Tu i ówdzie rozchodziły się dziwne pogłoski. Wprawdzie nie podawano wcześniej żadnych informacji, ale jak zawsze, gdy Karellen miał przekazać coś istotnego, a zdarzało się to nie częściej niż dwa lub trzy razy w roku, wszędzie było pełno ciekawskich.
Kiedy wielkie drzwi otworzyły się i Kontroler wyszedł na podium, nad rozgorączkowanym zgromadzeniem zapadła głucha cisza. Przygaszono światła tak, by zbliżyć nieco warunki do tych, jakie panują na odległej planecie Zwierzchnika, i by Kontroler Ziemi mógł zdjąć ciemne okulary, które zazwyczaj nosił na otwartej przestrzeni.
Na bezładny chór powitań odpowiedział formalnym: Dzień dobry wszystkim! i zwrócił się do wysokiego człowieka stojącego w pierwszym szeregu gości. Mr Golde, senior Klubu Dziennikarzy, mógłby być inspiracją dla starego żartu o lokaju zapowiadającym gości: Teraz trzej reporterzy, madame, i dżentelmen z „Timesa”. Ubierał się i zachowywał jak dyplomata starej daty; wszyscy bez wahania obdarzali go zaufaniem i nikt potem nigdy tego nie żałował.
— Niezły mamy tu dziś tłum, Mr Golde. Pewnie nie macie o czym pisać. Dżentelmen z „Timesa” uśmiechnął się.
— Mam nadzieję, że coś pan na to poradzi, panie Karellen.
Spojrzał bacznie na zastanawiającego się nad odpowiedzią Kontrolera. Wydawało się nie fair, że nieruchome jak maski twarze Zwierzchników nie zdradzały żadnych uczuć. Wielkie oczy o źrenicach zwężonych nawet w tym słabym świetle, z nieodgadnionym wyrazem wpatrywały się w zaciekawione oczy Człowieka. Dwie szpary oddechowe na policzkach, jeśli te żłobkowane, bazaltowoczarne wypukłości można było nazwać policzkami, wydawały cichy, świszczący dźwięk, z jakim prawdopodobnie płuca Karellena pracowały w rzadkim, ziemskim powietrzu. Golde mógł dostrzec kurtynę białych, delikatnych włosów powiewających zgodnie z rytmem oddechu Zwierzchnika. Powszechnie uważano, iż są to filtry przeciwpyłowe i na tej kruchej podstawie zbudowano wiele skomplikowanych teorii na temat atmosfery świata Zwierzchników.
— O tak, mam dla was parę informacji. Jak na pewno wiecie, ostatnio wystartował z Ziemi jeden z naszych statków zaopatrzeniowych powracający do bazy. Właśnie odkryliśmy na jego pokładzie pasażera na gapę.
Sto ołówków nagle znieruchomiało i sto par oczu wbiło się w Karellena.
— Powiedział pan „pasażer na gapę”, Kontrolerze — zapytał Golde. — Czy wolno mi spytać, kim jest i jak dostał się na pokład?
— Nazywa się Jan Rodericks, studiował inżynierię na Uniwersytecie Kapsztadzkim. Pozostałe szczegóły niewątpliwie odkryjecie sami, za pomocą własnych, niezwykle skutecznych sposobów.
Karellen uśmiechnął się. Uśmiech Zwierzchnika był dość nietypowy. Pozostawał jedynie w oczach;
sztywne, pozbawione warg usta prawie się nie poruszyły. Golde zastanawiał się, czy był to kolejny z ludzkich zwyczajów z taką zręcznością naśladowany przez Karellena. Jednak mimo wszystko sprawiał wrażenie uśmiechu i rozmówcy właśnie tak go odbierali.
— Jeśli chodzi o to, w jaki sposób — kontynuował Kontroler — ma to mniejsze znaczenie. Mogę zapewnić zarówno was, jak i każdego potencjalnego astronautę, że tego wyczynu z pewnością nie da się powtórzyć.
— Co stanie się z tym młodym człowiekiem? — zapytał Golde. — Czy zostanie odesłany na Ziemią?
