwabistym dotyku. Nie dziś, okay?”.)
– Panie i panowie…
– Dimitri – szepnęła groźnie Taylor.
– …mam przyjemność przedstawić naszą pianistkę, pannę Taylor Lockwood.
Nacisnął przycisk reflektora. Taylor uśmiechnęła się do słuchaczy, a potem dotknęła chłodnych i gładkich jak szkło klawiszy. Czując ich łagodny opór, zaczęła grać.
Po upływie trzydziestu minut spojrzała w kierunku reflektorów, które świeciły tak jasno, że nie widziała gości pubu. Być może wszystkie stoliki były zajęte. Być może lokal był pusty. Tak czy inaczej, jeśli ktoś siedział na sali, słuchał jej w absolutnej ciszy.