– Nie, nigdy. Pan myśli tak dlatego, że jest Czytelnikiem Snów. Czytelnik Snów zawsze myśli i czuje nieco inaczej niż zwykli ludzie.
– Tak pani sądzi?
– Czy wie pan, w takim razie, kim pan był i gdzie przebywał poprzednio?
– Nie, nie mogę sobie przypomnieć
Zapanowała cisza. Bezmyślnie rozglądałem się po ścianach. Dziewczyna siedziała nadal przy stole i piła kawę.
– Nie pamiętam nawet, dlaczego tu przybyłem.
Spojrzałem na sufit. Od lampy spływały ku mnie pulsujące krople światła. A więc po to Strażnik nakłuł mi oczy! Żebym zobaczył nimi coś, czego nikt inny nie potrafi dostrzec. Stary duży zegar na ścianie odmierzał czas cicho i powoli.
– To bardzo spokojne miejsce – powiedziała. – Więc jeśli szukał pan spokoju, z pewnością spodoba się tu panu.
– Chyba ma pani rację – odpowiedziałem. – Co teraz powinienem zrobić?
Pokręciła głową, wstała powoli od stołu i sprzątnęła puste filiżanki.
– Dzisiaj nic już nie może pan zrobić. Pracę zaczniemy od jutra. Proszę wrócić do domu i dobrze wypocząć.
Jeszcze raz spojrzałem na sufit, potem przeniosłem wzrok na twarz dziewczyny. Coś znów poruszyło się w moim sercu. Zamknąłem oczy, usiłując odgadnąć, co kryło się za tym niewyraźnym drgnieniem, lecz zamiast tego poczułem, jak, niczym drobny kurz, sypie się na mnie milczenie.
– Przyjdę jutro o szóstej.
– Do widzenia.
Stanąłem na Starym Moście. Oparłszy się o barierkę, słuchałem szumu rzeki i przyglądałem się Miastu pogrążonemu w rzadkim, niebieskim mroku.
„Jeśli szukał pan spokoju…" – Przypomniałem sobie słowa dziewczyny. Czy rzeczywiście szukałem spokoju?
Wkrótce ściemniło się zupełnie i zapłonęły latarnie. Pustymi ulicami ruszyłem w kierunku Zachodniego Wzgórza.
Hard-boiled wonderland – obliczenia, ewolucja, popęd seksualny
Starzec wyszedł do biura, żeby zwrócić wnuczce zredukowany głos, a ja tymczasem, pijąc kawę, pracowałem nad rachunkiem. Nie wiem dokładnie, jak długo go nie było. Ustawiłem alarm w moim zegarku tak, żeby dzwonił co godzinę i co pół godziny na przemian i na sygnał alarmu to zabierałem się do pracy, to znów robiłem przerwę. Zgasiłem również cyfry – myśl o czasie przeszkadza mi w obliczeniach. To, która jest godzina, nie ma żadnego związku z moją pracą. Kiedy zaczynam liczyć – zaczynam pracę, kiedy kończę liczyć – kończy się również czas mojej pracy. Potrzebny mi jest tylko cykclass="underline" godzina – pół godziny – godzina – pół godziny.
Podczas nieobecności starca odpoczywałem już, zdaje się, dwa czy trzy razy. Rozmyślałem, leżąc na sofie, wychodziłem do toalety, stawałem na rękach. Na sofie leżało się bardzo wygodnie. Nie była ani za twarda, ani za miękka, poduszka pod głowę też była w sam raz. Sofy w miejscach, gdzie przeprowadzam obliczenia, zazwyczaj nie są wygodne. Najczęściej są tandetne, kupione byle gdzie, a jeśli nawet któraś z nich wygląda na porządną, to przy pierwszej próbie położenia się na niej doznaję rozczarowania. Doprawdy, czym kierują się ludzie, kupując takie buble?
Myślę, ba, nawet jestem pewny (niech będzie, że to mój kolejny przesąd), że wybór sofy świadczy o wychowaniu człowieka. Wyobrażenia o tym, jaka powinna być sofa, nie da się przekazać. Kto nie wychował się na dobrej sofie, ten nigdy nie zrozumie, czym ona jest. To tak jak z wychowaniem na dobrych książkach czy muzyce. Jedna dobra sofa rodzi następną dobrą sofę, a zła sofa – kolejną złą. To wszystko.
Znam wielu ludzi, którzy jeżdżą drogimi samochodami, a w domach mają tylko drugo- czy trzeciorzędne sofy. Nie darzę takich ludzi zaufaniem. Drogi samochód, owszem, ma swoją wartość, ale tylko dlatego, że jest drogi. Wystarczy za niego zapłacić, a może stać się własnością każdego. Z sofą sprawa ma się inaczej – tutaj potrzebne jest wyczucie, doświadczenie i pewna filozofia. Pieniądze też, oczywiście, są potrzebne, ale to nie wszystko. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, co to jest dobra sofa.
