Nadradca von Schroetter otworzył okrągłe pudełko, z którego wystawały szpice cygar. Zapalili wszyscy oprócz Mühlhausa.
– Von Orloff na swoich wykładach udowadnia, że ma rację – Mock puścił kółko z dymu. – Twierdzi, że w ostatnim czasie odnowiły się trzy morderstwa sprzed wieków. Szczegóły jego dowodzenia zapisali moi ludzie… Teraz poproszę naszego eksperta, doktora Leo Hartnera, o kontynuowanie mojej wypowiedzi. Z powodu bólu gardła nie mogę zbyt długo mówić…
– Ekscelencjo – Hartner spojrzał do notatek Mocka. – Drodzy panowie. Von Orloff jako pierwszą przytacza historię „Dzwonu grzesznika”. Nie jest ona panom obca? – Mimo że znało ją każde dziecko w Niemczech, Hartner nie pozwolił odebrać sobie głosu. – Tę historię zrelacjonował Wilhelm Müller w swoim słynnym wierszu „Der Glockenguss zu Breslau” [19]. Czeladnik pewnego ludwisarza w czternastowiecznym Wrocławiu nie posłuchał swojego mistrza i odlał dzwon do katedry św. Marii Magdaleny niezgodnie z jego zaleceniami. Ten tak się rozsierdził, że zabił czeladnika…
– Jak twierdzi von Orloff – wtrącił się Mock – według najnowszych badań historycznych, czeladnik ten został przez ludwisarza zamurowany żywcem w kamienicy „Pod Gryfami” w Rynku. Stało się to 12 września – spojrzał do raportu Reinerta – 1342 roku. A teraz przechodzimy do teraźniejszości. 28 listopada znaleźliśmy w kamienicy „Pod Gryfami” ciało zamurowanego żywcem Emila Gelfrerta, muzyka, pracującego w Domu Koncertowym. Do kamizelki miał przypiętą kartkę z kalendarza z datą 12 września 1927 roku. Lekarz policyjny, Lasarius, stwierdził, że zgon Gelfrerta nastąpił w sierpniu lub wrześniu. W czternastym wieku czeladnik ludwisarza, czyli ktoś, kto słucha i analizuje dźwięk dzwonu, a przed kilkoma miesiącami ktoś, kto zawodowo zajmuje się dźwiękiem.
– Czy senator Geissen też? – wykrztusił von Schroetter.
– Idźmy chronologicznie – Mock zignorował to pytanie. – Nazajutrz, 29 listopada, znaleźliśmy poćwiartowane ciało bezrobotnego Bertholda Honnefeldera. Na stole leżał kalendarz z zaznaczoną datą 17 listopada. Nie musieliśmy pytać doktora Lasariusa, kiedy nastąpił zgon…
– Stało się to na Taschenstrasse 23-24 – Hartner uwielbiał wykładać, a nadradca był słuchaczem nader wdzięcznym, ponieważ pękał z ciekawości – tam, gdzie kiedyś były fortyfikacje miejskie za Bramą Oławską. W 1546 roku w tym mniej więcej miejscu został poćwiartowany niejaki Tromba, ryglarz. Nie znamy ani sprawcy, ani motywów, tego wszystkiego dowiedziałem się z dzieła Barthesiusa Antiquitates Silesiacae. Najgorsze jest to, że morderca się z nami bawi. Dom, w którym mieszkał Honnefelder, to dom „Pod Złotym Odlewem Dzwonu”…
Zapadła pełna grozy cisza.
– Tam ryglarz, tu bezrobotny ślusarz Berthold Honnefelder – przerwał ją Mock, nieco poirytowany zapędami Hartnera, który śmiało wkraczał na policyjne poletko. – Trzecia ofiara była panu nadradcy znana. Znane są panu również okoliczności mordu. Senator Geissen i prostytutka Rosemarie Bombosch zostali zabici dokładnie tak samo jak prawie pięćset lat temu szambelan cesarza austriackiego Alberta II. Cesarz obrał Wrocław za swoją bazę wypadową w walce z polskim królem Kazimierzem Jagiellończykiem o tron czeski. Jego szambelan…
– …udał się, jak pisze Barthesius – Hartner uznał, że przeszłość jest jego domeną, i wszedł Mockowi w słowo – dnia 9 grudnia do jakiegoś lupanaru na Przedmieściu Mikołajskim, w którym został zabity i obrabowany. Nie przeżyła także towarzysząca mu prostytutka. Niestety, o szczegółach zbrodni milczy Barthesius…
– Dnia 9 grudnia – zakończył Mock – zamordowany został w ramionach prostytutki rajca Geissen. Było to na Burgfeld 4, czyli na Przedmieściu Mikołajskim.