— Chociaż sprawa nie podlega mojej jurysdykcji, przypuszczam, że powróci następnym statkiem. Stwierdzi, że tam dokąd dotarł, warunki są zbyt różne, zbyt odmienne, aby człowiek mógł się w nich dobrze czuć. I w ten sposób dochodzimy do głównego tematu naszego dzisiejszego spotkania. — Karellen przerwał i zapadła jeszcze głębsza cisza. — Młodsi i bardziej romantyczni członkowie waszej rasy skarżą się na to, że przestrzeń zewnętrzna została przed wami zamknięta. Czyniąc tak, mieliśmy w tym swój cel; nie wydajemy zakazów dla samej przyjemności zakazywania. Czy kiedykolwiek zadaliście sobie trud, by rozważyć, jeśli wybaczycie mi tę mało pochlebną analogię, co czułby człowiek z epoki kamiennej, który znalazłby się nagle we współczesnym mieście?
— Ależ — zaprotestował przedstawiciel „Herald Tribune” — to zasadnicza różnica. Jesteśmy przyzwyczajeni do zdobyczy nauki. W waszym mieście na pewno nie potrafilibyśmy zrozumieć wielu rzeczy, ale nie wydałyby nam się one cudami.
— Czy jesteście tego zupełnie pewni? — zapytał Karellen tak cichym głosem, że trudno było dosłyszeć jego słowa. — Wiek elektryczności od wieku pary dzieli zaledwie sto lat, lecz cóż począłby inżynier z epoki królowej Wiktorii z odbiornikiem telewizyjnym albo elektroniczną maszyną liczącą? I jak długo udałoby mu się przeżyć, gdyby zaczął badać zasady ich działania? Przepaść między dwiema technologiami może łatwo stać się tak wielka, że próba jej przeskoczenia może skończyć się śmiercią.
— Hej — szepnął Reuter do BBC. — Mamy szczęście. Właśnie zamierza ogłosić jakąś ważną deklarację dotyczącą całej ich polityki. Znam te objawy.
— Są też jeszcze inne powody, dla których zamknęliśmy rasę ludzką na Ziemi. Patrzcie.
Światła przygasły, a potem zgasły zupełnie. Równocześnie na środku pokoju zaczęła formować się fosforyzująca plama. Po chwili znieruchomiała w gwiezdny wir, w spiralną mgławicę widzianą z ogromnej odległości: z punktu położonego daleko poza najbardziej oddalonym od centrum słońcem.
— Tego widoku nie oglądał jeszcze żaden człowiek — rozległ się w ciemności głos Kontrolera. — Widzicie swój Wszechświat, archipelag planet, wśród których żyjecie i wasze Słońce, z odległości pół miliona lat świetlnych.
Zapadło długie milczenie. Po chwili Karellen podjął wątek, ale teraz w jego głosie pojawiło się coś, co można by uznać za litość zmieszaną ze wzgardą.
— Wasza rasa wykazała godną podziwu niezdolność do uporania się z problemami wlasnej, niezbyt dużej planety. Kiedy przybyliśmy, znajdowaliście się o włos od samounicestwienia przy pomocy sił, jakie przedwcześnie dała wam w ręce nauka. Gdybyśmy nie zmienili biegu wydarzeń, Ziemia byłaby dziś radioaktywną pustynią. Teraz macie zjednoczony świat i ludzkość. Wkrótce będziecie już na tyle cywilizowani, aby zarządzać własną planetą bez naszej pomocy. Może uda się wam też kiedyś uporać z problemami całego Układu Słonecznego. Jednak czy naprawdę wyobrażacie sobie, że kiedykolwiek sprostacie temu?
Mgławica zaczęła gwałtownie rosnąć. Obok dziennikarzy przelatywały pojedyncze gwiazdy, pojawiając się i znikając jak skry z paleniska. A każda z tych ulotnych iskierek oznaczała słońce i któż zgadnie ile krążących wokół niego światów.
— W jednej tylko, naszej galaktyce — mruczał Karellen — jest osiemdziesiąt siedem miliardów słońc. Jednak nawet i ta liczba daje jedynie słabe pojęcie o rozmiarach i przestrzeni. Stając z tym twarzą w twarz, będziecie jak mrówki próbujące zbadać i sklasyfikować wszystkie ziarnka piasku na wszystkich pustyniach waszego świata.
— W obecnym stadium ewolucji wasza rasa nie zdoła sprostać tej niezwykłej próbie. Jednym z moich obowiązków jest chronić was przed potęgami i siłami kryjącymi się wśród gwiazd, siłami przewyższającymi wszystko, co moglibyście sobie wyobrazić.
Obraz wirującej, ognistej galaktycznej mgły nagle zbladł i zniknął i w nagłej ciszy wielkiej sali znów zapaliło się światło.
Karellen odwrócił się, aby wyjść; audiencja była skończona. Przy drzwiach zatrzymał się i raz jeszcze spojrzał na milczące zgromadzenie.