— W ciągu ostatniego tygodnia pilnie go obserwowałem i celowo unikałem udzielania mu pomocy. W sumie sprawił się nie najgorzej, ale nie jest to człowiek, który powinien zająć pańskie miejsce.
— Ma chłop szczęście — powiedział Stormgren, czując jakiś dziwny smutek. — Ale, ale: czy dostał pan już wiadomość od pańskich przełożonych, myślę o ukazaniu się nam? Jestem pewien, że to najsilniejszy argument, jaki dajemy w ręce naszym przeciwnikom. Bez przerwy mi powtarzali: „Nie zaufamy Zwierzchnikom dopóty, dopóki ich nie zobaczymy”.
Karellen westchnął.
— Nie, nie otrzymałem żadnej wiadomości. Jednak wiem, jaka będzie odpowiedź.
Stormgren nie nalegał. Kiedyś pewnie by tak zrobił, ale teraz po raz pierwszy w jego umyśle zaczął się rysować niewyraźny jeszcze plan. Przyszły mu na myśl słowa niedawnych rozmówców. Tak, może uda się wymyśleć jakiś przyrząd.
Tego, czego nie chciał zrobić pod przymusem, mógł podjąć się dobrowolnie.
Jeszcze kilka dni wcześniej Rikki nawet nie pomyślałby, że może poważnie zastanawiać się nad podjęciem takiej akcji. To śmieszne i melodramatyczne porwanie, z perspektywy wydarzeń wyglądające jak żywcem wzięte z trzeciorzędnego telewizyjnego dreszczowca, miało chyba spory wpływ na jego nowe podejście do sprawy.
Stormgren po raz pierwszy w życiu zetknął się z bezpośrednim aktem przemocy, tak różnym od potyczek staczanych przy stole konferencyjnym. Ten wirus dostał się do jego układu krążenia albo po prostu szybciej niż myślał, popadał w starcze zdziecinnienie.
Paląca ciekawość jest potężnym motywem działania, podobnie jak chęć odegrania się za spłatany figiel. Nie ulegało wątpliwości, że Kontroler użył go jako przynęty i pomimo iż niewątpliwie uczynił to z ważnych powodów, Stormgren nie zamierzał puścić mu tego płazem.
Pierre Duval nie okazał zdziwienia, kiedy Stormgren bez zapowiedzi wszedł do jego biura. Byli starymi przyjaciółmi i nie było niczego dziwnego w tym, że sekretarz generalny składał prywatną wizytę dyrektorowi Wydziału Naukowego. Z pewnością i Karellen nie uzna tego za niezwykłe, nawet jeśli przypadkowo on sam lub któryś z jego podwładnych skieruje na nich swoje urządzenia śledzące.
Przez chwilę obaj mówili o interesach i wymieniali najnowsze ploteczki polityczne; potem, z pewnym wahaniem, Stormgren przeszedł do sedna sprawy. Podczas gdy gość mówił, stary Francuz oparł się wygodnie w swoim fotelu, a jego brwi unosiły się stopniowo, aż niemal utonęły w gęstej grzywce na czole. Raz czy dwa chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił.
Kiedy Stormgren skończył, naukowiec nerwowo rozejrzał się po pokoju.
— Sądzisz, że nas teraz słucha? — zapytał.
— Nie wierzę, żeby to robił. Ma coś, co nazywa „urządzeniem śledzącym” i co jest nastawione na mnie, ale służy wyłącznie do mojej ochrony. Jednak urządzenie nie działa pod ziemią i to jest powód, dla którego wlazłem do twojego lochu. Ma być zabezpieczony przed wszelkimi rodzajami promieniowania, prawda? Karellen nie jest czarodziejem. Wie, gdzie się znajduję, ale to wszystko.
— Mam nadzieję, że się nie mylisz. Jednak niezależnie od tego, czy nie będziemy mieli kłopotów, gdy on odkryje, co chcesz zrobić? Ponieważ on to odkryje, wiesz.
— Zaryzykuję. Ponadto my, to znaczy ja i on, nie najgorzej się rozumiemy.
Fizyk bawił się ołówkiem i przez chwilę patrzył w przestrzeń.
— To bardzo interesujący pomysł. Podoba mi się — powiedział po prostu.
Sięgnął do szuflady i wyjął wielki blok rysunkowy, niewątpliwie największy, jaki Stormgren widział w swoim życiu.
— No dobrze — zaczął, gryzmoląc wściekle coś, co wskazywało, iż zastosował swoistą, wymyśloną na prywatny użytek stenografię. — Pozwól, że się upewnię, iż znam wszystkie fakty. Opowiedz mi dokładnie, o pomieszczeniu, w którym odbywają się spotkania. Nie opuszczaj żadnego szczegółu, choćby wydawał ci się nie wiem jak banalny.
