Выбрать главу

— Chcę przez to powiedzieć — mówił pospiesznie van Ryberg — że sądzę, iż oni są ludźmi takimi jak my. Wiedzą doskonale, że zgodzilibyśmy się, aby rządziły nami stworzenia, które uważamy za… no, powiedzmy, obce i superinteligentne. Lecz rasa ludzka taka jaka jest, po prostu nie pozwoli, aby kierowały nią stworzenia tego samego gatunku.

— To bardzo pomysłowe, zresztą jak wszystkie pańskie teorie — powiedział sekretarz. — Chciałbym, aby je pan numerował, inaczej się w nich pogubię. Zaś co do argumentów obalających tę ostatnią…

Urwał, bowiem właśnie w tej chwili do pokoju wszedł Wainwright.

Rikki zastanawiał się, o co mu chodzi. Ciekaw też był, czy Wainwright skontaktował się z porywaczami. Wątpił w to, ponieważ wierzył, że przywódca Ligi Wolności szczerze wypowiadał się przeciw stosowaniu przemocy. Ekstremiści w jego ruchu zdyskredytowali się swoim wyczynem i minie sporo czasu, zanim świat znów o nich usłyszy.

Wałnwright uważnie wysłuchał treści odczytanego mu oświadczenia. Stormgren miał nadzieję, że były pastor doceni ten gest, którego pomysłodawcą był Karellen. Upłynie jeszcze dwanaście godzin, nim świat dowie się o obietnicy, której spełnienia doczekają dopiero ich wnuki.

— Pięćdziesiąt lat — powiedział z namysłem Wainwright. — To długie oczekiwanie.

— Może dla ludzkości, ale nie dla Karellena — odparł Stormgren. Dopiero teraz zaczął sobie zdawać sprawę z zalet tego rozwiązania. Dawało Zwierzchnikom potrzebne im pole manewru i usuwało grunt spod nóg Ligi Wolności. Nie wyobrażał sobie, by ta organizacja skapitulowała, lecz jej pozycja zostanie poważnie osłabiona. Wainwright musiał zdawać sobie z tego sprawę.

— Za pięćdziesiąt lat — powiedział gniewnie — szkód nie da się już naprawić. Ci, którzy pamiętają dni niepodległości, będą już w grobach; ludzkość zapomni o swoim dziedzictwie.

„Słowa, puste słowa — pomyślał Stormgren. — Słowa, za które ludzie niegdyś walczyli i umierali, za które już nikt nigdy nie będzie walczył i umierał. A świat będzie przez to lepszy”.

Patrząc na odchodzącego Wainwrighta, zastanawiał się, ile kłopotów sprawi jeszcze w nadchodzących latach Liga Wolności. „Jednak to już nie moja sprawa” — pocieszył się w duchu.

Pewne problemy mógł rozwiązać tylko czas. Można pokonać złych, ale nic nie można zdziałać przeciw działającym w dobrej wierze, błądzącym dobrym ludziom.

— Masz swoją walizeczkę — powiedział Duval. — Jest prawie nie naruszona.

— Dziękuję — odrzekł Stormgren, dokładnie ją oglądając. — Może powiesz mi teraz, o co chodzi i co zamierzamy zrobić?

Fizyk wydawał się pogrążony we własnych myślach.

— Jedno, czego nie mogę zrozumieć, to łatwości, z jaką udało się tego dokonać. Gdybym to ja był Kar…

— Ale nie jesteś! Do rzeczy, człowieku! Co odkryliśmy?

— Nie ma to jak ci nerwowi, pełni temperamentu nordycy — westchnął Duval. — Umieściliśmy w walizeczce rodzaj radaru o małej mocy. Oprócz fal radiowych o bardzo wysokiej częstotliwości posłużyliśmy się również podczerwienią… To znaczy falami, których żadne żywe stworzenie nie może dostrzec, niezależnie od tego, jak czuły ma narząd wzroku.

— Skąd możesz mieć taką pewność? — spytał Stormgren, mimo woli coraz bardziej zaintrygowany techniczną stroną problemu.

— No, całkowitej pewności nie można mieć nigdy — niechętnie przyznał Duval. — Ale przecież Karellen spotyka się z tobą w pokoju oświetlonym zupełnie normalnie, prawda? To dowodzi, że jego oczy reagują na podobny do naszego zakres promieniowania. Tak czy owak, udało się. Stwierdziliśmy, że za.tym twoim ekranem znajduje się duże pomieszczenie. Sam ekran ma mniej więcej trzy centymetry grubości, a dalej jest dziesięć metrów pustej przestrzeni. Nie zarejestrowaliśmy żadnego odbicia od ściany, choć, z drugiej strony, trudno tego oczekiwać, stosując nadajniczek małej mocy, bo tylko takim ośmieliliśmy się posłużyć. A jednak coś udało się ustalić.

