Выбрать главу

Łysina patologa doktora Lasariusa błyszczała od potu. Zgodnie z tak zwanymi zaleceniami ogólnymi nie odsłonił on nawet zasłon, a jedyne, czego mógł dotykać, to ciała zabitych. Te dwa były jeszcze ciepłe. Lasarius trzymał w ustach uchwyt latarki i spisywał w notesie swoje spostrzeżenia. Ciało rajcy Eduarda Geissena wisiało na żyrandolu, który przypominał ogromnego pająka o zlepionych woskiem odnóżach. Do jednego z nich struną od fortepianu za jedną nogę przywiązany był denat. Ręce skrępowane były taką samą struną. Druga noga zwisała pod osobliwym kątem i wyglądała tak, jakby ją wyłamano ze stawu biodrowego. W ustach tkwił kawałek podartego prześcieradła. Na głowie widoczne było głębokie rozcięcie. Owłosione plecy i pośladki pocięte były sinymi nitkami nabrzmień i opuchlizn. Mock spojrzał na martwą dziewczynę i zorientował się bez trudu, iż owe rany pochodzą od pejcza, który zaciskała w prawej pięści. Podszedł do martwej prostytutki. Znajomy, wysunięty nieco podbródek. Próbował sobie przypomnieć, skąd ją zna.

„Upodobania seksualne i ewentualne zboczenia: biseksualizm, przebieranie się za kurtyzanę, biżuteria na gołym ciele, długie pieszczoty przed stosunkiem”.

Na stole stał ogromny patefon z płytą. Igła patefonu zataczała z trzaskiem niewielkie koła. Dziewczyna siedziała z rozrzuconymi nogami i rękami na kanapie. Jej głowa była prawie odcięta, a potylica opierała się na kruchych łopatkach. W oczodołach rozlewały się brunatne zakrzepy. Czarny pas krwi powlekał lepką warstwą oczy, przylepiał się do skroni i wąskimi strumykami okrążał kształtne uszy. Ta makabryczna opaska uniemożliwiała identyfikację.

– Bagnetem odrąbał jej głowę i wykłuł oczy – powiedział Lasarius i rozpoczął badania par excellence dogłębne. – Była chora wenerycznie. Przed śmiercią nie odbyła stosunku. Nie ma śladów penetracji.

„Przebyte i aktualne choroby: nie znam”.

Krew Geissena po uwiązaniu go do żyrandola wypełniła gęstym i lepkim ciężarem czaszkę. Wzrastało ciśnienie, purpurowiały policzki, narastało pulsowanie w uszach. Litościwy bagnet wymierzony w tętnicę w pachwinie przerwał cierpienia konserwatywnego rajcy, zwolennika silnej władzy ojcowskiej, orędownika tanich mieszkań czynszowych i miłośnika opery.

„Poglądy polityczne i przynależność partyjna: sympatyzowanie z NSDAP, a właściwie z prymitywną siłą jej członków”.

– Nie żyją od dwóch godzin – powiedział Mühlhaus. – Przesłuchałem burdelmamę. Nie wie, kim jest denat. Jego tożsamość znamy tylko my – pan, Ehlers i ja. A, jeszcze Krummheltz, ale ten nie puści pary z ust… Krummheltz miał nocny patrol. Był sam. To jego wezwała roztrzęsiona burdelmama. Oto, co wiemy: Geissen przychodził nie za często, lecz regularnie. Zawsze o szóstej rano, kiedy większość dziewczyn spała mocnym, zasłużonym snem. Chciał zachować incognito. Umawiał się zawsze z tą samą dziewczyną. Telefonicznie. Z tą spotkał się po raz pierwszy. Była nowa. Przyjmował jej słodkie razy przy operze – Mühlhaus przyjrzał się płycie „Pierścień Nibelungów”. – Wiemy zatem, co lubił. Operę. W alkowie i poza nią.

„Zainteresowania pozaseksualne: muzyka Mahlera; ulubione przedmioty i potrawy: pluszowe misie, berlińska porcelana, kawa pół na pół z mlekiem, strucla makowa, likier czereśniowy od Fachego, papierosy «Astoria», mocni mężczyźni wydzielający mocną woń”.

– O szóstej rano – ciągnął Mühlhaus – nie było w burdelu żadnego innego klienta, wszystkie dziewczyny, oprócz tej tutaj, spały. Burdelmama również. Jedynymi aktywnymi ludźmi w tym przybytku byli: nasi kochankowie i strażnik Franz Peruschka. Do jego zadań należy przypominanie gościom, że przekraczają opłacony limit czasowy. Peruschka zapukał kilkakrotnie do drzwi i – wobec braku odzewu – wszedł, zobaczył tę romantyczną scenę i obudził burdelmamę. Ta w histerii wybiegła na ulicę i spostrzegła patrolującego ulicę Krummheltza, który zatelefonował do dyżurującego dziś w nocy Ehlersa, a Ehlers próbował bezskutecznie dodzwonić się do radcy Eberharda Mocka. Nie wiedział, że odłożył pan słuchawkę. Zadzwonił do mnie. Przyjechałem tutaj, zbadałem miejsce zbrodni i pojechałem po pana. To tyle.