— Nie ma zbyt wiele do opisywania. Ściany są wykonane z metalu, pomieszczenie jest prostopadłościanem o kwadratowej podstawie, boku długości ośmiu metrów i wysokości czterech. W jednej z bocznych ścian na wysokości metra znajduje się ekran, a tuż pod nim pulpit… Czekaj, będzie szybciej, jeśli ci to narysuję.
Stormgren szybko naszkicował rozkład małego pomieszczenia, które znał tak dobrze, i podał rysunek Duvalowi. Robiąc to, wzdrygnął się lekko, przypomniawszy sobie, w jakich okolicznościach czynił to poprzednio. Pomyślał, że chciałby wiedzieć, co stało się ze ślepym Walijczykiem i jego towarzyszami, a także jak zareagowali na jego nagłe zniknięcie.
Francuz, marszcząc brwi, studiował rysunek.
— I to już wszystko?
— Owszem.
Duval parsknął z niezadowoleniem:
— A oświetlenie? Czy może siedzisz po ciemku? Co z wentylacją, ogrzewaniem?
Stormgren uśmiechnął się w odpowiedzi na ten charakterystyczny wybuch niezadowolenia.
— Cały sufit lekko świeci, a powietrze, o ile mogę stwierdzić, dochodzi przez siatkę głośnika. Nie wiem, gdzie jest kanał wentylacyjny, może strumień chwilami zmienia kierunek, ale nie zwróciłem na to uwagi. Nie ma tam śladu żadnego grzejnika, ale zawsze jest normalna temperatura.
— Co oznacza, jak sądzę, że zamarza para wodna, ale nie dwutlenek węgla?
Stormgren zrobił co mógł, żeby odpowiedzieć uśmiechem na ten mocno już wyświechtany żart.
— Sądzę, że powiedziałem ci wszystko. Natomiast co do maszyny, która zawozi mnie na pokład statku Karellena, kabina, w której lecę, jest tak pozbawiona indywidualności jak budka dźwigu lub windy. Gdyby nie stolik i kanapka mogłaby być jednym lub drugim.
Zapadło kilkuminutowe milczenie, w czasie którego fizyk pokrywał kartkę precyzyjnymi, mikroskopijnymi zygzakami. Obserwujący to Stormgren zastanawiał się, dlaczego człowiek taki jak Duval, o umyśle nieporównanie bystrzejszym niż jego własny, nie zdobył wielkiego uznania w świecie nauki. Przypomniał sobie nieuprzejmą i chyba niesprawiedliwą uwagę wygłoszoną przez znajomego pracującego w Departamencie Stanu USA: „Francja to ojczyzna najlepszych na świecie graczy drugoligowych”. Duval był typem człowieka, który swoim istnieniem potwierdzał słuszność tego stwierdzenia.
Fizyk pokiwał głową, z zadowoleniem pochylił się do przodu i wymierzył ołówek w Stormgrena.
— Rikki — powiedział — dlaczego sądzisz, że ten, jak go nazywasz, ekran wizyjny Karellena jest tym, na co wygląda?
— Zawsze myślałem, że tak jest; wygląda dokładnie tak samo. Zresztą czymże innym mógłby być?
— Kiedy mówisz, że wygląda jak ekran telewizyjny, to masz na myśli, że wygląda jak jeden z naszych, prawda?
— Oczywiście.
— Uważam, że to podejrzane. Jestem pewien, że żaden aparat ich konstrukcji nie miałby w sobie niczego tak prymitywnego jak nasz współczesny ekran telewizyjny, prawdopodobnie generują obrazy wprost w przestrzeni. Tylko po co Karellen miałby utrudniać sobie życie, stosując wewnętrzny system telewizji? Czy nie wydaje ci się dużo bardziej prawdopodobne, że twój „ekran wizyjny” w rzeczywistości jest po prostu płytą szkła jednostronnie przepuszczającego światło?
Stormgren zbaraniał tak kompletnie, że przez chwilę siedział w milczeniu, wracając myślą w przeszłość. Od początku nie kwestionował niczego, co mówił Karellen, lecz gdy teraz przemyślał to sobie dokładnie, doszedł do wniosku, że Kontroler nigdy nie mówił mu, że jest to ekran telewizyjny. Uznał to za pewnik: dał się nabrać na to mistrzowskie zagranie psychologiczne. Zakładając, rzecz jasna, że teoria Duvala była prawdziwa. Znowu wyciągał pochopne wnioski; nikt jeszcze niczego nie udowodnił.