— Jeżeli masz rację — powiedział — to wystarczy, że zbiję szkło i… Duval westchnął.
— Och, ci ignoranci! Myślisz, że zrobiono to z materiału, który można rozbić, nie używając środków wybuchowych? A gdyby nawet ci się udało; czy sądzisz, że Karellen oddycha tym samym powietrzem co ty? Czyż byłoby wam obu przyjemnie, gdyby na przykład pławił się w atmosferze chloru?
Stormgren poczuł się trochę głupio. Sam powinien o tym pomyśleć.
— No dobrze, a co ty proponujesz? — zapytał nieco poirytowany.
— Muszę to przemyśleć. Przede wszystkim musimy sprawdzić, czy moja teoria jest prawdziwa, a jeśli tak, to dowiedzieć się czegoś o substancji, z jakiej zrobiony jest ekran. Posadzę do tego paru pracowników. Ale, ale, przypuszczam, że kiedy odwiedzasz Kontrolera, masz ze sobą małą walizeczkę lub dyplomatkę. Czy to ta, którą tu przyniosłeś?
— Tak.
— Powinna wystarczyć. Nie chcemy wzbudzać podejrzeń, zamieniając ją na inną, szczególnie jeśli Karellen już do niej przywykł.
— Co według ciebie powinienem zrobić? — zapytał Rikki. — Przenieść ukryty w dyplomatce aparat Roentgena?
Fizyk uśmiechnął się szeroko.
— Jeszcze nie wiem, ale coś się wymyśli. Powiem ci w przeddzień akcji. — Parsknął cichym śmiechem. — Czy wiesz, co mi to przypomina?
— Wiem — odparł natychmiast Stormgren. — Czasy, gdy składałeś nielegalnie odbiorniki radiowe podczas niemieckiej okupacji.
Duval miał rozczarowaną minę.
— No tak. pewnie już ci kiedyś o tym opowiadałem. Jeszcze jedno…
— O co chodzi?
— Kiedy cię złapią, ja o niczym nie wiem.
— Co takiego? Po tej płomiennej przemowie, jaką kiedyś wygłosiłeś na temat społecznej odpowiedzialności naukowca za swoje wynalazki? Doprawdy, Pierre, wstyd mi za ciebie!
Stormgren z westchnieniem ulgi odłożył gruby plik maszynopisu.
— Dzięki Bogu, że przynajmniej to zostało już załatwione — powiedział. — Dość zaskakująca jest myśl, że te kilkaset stron określa przyszłość ludzkości. Państwo Światowe! Nigdy się nie spodziewałem, że tego doczekam!
Włożył akta do walizeczki, której tylna ścianka znajdowała się w odległości nie większej niż dziesięć centymetrów od ciemnego prostokąta ekranu. Od czasu do czasu nerwowo bawił się zatrzaskiem dyplomatki, lecz nie miał zamiaru naciskać ukrytego wyłącznika przed zakończeniem spotkania. Zawsze coś mogło pójść nie tak i choć Duvał zaklinał się. że Karellen niczego nie zauważy, nie można być tego zupełnie pewnym.
— Cóż, mówił pan, że ma dla mnie jakieś nowiny — kontynuował, z trudem ukrywając zainteresowanie. — Czy dotyczą one…
— Tak — odparł Kontroler. — Kilka godzin temu otrzymałem decyzję.
„Co właściwie miał na myśli — zastanawiał się Stormgren. — Z pewnością nie mógł nawiązać łączności z odległą ojczyzną poprzez dzielące go od niej setki świetlnych lat. A może, taka była teoria van Ryberga, po prostu konsultował się z komputerem o odpowiednio dużej mocy obliczeniowej mogącym modelować skutki każdej podjętej decyzji”.
— Nie sądzę — ciągnął Karellen — aby Liga Wolności i jej zwolennicy poczuli się usatysfakcjonowani, ale powinno to pomóc złagodzić napięcie. Nawiasem mówiąc, ta rozmowa nie zostanie nagrana. Często mi pan powtarzał, Rikki, że niezależnie od tego jak bardzo różnimy się od was fizycznie, ludzie szybko do nas przywykną. Świadczy to o pewnym braku wyobraźni z pańskiej strony. Tak mogłoby się stać w pańskim przypadku, lecz proszę pamiętać, że według wszelkich rozsądnych ocen większość ludzi jest słabo wykształcona, skłonna do uprzedzeń i przesądów mogących sprawiać nam kłopoty jeszcze przez kilka następnych dziesięcioleci. Przyzna pan, że ludzka psychika nie jest nam obca. Niemal na pewno wiemy, co się stanie, jeśli w obecnej chwili wyjawimy prawdę o nas. Nie chcę się wdawać w szczegóły nawet z panem, zatem proszę zaufać mojej analizie. Jednak możemy złożyć pewną ostateczną obietnicę, która powinna was częściowo zadowolić. Za pięćdziesiąt lat, dwa pokolenia od chwili obecnej, wyjdziemy z naszych statków i ludzkość wreszcie zobaczy, jacy jesteśmy.