Podsunął Stormgrenowi arkusz papieru fotograficznego z nakreśloną na nim falistą linią. W jednym miejscu widoczny był pik, niczym sejsmograficzny zapis trzęsienia ziemi średniej mocy.

— Widzisz ten mały pik?

— Tak. A co to takiego?

— Karellen.

— Wielki Boże! Jesteś pewien?

— Niewiele ryzykujemy, zakładając, że tak jest. Siedzi, stoi, czy cokolwiek robi tam, dwa metry — po drugiej stronie ekranu. Gdyby urządzenie miało nieco lepszą rozdzielczość, moglibyśmy nawet oszacować jego wzrost.

Stormgren z mieszanymi uczuciami patrzył na niewyraźny wykres. Dotychczas nie było dowodu, że Karellen w ogóle posiadał fizyczną postać. Nadal nie był to niepodważalny dowód, ale Fin przyjął go bez zastrzeżeń.

— Następna rzecz, jaką musieliśmy zrobić — powiedział Duval — to ocena przenikliwości ekranu wobec zwykłego światła. Sądzimy, że mamy o tym pewne pojęcie: zresztą, nawet jeśli pomylimy się o rząd wielkości, nie będzie to miało żadnego znaczenia. Oczywiście wiesz, że nie ma czegoś takiego jak jednostronnie przezroczyste szkło. To po prostu kwestia odpowiedniego oświetlenia pomieszczeń. Karellen siedzi w zaciemnionym pokoju, a ty w jasnym, to wszystko. — Zachichotał. — No i dobrze, zmienimy ten stan rzeczy.

Z miną magika wyczarowującego z cylindra całe stadko królików, sięgnął do szuflady biurka i wyciągnął dużą latarkę. Jej reflektor rozszerzał się w szeroką paszczę, upodabniając ją trochę do garłacza. Duval uśmiechnął się z zadowoleniem.

— To nie jest takie groźne, jak się wydaje. Musisz tylko przycisnąć reflektor do ekranu i nacisnąć przycisk. Daje silny strumień światła przez około dziesięć sekund, co wystarczy, abyś zdążył oświetlić całe pomieszczenie i dobrze się wszystkiemu przyjrzeć. Światło przejdzie przez ekran i pięknie oświetli twojego przyjaciela.

— A czy to mu nie zaszkodzi?

— Nie, jeśli najpierw wycelujesz nisko, a dopiero potem w górę. To da mu czas na zaadaptowanie wzroku, bo przypuszczam, że jego reakcje są podobne do naszych, a nie chcemy go przecież oślepić.

Stormgren z powątpiewaniem popatrzył na przyrząd i zważył go w ręce. Przez kilka ostatnich tygodni gryzło go sumienie. Karellen zawsze traktował go z nie skrywaną sympatią, chociaż czasem bywał brutalnie szczery i teraz, kiedy ich spotkania zbliżały się ku końcowi, Fin nie chciał zrobić czegoś, co popsułoby te stosunki. Jednak, z drugiej strony, ostrzegł Kontrolera i był przekonany, że gdyby decyzja zależała od Karellena, ten już dawno pokazałby się ludziom. Teraz on podejmował decyzję: pod koniec spotkania Stormgren ujrzy twarz Karellena.

Jeśli Zwierzchnik ma jakąś twarz.

Zdenerwowanie, jakie początkowo odczuwał, dawno już minęło. Prawie cały czas mówił Karellen, posługując się długimi zawiłymi zdaniami, jakich czasem lubił używać. Kiedyś Stormgren uważał to za jeden z najbardziej niezwykłych, a na pewno najmniej oczekiwany talent Karellena. Teraz ten dar już go tak nie dziwił, gdyż wiedział, że — jak większość umiejętności Kontrolera — wynikał z niezwykłej siły jego umysłu, a nie z jakichś nadzwyczajnych wrodzonych zdolności.

Po prostu, kiedy zwalniał tempo swoich myśli, dostosowując je do szybkości ludzkiej mowy, miał czas na układanie dowolnie skomplikowanych płodów literackich.

— Nie ma potrzeby, aby pan lub pafiski następca przejmowali się zbytnio Ligą Wolności, nawet kiedy jej członkowie odzyskają utracony ostatnio wigor. Zachowują się spokojnie, przynajmniej w ciągu ostatniego miesiąca, i nawet jeśli w przyszłości znów się zaktywizują, nie nastąpi to wcześniej niż za kilka lat. Doprawdy, Liga to bardzo pożyteczna instytucja, ponieważ dobrze jest, gdy się zawsze wie, co zamierza przeciwnik. Gdyby kiedykolwiek popadła w długi, byłbym chyba zmuszony ją dofinansowywać.