Popatrzyli na wchodzącego Stormgrena z ciekawością i sporą dozą szacunku. Jeden z nich podsunął mu paczkę kanapek, które zostały chętnie przyjęte. Chociaż był bardzo głodny i wolałby bardziej urozmaicony posiłek, domyślał się. że jego porywacze nie uraczyli się niczym lepszym.
Jedząc obrzucił szybkim spojrzeniem siedzących wokół niego mężczyzn. Joe wyróżniał się wśród nich — i nie chodziło tylko o rozmiary. Widać było, że dwaj pozostali byli po prostu jego pomocnikami: bezbarwni faceci, których pochodzenie Stormgren mógłby odkryć, gdyby któryś się odezwał. Do niezbyt czystej szklanki nalano trochę wina, którym popił ostatnie kęsy. Czując, że powoli zaczyna panować nad sytuacją, zwrócił się do ogromnego Polaka:
— No dobrze — powiedział spokojnie. — Może zechce mi pan teraz powiedzieć o co chodzi i co chcecie w ten sposób osiągnąć.
Joe odchrząknął.
— Jedną sprawę chciałbym postawić jasno — odparł. — Wainwright nie ma z tym nic wspólnego. Będzie zaskoczony tak samo jak wszyscy.
Stormgren właściwie spodziewał się tego, jednak ciekaw był, dlaczego Joe potwierdzał jego domysły. Od dawna podejrzewał istnienie grupy ekstremistów w którymś ze skrajnych ugrupowań Ligi Wolności.
— Pytam z czystej ciekawości — rzekł. — W jaki sposób mnie porwaliście?
Nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie i był nieco zaskoczony swobodą, a nawet pośpiechem, z jakim go poinformowali.
— Wszystko przypominało hollywoodzki dreszczowiec — rzeki radośnie Joe. — Nie byliśmy pewni, czy Karellen pana nie obserwuje, więc podjęliśmy pewne, dość wyszukane środki ostrożności. Został pan uśpiony gazem, który wpuściliśmy do urządzeń klimatyzacyjnych; to było dość proste. Potem bez jakichkolwiek kłopotów przenieśliśmy pana do samochodu. Wszystko to, że tak powiem, nie zostało dokonane przez naszych ludzi. Wynajęliśmy do tej roboty… hmm… zawodowców. Może Karellen dopadnie ich, właściwie nawet spodziewamy się tego, ale niewiele z nich wyciągnie. Po opuszczeniu pańskiego domu samochód wjechał do długiego tunelu, który kończy się niemal tysiąc kilometrów za Nowym Jorkiem. Wyjechał z niego zgodnie z rozkładem, wioząc nieprzytomnego człowieka niezwykle podobnego do sekretarza generalnego ONZ. Dużo później po przeciwnej stronie tunelu pojawiła się załadowana metalowymi skrzyniami ciężarówka, która przejechała na lotnisko, gdzie pojemniki przeładowano na pokład czarterowego samolotu; wszystko zgodnie z prawem. Jestem pewien, że właściciele tych skrzyń byliby przerażeni, gdyby dowiedzieli się, do czego ich użyliśmy.
W tym samym czasie grupa, która wywiozła pana z domu, nadal prowadziła działania osłonowe, umykając ku granicy kanadyjskiej. Może wpadli już w łapy Karellena; nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Jak może się pan przekonać, a mam nadzieję, że doceni pan moją szczerość, cały nasz plan opiera się na jednym założeniu. Jesteśmy wszyscy cholernie pewni, że Kontroler widzi i słyszy wszystko, co dzieje się na powierzchni ziemi, ale nie może, chyba że posługuje się czarami, a nie nauką, wiedzieć, co dzieje się pod nią. Tak więc nie dowie się o przesiadce w tunelu, a przynajmniej dopóki i tak nie będzie za późno. Wiąże się z tym pewne ryzyko, lecz mamy jeszcze jedno czy dwa dodatkowe zabezpieczenia, o których nie będę teraz mówił. Mogą nam się jeszcze przydać i szkoda byłoby ujawnić je przedwcześnie.
Joe relacjonował zdarzenia z takim zapałem, że Stormgren z trudem powstrzymywał uśmiech. Równocześnie był jednak mocno zaniepokojony. Plan był dość pomysłowy i Karellen mógł dać się nabrać. Rikki nawet nie wiedział, czy Zwierzchnik w ogóle go obserwował i miał zamiar chronić. Joe, rzecz jasna, też nie mógł tego wiedzieć. Może właśnie dlatego był taki wylewny; chciał sprawdzić reakcję Stormgrena. No cóż, trzeba spróbować ukryć swoje prawdziwe uczucia i udawać pewność siebie.
— Musicie być kupą durniów — powiedział — jeśli przypuszczacie, że tak łatwo uda wam się zakpić ze Zwierzchników. Tak czy owak, co zamierzacie przez to osiągnąć?