– Mam dzisiaj kaca – Mock potarł palcami napuchnięte powieki. – I chyba dlatego nie wszystko rozumiem. Jeszcze był jeden aktywny człowiek w tym burdelu. Morderca. A może nie… Może było rzeczywiście tylko troje aktywnych.

– Nie rozumiem.

– To ja nie rozumiem pańskiego postępowania, Herr Kriminaldirektor. Geissen wisi na żyrandolu. Powiesił go tam jakiś bardzo silny facet Oprócz rajcy jedynym – i to wcale mocnym – mężczyzną był strażnik Franz „Jak-mu-tam”. Pytam: czy Franz „Jak-mu-tam” siedzi na komisariacie i przyznaje się do winy? Czy ktoś go w ogóle przymknął, Herr Kriminaldirektor? Gdzie on jest?

– U swojej szefowej. Uspokaja ją. Jest dla niej bardzo czuły. Jak można sądzić, odbywają oni nie tylko stosunki służbowe. Burdelmama doznała szoku. A poza tym – Mühlhaus rozparł się wygodnie na kanapie, tuż obok zamordowanej dziewczyny. – Myśli pan, Mock, że złośliwie pana obudziłem i ściągnąłem do tego przybytku? Niech pan pomyśli – czy to normalne, że szef, wiceszef i jeden z trzech szeregowych pracowników komisji zabójstw idą na miejsce zbrodni i wspólnie prowadzą śledztwo? Może już tak kiedyś było, co?

– Było tak w zeszłym tygodniu – mruknął Mock. – Spotkaliśmy się przy zabójstwie Honnefeldera…

Mühlhaus wyjął z teczki ciemnobrązową kopertę, a z niej delikatnie wysunął szczypcami kartkę z kalendarza ściennego z datą 9 grudnia 1927 roku.

– Nadgarstek Geissena – rzekł dobitnie Mühlhaus – był owinięty gumką aptekarską. Pod gumkę wciśnięto tę kartkę z kalendarza.

– Proszę mi wybaczyć – odparł Mock. – Ale strażnik Franz mógł zabić Geissena i podszyć się pod „zabójcę z kalendarza”.

– Proszę więcej nie pić, Eberhardzie – w głosie Mühlhausa było autentyczne zatroskanie. – Alkohol nie sprzyja pańskiej fantazji – ładna nazwa „zabójca z kalendarza” – lecz zabija logikę. O roli kalendarza w sprawie Gelfrerta – Honnefeldera -Geissena nie wiedzą ani spekulujące gazety, ani nikt inny oprócz naszych ludzi z komisji zabójstw – Mühlhaus uderzył się dłonią w udo. Mock przysiągłby, że jego szef plasnął po gołym udzie martwą dziewczynę. – A na pewno nie wiedział o tym Franz Peruschka.

– A dlaczego zakłada pan, że mordercą Gelfrerta, Honnefeldera i Geissena – zapytał Mock – nie jest właśnie Franz Peruschka?

– Z relacji wachmistrza kryminalnego Krummheltza wiemy, że burdelmama wpadła w histerię i – zapomniawszy, że w domu jest telefon – wybiegła na ulicę. Zanim jednak się tam znalazła, potknęła się na podjeździe i upadła. Zdumiony Krummheltz, który właśnie przechodził koło domu, zobaczył następnie wybiegającego Peruschkę. Strażnik rzucił się na pomoc starszej damie i zemdlał. Proszę, niech pan kontynuuje swoją wypowiedź, doktorze Lasarius.

– Peruschka cierpi na ostrą odmianę agorafobii – patolog włożył palec do ust denatki. – Kiedy znajduje się na zewnątrz budynku, na otwartej przestrzeni – mdleje. Nie mógł zatem zabić Gelfrerta i Honnefeldera, bo musiałby opuścić ten dom.

– Doktorze – Mock patrzył w zamyśleniu na tęgi kark Lasariusa. – Czyżby ten człowiek urodził się w tym budynku i nigdy z niego nie wychodził?

– Może wyjść tylko z zamkniętymi oczami. W wypadku ostrej agorafobii jest to jedyny sposób i zresztą nie zawsze skuteczny.

– A zatem, gdyby Peruschka był mordercą, musiałby mieć pomocnika, który zawiózłby go do Gelfrerta i Honnefeldera?