Sofa, na której leżałem, była bez wątpienia meblem pierwszej klasy. Chyba właśnie za sprawą tej sofy po raz pierwszy pomyślałem o starcu z sympatią. Spróbowałem się nad nim trochę zastanowić. Biorąc pod uwagę całą tę sprawę redukcji dźwięku, starzec musiał należeć do czołówki najwybitniejszych naukowców. Przeciętny naukowiec, ot tak, dla własnej przyjemności, nie redukuje sobie dźwięku. Nawet nie przyszłoby mu to do głowy. Poza tym starzec był wyjątkowym dziwakiem. Często się zdarza, że naukowcy nie czują się zbyt dobrze w swoim środowisku, ale żeby ukrywać się przed ludźmi głęboko pod ziemią i wybudować laboratorium po drugiej stronie wodospadu? Takiej historii jeszcze nie słyszałem.
Wyobraziłem sobie potem, jak gigantyczną fortunę można by zrobić na technologii zwiększania i zmniejszania naturalnego dźwięku. Po pierwsze – zniknęłyby sale koncertowe i urządzenia nagłaśniające. Zajmują tylko dużo miejsca. Po drugie – sprawa hałasu. O ile łatwiej żyłoby się ludziom w pobliżu wielkich lotnisk, gdyby samoloty wyposażyć w reduktory dźwięku! Ale wykorzystaniem tego wynalazku zajęłoby się również wojsko i świat przestępczy. Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak błyskawicznie powstają bezgłośne bomby i karabiny albo pociski dźwiękowe niszczące mózg i jak w celu zorganizowanych, masowych zbrodni rodzą się coraz nowsze modele tego rodzaju broni. Starzec wie o tym doskonale i dlatego nie chce ogłosić wyników swoich badań. Podobał mi się coraz bardziej.
Starzec wrócił, gdy zaczynałem piąty albo szósty cykl pracy. Trzymał w ręce dość duży koszyk.
– Przyniosłem świeżą kawę i kanapki – powiedział. – Ogórek, szynka i ser. Wystarczy?
– Dziękuję. Akurat to co lubię.
– Zje pan teraz?
– Jak skończę tę turę.
Kiedy zadzwonił alarm, miałem za sobą pranie pięciu z siedmiu powierzonych mi stron. Jeszcze trochę. Wstałem, przeciągnąłem się i zabrałem się do jedzenia.
W koszyku było pięć czy sześć kanapek. Zjadłem w milczeniu dwie trzecie tej porcji. Po dłuższym praniu, nie wiem czemu, odczuwam straszny głód. Połknąłem po kolei kanapkę z szynką, z ogórkiem i z serem i popiłem to wszystko, wlewając gorącą kawę wprost do żołądka.
Podczas gdy ja zjadłem już trzy, starzec wciąż trzymał w ręce pierwszą kanapkę. Zdaje się, że lubił ogórki; odchylił chleb, z uwagą posolił ogórek i jadł kanapkę powoli, cichutko pochrupując. Wyglądał przy tym jak dobrze wychowany świerszcz.
– Proszę się nie krępować – powiedział. – Na starość człowiek nie potrzebuje tyle jeść. Mało je i mało się rusza. Ale młodzi powinni dużo jeść. Dużo jeść i tyć. Ludzie nie lubią być grubi. To dlatego, że nie tyją tak, jak powinni. Nieodpowiednia otyłość źle wpływa na ich zdrowie i urodę. Co innego, gdyby tyli tak jak trzeba. Życie byłoby pełniejsze, wzmógłby się popęd seksualny, lepiej pracowałyby szare komórki. Ja też byłem gruby za młodu. Teraz nie ma już po tym śladu.
Starzec roześmiał się gromko przez ściągnięte usta.
– Jak pan sądzi, niezłe te kanapki, prawda?
– O, tak. Bardzo smaczne – przyznałem mu rację. Co do kanapek, podobnie jak do sofy, mam raczej duże wymagania, ale te przewyższały moje wyobrażenie o przyzwoitej kanapce. Chleb był świeży i sprężysty, pokrajany odpowiednim, czystym nożem. Często się o tym zapomina, ale do przyrządzania dobrej kanapki potrzebny jest przede wszystkim dobry nóż. Zawartość może być nie wiem jak wykwintna, lecz gdy zabraknie dobrego noża, kanapka nie będzie smaczna. Wyśmienita była musztarda i sałata, a majonez! Chyba domowej roboty. Dawno nie jadłem tak smacznych kanapek.
– Zrobiła je moja wnuczka, prosiła żeby panu podziękować. Kanapki to jej specjalność.