— Telapatia, jak ją nazywacie, jest czymś w tym rodzaju. W odpowiednich warunkach umysły mogą łączyć się i dzielić swoją zawartością, a kiedy ponownie odizolują się od siebie, są bogatsze o nowe doświadczenia i wspomnienia. W swojej najdoskonalszej formie te siły nie podlegają zwykłym ograniczeniom czasu i przestrzeni. Właśnie dlatego Jean mogła przejąć tę wiedzę od jej nie narodzonego jeszcze syna.
Nastąpiła długa cisza, w czasie której George borykał się z tymi zdumiewającymi myślami. Powoli wszystko zaczęło się układać. Prawda wynikająca z owych informacji zdawała się niewiarygodna, ale miała swoją wewnętrzną logikę. Wyjaśniała także, jeśli w ogóle można użyć tego słowa wobec spraw tak niepojętych, wszystko, co wydarzyło się od tamtegfo przyjęcia u Boyce’ów. Nagle George zrozumiał także, że to wyjaśnia również ciekawość Jean dla zjawisk nadprzyrodzonych.
— Co zapoczątkowało ten proces? — zapytał. — I do czego to zaprowadzi?
— Na te pytania nie potrafimy odpowiedzieć. We wszechświecie jest wiele ras i niektóre z nich odkryły tę siłę na długo przed tym, zanim na scenie pojawiliście się wy lub my. One czekają na was; czekają, aż przyłączycie się do nich i teraz nadeszła ta chwila.
— A jaka jest wasza rola w tym wszystkim?
— Jak większość ludzi, pan zapewne uważał nas za swoich władców. To nie jest tak. Nigdy nie byliśmy niczym więcej jak strażnikami wykonującymi obowiązki narzucone nam przez kogoś stojącego nad nami. Ten obowiązek czy służbę niełatwo zdefiniować; może najlepszym porównaniem byłyby pielęgniarki asystujące przy trudnym porodzie. Pomagamy w narodzinach czegoś nowego i niezwykłego. — Rashaverak zawahał się. — Tak, jesteśmy pielęgniarkami. Jednak sami jesteśmy rasą bezpłodną.
W tym momencie George zrozumiał, że stoi w obliczu tragedii okropniejszej od jego własnej. To było nieprawdopodobne i w pewnym sensie sprawiedliwe. Mimo całej swej potęgi i świetności Zwierzchnicy utknęli w ewolucyjnym ślepym zaułku. Oto miał przed sobą przedstawiciela wielkiej i szlachetnej rasy, pod każdym niemal względem górującej nad ludźmi, lecz nie mającej przed sobą żadnej przyszłości i świadomej tego faktu. W obliczu takiej tragedii problemy George’a wydawały się trywialne i błahe.
— Teraz już wiem — powiedział — dlaczego obserwowaliście Jeffreya. Pełnił rolę świnki morskiej w tym eksperymencie.
— Dokładnie tak, chociaż nie mieliśmy żadnego wpływu na ten eksperyment. Nie my go rozpoczęliśmy, po prostu próbujemy go obserwować. Nie mieszamy się do niczego, chyba że jesteśmy do tego zmuszeni.
„Tak — pomyślał George. — Ta wielka fala. Nie mogli pozwolić, aby cenny okaz został zniszczony”.
Lecz zaraz poczuł wstyd, czując, że jego rozgoryczenie i gniew były nie na miejscu.
— Mam tylko jeszcze jedno pytanie — powiedział. — Co mamy robić z naszymi dziećmi?
— Dopóki możecie, cieszcie się nimi — odparł łagodnie Rashaverak. — Nie zostaną z wami długo.
Taką radę można było dać rodzicom wszystkich dzieci w ciągu minionych wieków, lecz teraz kryła się w niej groźba i strach, których nigdy przedtem w niej nie było.
I nadszedł czas, kiedy sny Jeffreya nie oddzielały się już od rzeczywistości. Przestał chodzić do szkoły i życie rodzinne Jean i George’a całkowicie się zmieniło; wkrótce zresztą tak samo stało się na całym świecie.
Unikali wszystkich znajomych, jakby już teraz zdawali sobie sprawę, że niebawem nikt nie będzie ich darzył sympatią. Czasami, w mroku nocy, kiedy wiedzieli, że nie spotkają zbyt wielu ludzi, wychodzili razem na spacer. Byli sobie teraz bardziej bliscy niż kiedykolwiek od czasu miodowego miesiąca. Zjednoczeni w obliczu wielkiego nieszczęścia, które wkrótce miało na nich spaść.
