Może to tylko przypadek i niepotrzebnie zwracam na to uwagę? Było w tym jednak coś dziwnego, zupełnie jak z tą czaszką. Poczułem nagle, że coś łączy te dwie rzeczy. Ale co, na zdrowy rozum, mogło łączyć zwierzęcą czaszkę ze spinaczami do papieru?
– Dziękuję – powiedziała dziewczyna, odbierając loda. W zamian wręczyła mi trzy książki, po czym odwróciła się tyłem, żeby nie było widać, że je w czasie pracy loda.
– To ja dziękuję – odparłem. – A swoją drogą, do czego używa pani spinaczy?
– Do papieru spinaczy? – powtórzyła jakby wierszem. – Do spinania papieru. Nie wie pan? Spinacze są wszędzie, każdy ich używa.
Miała rację. Podziękowałem, wziąłem książki i wyszedłem z biblioteki. Spinacze są wszędzie. Za tysiąc jenów można kupić sobie tyle spinaczy, że wystarczy na cale życie. Wstąpiłem do papierniczego i kupiłem sobie spinaczy za tysiąc jenów. Następnie wróciłem do domu.
Najpierw schowałem żywność do lodówki. Mięso i rybę zawinąłem w celofan i wsadziłem do zamrażalnika. Zamroziłem też chleb i kawę. Serek sojowy tofu włożyłem do miski z wodą, a starsze warzywa przełożyłem na wierzch. Powiesiłem ubranie w szafie i postawiłem płyn do mycia naczyń na półce w kuchni. Obok czaszki na telewizorze rozsypałem garść spinaczy.
Dziwne to było połączenie. Jak lód i puchowa poduszka. Albo atrament i sałata. Wyszedłem na werandę, żeby przyjrzeć się tej kompozycji z daleka. Wrażenie było takie samo. Co mogło łączyć te dwie rzeczy?
Usiadłem na łóżku. Gdzieś w pobliżu przejechała karetka pogotowia, potem z wyciem megafonów przetoczyła się furgonetka organizacji ultraprawicowej. Chciałem napić się whisky, ale powstrzymałem się – powinienem zastanowić się nad tym na trzeźwo. Po chwili furgonetka wróciła tą samą drogą. Pewnie zabłądzili.
Niczego w końcu nie wymyśliłem, więc poszedłem do kuchni i usiadłszy przy stole, zacząłem przewracać kartki pożyczonych książek. Postanowiłem odszukać najpierw wszystkie trawożerne ssaki średniej wielkości, a następnie porównać kształty ich głów z czaszką. Okazało się jednak, że zwierząt tego rodzaju było znacznie więcej, niż przypuszczałem. Samych saren znalazłem chyba ze trzydzieści.
Przyniosłem czaszkę do kuchni i po kolei porównałem ją z każdym obrazkiem w książce. W ciągu godziny i dwudziestu minut przyjrzałem się dziewięćdziesięciu trzem głowom, ale żadna z nich nie pasowała do czaszki leżącej na stole. Byłem w ślepej uliczce. Odłożyłem książkę. Trudno, niczego więcej nie wymyślę.
Położyłem się na łóżku, włączyłem wideo i zacząłem oglądać Spokojnego człowieka z Johnem Fordem. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Popatrzyłem przez wizjer i ujrzałem starszego mężczyznę ubranego w mundur Gazowni Tokijskiej. Założyłem łańcuch na drzwi i przez szparę spytałem, o co chodzi.
– Okresowa kontrola wycieków – powiedział.
– Proszę zaczekać – odparłem. Wróciłem do sypialni, schowałem nóż do kieszeni spodni i otworzyłem drzwi. Kontrola była w zeszłym miesiącu.
Udając brak zainteresowania, w dalszym ciągu oglądałem film. Mężczyzna za pomocą czegoś w rodzaju ciśnieniomierza sprawdził najpierw urządzenia w łazience, a następnie przeniósł się do kuchni. Na stole w kuchni leżała czaszka. Puściłem telewizor nieco głośniej i na palcach zbliżyłem się do kuchni. Mężczyzna wsadzał właśnie czaszkę do czarnej plastikowej torby. Rozłożyłem nóż, wpadłem do kuchni i schwyciwszy go od tyłu, przystawiłem nóż do jego nosa. Mężczyzna pospiesznie odłożył torbę na stół.
– Ja nie chciałem – zaczął się tłumaczyć. – Tak jakoś odruchowo wsadziłem ją do torby. Sam nie wiem, co mnie napadło. To przypadek. Proszę mnie puścić.