Joe poczęstował go papierosem, ale Stormgren odmówił, więc zapalił sam i usiadł na brzegu stołu. Mebel zatrzeszczał złowieszczo i olbrzym pospiesznie z niego zeskoczył.
— Nasze motywy — zaczął — powinny być dla pana diabelnie jasne. Otóż stwierdziliśmy, że przekonywanie innych jest bezcelowe i podjęliśmy inne działania. Podziemny ruch oporu nie jest czymś nowym i Karellen tak łatwo się z nami nie upora.
Będziemy walczyć o naszą niepodległość. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie będzie żadnych aktów przemocy, przynajmniej początkowo, ale Zwierzchnicy muszą działać za pośrednictwem swoich agentów, którymi są ludzie, a my potrafimy tym ostatnim narobić ogromnych kłopotów.
„Zaczynając, jak sądzę, ode mnie” — pomyślał Stormgren. Zastanawiał się, czy jego rozmówca nie poczęstował go zgrabnie ułożoną bajeczką. Czy oni myślą, że te gangsterskie metody wywrą na Kontrolerze jakiekolwiek wrażenie? Jednak, pozostaje faktem, że dobrze zorganizowany ruch oporu może bardzo utrudnić życie. Joe znalazł jedyny słaby punkt Zwierzchników. W końcu wszystkie polecenia wydawali ustami ludzi. Jeśli ci zostaną sterroryzowani lub odmówią posłuszeństwa, cały system się zawali. Jednak szansę na to były naprawdę niewielkie, ponieważ Stormgren był niemal pewien, że Karellen znajdzie jakieś wyjście.
— Co zamierzacie ze mną zrobić? — zapytał w końcu. — Jestem tu jako zakładnik czy też może w innej roli?
— Proszę się nie martwić, zatroszczymy się o pana. Za kilka dni oczekujemy tu gości i do tej pory będziemy pana zabawiać najlepiej, jak umiemy. Dorzucił kilka słów w ojczystym języku i jeden z pozostałych porywaczy wyjął nowiutką talię kart.
— Przygotowaliśmy je specjalnie dla pana — wyjaśnił. — Przeczytałem w magazynie „Time”, że kiedyś był pan niezłym pokerzystą.
Jego głos nagle spoważniał.
— Mam nadzieję, że w portfelu ma pan dość gotówki — powiedział z niepokojem. — Nie przyszło nam do głowy, żeby to sprawdzić. Wie pan, nie bardzo możemy przyjąć czeki.
Zupełnie pokonany Stormgren wybałuszył oczy na swoich porywaczy. Po chwili, kiedy dotarł do niego cały komizm sytuacji, poczuł się tak, jakby nagle ktoś zdjął mu z ramion wszystkie troski i kłopoty związane z jego urzędem. Od tej pory show należał do Ryberga. Cokolwiek się stanie, absolutnie nic nie mógł na to poradzić, a ci niezwykli kryminaliści niecierpliwie czekali, aby zagrać z nim w pokera.
Nagle odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem, jakim nie śmiał się od wielu lat.
„Nie ulega wątpliwości — myślał przygnębiony Ryberg — że Wainwright mówił prawdę”. Może miał jakieś podejrzenia, ale nie wiedział, kto porwał Stormgrena. Przywódca Ligi Wolności nie aprobował porwania. Van Ryberg podejrzewał, i to chyba trafnie, że od jakiegoś czasu ekstremiści z Ligi Wolności naciskali Wainwrighta, aby wyraził zgodę na bardziej zdecydowane działania. Teraz wzięli sprawy w swoje ręce.
Nie ulegało wątpliwości, że porwanie było znakomicie zorganizowane. Stormgren mógł znajdować się gdziekolwiek na kuli ziemskiej i nadzieje na odnalezienie go były raczej nikłe. Jednak coś trzeba było zrobić, postanowił Ryberg, i to szybko. Mimo częstych kpin w rzeczywistości czul ogromy respekt przed Karellenem. Myśl o zwróceniu się wprost do Kontrolera wprawiała go w konsternację i przerażenie, ale wyglądało na to, że nie ma innego wyjścia.
Dział Łączności zajmował najwyższe piętro wielkiego gmachu. Wszędzie ciągnęły się rzędy dalekopisów, milczących lub trzeszczących hałaśliwie, wylewających nie kończące się strumienie danych statystycznych: wskaźników wzrostu produkcji, wykazów dochodów i urzędowych sprawozdań, całej księgowości światowego systemu ekonomicznego. Gdzieś we wnętrzu statku Karellena musi znajdować się odpowiednik tego pomieszczenia. Van Ryberg poczuł dreszcz przebiegający po plecach, gdy pomyślał, jak wyglądali ci, którzy uwijali się tam, odbierając informacje przekazywane z Ziemi Zwierzchnikom.