Z początku zostawiali śpiące w domu dzieci, mając poczucie winy, ale wkrótce wiedzieli, że Jeff i Jenny potrafią sami zadbać o siebie w niezrozumiały dla otoczenia sposób. A ponadto byli pod obserwacją Zwierzchników. Ta myśl dodawała Greggsonom otuchy; czuli, że nie są osamotnieni w obliczu swojego problemu i że ich czuwanie dzielą z nimi mądre, współczujące oczy.
Jennifer spala; nie można było trafniej opisać stanu, w jakim się znajdowała. Zewnętrznie pozostała niemowlęciem, lecz wyczuwało się otaczającą ją moc i uczucie to było tak przerażające, że Jean nie potrafiła się zmusić, by wejść do pokoju dziecinnego.
Nie było już zresztą takiej potrzeby. Istota, która kiedyś była Jennłfer Annę Greggson, jeszcze nie ukształtowała się w pełni, lecz nawet w tym larwalnym stadium posiadała taką władzę nad otoczeniem, że sama umiała zatroszczyć się o swoje sprawy. Jean tylko raz próbowała ją nakarmić — bezskutecznie. Jennifer Annę wolała odżywiać się w wybranym przez siebie czasie i na swój sposób.
Żywność znikała z lodówki wolnym i regularnym strumieniem, chociaż mała nigdy nie opuszczała łóżeczka.
Grzechotanie ustało i porzucona zabawka leżała teraz na podłodze dziecinnego pokoju, jednak nikt, nie ośmielił się jej dotknąć. Jennifer Annę mogła przecież znów jej zapragnąć. Czasami sprawiała, że meble same ustawiały się w dziwaczne wzory i George’owi wydawało się, że fosforyzująca farba na ścianach pokoju świeciła teraz dużo jaśniej niż przedtem.
Jennłfer Annę nie sprawiała żadnych kłopotów; trwała poza ich obecnością i miłością. To było nie do zniesienia i w czasie, jaki im pozostał, rozpaczliwie lgnęli do Jeffa.
On także się zmieniał, ale nadal ich rozpoznawał. Chłopiec, którego rozwój obserwowali od niemowlęcia, tracił swoją osobowość zanikającą na ich oczach z godziny na godzinę. A jednak czasem rozmawiał z nimi tak jak przedtem, opowiadając o swoich zabawkach i przyjaciołach, jakby nieświadomy tego, co go oczekiwało. Lecz przeważnie nie dostrzegał ich i nic nie wskazywało na to, że zdaje sobie sprawę z ich obecności. W ogóle przestał sypiać, ale oni czasem musieli trochę się zdrzemnąć, mimo iż z całych sił próbowali jak najlepiej wykorzystać tych niewiele pozostałych im chwil.
W przeciwieństwie do Jenny chłopiec chyba nie posiadał niezwykłej władzy nad przedmiotami — może dlatego, że był już na tyle duży, iż nie potrzebował jej tak bardzo. Jego niezwykłość ograniczała się do życia wewnętrznego, którego sny były teraz tylko niewielką częścią. Potrafił całymi godzinami stać bez ruchu, z zamkniętymi oczami, jakby słuchał dźwięków, które nie docierały do nikogo poza nim. Jego umysł czerpał wiedzę — nie wiadomo jak i kiedy — która wkrótce miała zawładnąć i zniszczyć na pół sformowane stworzenie, które kiedyś było Jeffreyem Greggsonem.
A Fey będzie siadywała, spoglądając na niego smutnymi i zdziwionymi ślepiami, zastanawiając się, dokąd odszedł jej pan i kiedy do niej wróci.
Jeff ł Jenny byli pierwszymi, ale niebawem nie byli już sami. Jak epidemia przenosząca się błyskawicznie z kraju do kraju, metamorfoza objęła cały rodzaj ludzki. Praktycznie dotknęła wszystkie dzieci w wieku do dziesięciu lat i nikogo ze starszych.
To był koniec cywilizacji, kres wszystkiego, ku czemu ludzie dążyli od niepamiętnych czasów. W ciągu kilku dni ludzkość utraciła przyszłość, bo gdy się traci wszystkie swoje dzieci, ten cios łamie serce i odbiera chęć do życia.
Nie było paniki, jaka mogłaby wybuchnąć sto lat wcześniej. Świat pogrążył się w otępieniu, a wielkie miasta pozostały ciche i milczące. Działały tylko służby niezbędne dla ich istnienia i zaspokajające podstawowe ludzkie potrzeby. Planeta pogrążyła się w żałobie, opłakując wszystko to, co odeszło na zawsze.