Stormgren milczał przez chwilę, rozważając słowa Kontrolera. Nie odczuwał satysfakcji, jaką w innej sytuacji dałoby mu to oświadczenie. Prawdę mówiąc, ten częściowy sukces nieco zbił go z tropu i przez chwilę osłabił jego zdecydowanie. Po pewnym czasie prawda objawi się sama; jego knowania były niepotrzebne, a może i nierozsądne. Jeśli zechce zrealizować swój plan, to wyłącznik z egoistycznych pobudek, bo za pięćdziesiąt lat nie będzie go wśród żywych.
Karellen musiał zauważyć jego wahanie, ponieważ mówił dalej:
— Przykro mi, jeśli czuje się pan rozczarowany, ale przecież niebawem nie będzie pan już odpowiedzialny za rozwiązywanie politycznych problemów. Może uzna pan nasze obawy za bezpodstawne, ale proszę mi wierzyć, mamy przekonujące dowody na to, że inny sposób rozwiązania tego problemu rodzi poważne niebezpieczeństwo.
Stormgren gwałtownie pochylił się do przodu i zakrztusił się z wrażenia.
— A więc spotkaliście się już z Człowiekiem!
— Tego nie powiedziałem — szybko odparł Karellen. — Wasz świat nie jest jedyną planetą, którą kierujemy.
Jednak Stormgren nie zamierzał dać się tak łatwo spławić.
— Wiele naszych legend sugeruje, że Ziemię odwiedzali niegdyś przedstawiciele obcych ras.
— Wiem o tym. Czytałem raport Sekcji Astroarcheologicznej. Robią z Ziemi ruchliwe skrzyżowanie.
— Mogły mieć miejsce wizyty, o których nic nie wiecie — rzekł Stormgren, wciąż mając nadzieję, że przyłapie Karellena. — Chociaż jeśli obserwujecie nas od tysięcy lat, to myślę, że szansę na to są niewielkie.
— Przypuszczam, że ma pan rację — odparł Karellen swoim najbardziej urzędowym tonem. I właśnie w tym momencie Fin podjął decyzję.
— Naszkicuję plan tego oświadczenia — powiedział szybko — i przyślę panu do zaaprobowania. Jednak zastrzegam sobie prawo dalszego dokuczania panu i jeśli nadarzy się okazja, aby poznać waszą tajemnicę, skorzystam z niej bez wahania.
— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę — odparł Kontroler z cichutkim chichotem.
— I nie ma pan nic przeciwko temu?
— Ani trochę, choć wykluczam możliwość użycia broni nuklearnej, gazów trujących lub czegokolwiek, co mogłoby narazić na szwank naszą przyjaźń.
— Miło mi to słyszeć — odrzekł Stormgren najobojętniejszym tonem, na jaki zdołał się zdobyć. Wstał, zamykając walizeczkę. Dotknął kciukiem zamka.
— Zaraz po powrocie napiszę oświadczenie — powtórzył — i jeszcze dzisiaj przyślę go panu dalekopisem.
To mówiąc, nacisnął guzik — i dowiedział się, że jego obawy były bezpodstawne. Zmysły Kontrolera nie były subtelniejsze od ludzkich. Karellen niczego nie zauważył, gdyż w jego głosie nie zaszła żadna zmiana, gdy żegnał się z sekretarzem i wypowiadał znajome hasło otwierające drzwi.
A jednak Stormgren czul się jak złodziejaszek opuszczający sklep na oczach detektywa i odetchnął z ulgą, kiedy zasklepiła się za nim ściana latającego pojazdu.
— Przyznaję — powiedział van Ryberg — że niektóre z moich pomysłów nie były najszczęśliwsze. Jednak proszę powiedzieć, co pan sądzi o następującej teorii…
— Naprawdę muszę? — westchnął Stormgren. Pięter udał, że nie słyszy.
— Właściwie to nie mój pomysł — rzekł skromnie. — Zapożyczyłem go od Chestertona. Załóżmy, że Zwierzchnicy ukrywają fakt, że nie mają nic do ukrycia?
— To dla mnie trochę zbyt skomplikowane — odparł Stormgren, zdradzając mimowolnie zainteresowanie.