Nadradca pod wpływem ostatnich słów Mocka zarumienił się i sięgnął po pudełko z wiecznym piórem. Otworzył kilkakrotnie wieczko i jego goście ujrzeli wygrawerowaną na nim jakąś dedykację. Rumieniec rozlewał się powoli po łysinie von Schroettera i nasycał się intensywną barwą.
– Co wy właściwie tutaj robicie! – ryknął nagle i wstał gwałtownie. – Przyszliście do mnie, by prosić o pozwolenie na aresztowanie jakiegoś ruskiego markiza?! – pulchna pięść z całej siły walnęła w biurko. – Czemu ten bydlak jeszcze nie siedzi u was na Schuhbrücke?! Chcecie czekać na kolejne zbrodnie?!
– Za pozwoleniem – po raz pierwszy włączył się Mühlhaus. – Niech wasza ekscelencja raczy zauważyć, że o zbrodniach piszą w gazetach, które von Orloff z pewnością czyta. Swoje dowody prezentuje on na wykładach, zawsze po dokonaniu zbrodni, czyli, jak to stwierdzili wczoraj w czytelni radca Mock i doktor Hartner, po ukazaniu się stosownej notki prasowej. Nie mamy zatem najmniejszego powodu, by go aresztować. Żaden sędzia nie skaże człowieka tylko dlatego, że jakieś morderstwa przydają się w jego argumentacji za końcem świata. To jest jedynie ślad, który kieruje nas na trop von Orloffa i sprawia, że on lub ktoś z jego sekty staje w cieniu podejrzenia.
– Tak… – von Schroetter usiadł za biurkiem i zdusił w popielniczce cygaro, przez chwilę patrząc na pokruszone liście, które przypominały skrzydła zgniecionego monstrualnego owada. – Ma pan rację… Nie ma żadnych podstaw, by aresztować von Orloffa, ale musimy jakoś…
– Pozwoli pan, ekscelencjo – Mühlhaus po raz pierwszy tego dnia napełnił usta aromatem ulubionego tytoniu. – Wyjście jest jedno. Musimy poznać datę i miejsce kolejnego morderstwa. W ten sposób ochronimy przyszłą ofiarę i zrobimy zasadzkę na zabójcę.
– Jak panowie chcą to poznać? – zapytał von Schroetter, podnosząc do ust filiżankę.
– Morderstwa – Hartner znów przybrał nauczycielski ton – są popełniane w porządku chronologicznym. Niestety chronologia ta dotyczy tylko dat dziennych. A zatem zbrodnie-wzory mogły się zdarzać w różnych wiekach. Pierwsza pochodzi ze średniowiecza, druga – z renesansu, a trzecia z baroku. Trzeba zatem przejrzeć wszystkie dostępne materiały, szukając morderstw, które zostały popełnione od… – zawahał się. – Którego mamy dzisiaj? Tak, od 20 grudnia… Zwracać uwagę tylko na daty dzienne, nie roczne…
– Kto ma to uczynić? – zapytał von Schroetter.
– Z tym właśnie przyszliśmy do pana, ekscelencjo – odpowiedział Mühlhaus. – Trzeba powołać grupę ekspertów, którzy podejmą bardzo szybko badania archiwalne.
– Czym się muszą odznaczać ci ludzie? – Nadradca dobrze się poczuł, kiedy znów znalazł się w roli organizatora. – I ilu ma ich być?
– Muszą znać łacinę – powiedział Hartner. – Umieć czytać rękopisy i starodruki, wytrwale pracować dzień i noc, za co należałoby im zapłacić stosowne honorarium. Jeśli chcemy szybko odnaleźć kolejną datę zbrodni i uchronić przed nią potencjalną ofiarę… przydałoby się ich wielu…
– Muszą być ponadto poza jakimkolwiek podejrzeniem – dodał Mock. – Nie możemy zlecić tego zadania komuś, kto może być mordercą. Nie zapominajmy, że jest to człowiek, dla którego archiwa nie mają żadnych tajemnic. A my będziemy dobierali ekspertów spośród takich ludzi.
– No właśnie – von Schroetter położył przed sobą czystą kartkę papieru i coś zanotował – a kto skompletuje tę grupę?
– Jej kierownik – odparł Mühlhaus. – Doktor Hartner.
WROCŁAW, PIĄTEK 20 GRUDNIA, GODZINA WPÓŁ DO DZIESIĄTEJ RANO