– Nie puszczę – powiedziałem. Niesłychane! Żeby pracownik gazowni podczas kontroli wycieków kradł komuś przez przypadek czaszkę! – Jeśli nie powiesz prawdy, poderżnę ci gardło – powiedziałem. Sam się wzdrygnąłem, słysząc własne słowa, ale mężczyzna chyba tego nie zauważył.
– Powiem prawdę, tylko proszę mnie puścić – mówił. – Było ich dwóch. Zaczepili mnie na ulicy i dali pięćdziesiąt tysięcy. A jak przyniosę towar, obiecali drugie tyle. Nie chciałem, ale jeden z nich to prawdziwy olbrzym, nie wiem, co by się stało, gdybym im odmówił. Dlatego to zrobiłem. Mam dwie córki w gimnazjum.
– Obydwie w gimnazjum? – coś mi się nie zgadzało.
– Tak, jedna w pierwszej, druga w trzeciej klasie – odparł.
– Aha – mruknąłem. – W którym gimnazjum?
– Starsza w miejskim Ishimura, a młodsza w prywatnym Futaba w Yotsuya – powiedział. Futaba i Ishimura? Niezbyt szczęśliwe połączenie. Ale dzięki temu jego wyjaśnienia zyskały na realizmie. Postanowiłem mu zaufać.
Nie zamykając jeszcze noża, wyjąłem z tylnej kieszeni jego spodni portfel i zajrzałem do środka. Miał przy sobie sześćdziesiąt siedem tysięcy, w tym pięćdziesiąt nowymi banknotami. Poza pieniędzmi znalazłem legitymację gazowni i kolorowe zdjęcie rodziny. Obydwie córki miały na sobie noworoczne kimona. Nie były ładne. Obydwie równego mniej więcej wzrostu, toteż nie mogłem się domyślić, która z nich chodzi do Ishimura, a która do Futaba. Znalazłem jeszcze bilet miesięczny na trasę Sugamo-Shinanomachi. Mężczyzna nie wydawał mi się niebezpieczny, więc złożyłem nóż.
– Możesz wracać – powiedziałem i oddałem mu portfel.
– Dziękuję. Ale co teraz? Wziąłem pieniądze; co mi zrobią, jeśli wrócę bez towaru?
Niestety, nie umiałem mu odpowiedzieć. Symbolanci – a byli to na pewno oni – za każdym razem postępują inaczej. Robią tak naumyślnie, żeby zdezorientować przeciwnika. Może wydłubią mu oczy, a może podziękują i dołożą pięćdziesiąt tysięcy. Tego nikt nie wie.
– Jeden z nich jest olbrzymem? – spytałem.
– Tak. A drugi malutki. Nie ma nawet stu pięćdziesięciu centymetrów wzrostu. Mały jest dobrze ubrany. Ale obydwaj wyglądają jak typy spod ciemnej gwiazdy.
Powiedziałem mu o wyjściu przez garaż. Wąską uliczką można się było wydostać na tyły domu.
– Dziękuję – rzekł uradowany. – Czy mógłbym pana prosić, żeby nie mówił pan o tym zajściu w firmie?
Zapewniłem go, że nic nie powiem. Zamknąłem za nim drzwi na klucz i założyłem łańcuch. Następnie usiadłem na krześle w kuchni, znowu rozłożyłem nóż i położyłem go na stole. Potem wyjąłem czaszkę z torby. Jedno udało mi się zrozumieć. Symbolanci chcą przechwycić czaszkę. To znaczy, że ma ona dla nich jakieś specjalne znaczenie.
A więc zamieniliśmy się rolami. To ja posiadam czaszkę, której znaczenia nie znam. A oni znają lub domyślają się znaczenia, ale nie mają czaszki. Jesteśmy kwita. Mam teraz do wyboru dwie możliwości. Albo zadzwonię do Systemu i wyjaśnię całą sprawę – dostanę od nich ochronę osobistą lub System sam zajmie się czaszką – albo skontaktuję się z grubą dziewczyną i od niej spróbuję się dowiedzieć, co to wszystko znaczy. Nie bardzo mi się uśmiechało zawiadamianie Systemu. Zostanę przez nich dokładnie przebadany. Nie czuję się zbyt dobrze w kontaktach z dużymi organizacjami. Są nieelastyczne i tylko zabierają czas. Pracuje w nich zbyt wielu głupców.
Skontaktowanie się z dziewczyną było jednak praktycznie niemożliwe. Nie znałem numeru telefonu do biura profesora. Teoretycznie mogłem udać się tam osobiście, ale po pierwsze wyjście z domu było zbyt niebezpieczne, a po drugie nie sądziłem, bym zdołał wejść do tego dziwnego biurowca bez uprzedniej zgody profesora.