Выбрать главу

Starzec skończył czytanie i opadł na stojące za nim krzesło. Mock ze swojego miejsca widział krople potu pokrywające mongoloidalną fałdę. Do pulpitu podszedł wysoki młodzieniec, który sprzedawał bilety przed wykładem.

– Szanowni państwo – powiedział – książę pan czeka na państwa pytania. Proszę je zadawać. To ostatnia okazja. Następny wykład odbędzie się dopiero w niedzielę. Pan hrabia wyjeżdża na cykl wykładów do Berlina i we Wrocławiu będzie dopiero w ten dzień – w Wigilię.

Młody człowiek w wyżartym przez mole płaszczu podniósł rękę – po raz kolejny tego popołudnia. Von Orloff skinął z przyzwoleniem głową. – Mam pytanie – rzucał podejrzliwe spojrzenia na sąsiadów. – Kto zapłodni tę ladacznicę?

– Spiritus flat ubi vult [21] – odpowiedział von Orloff w zamyśleniu.

WROCŁAW, SOBOTA 21 GRUDNIA, GODZINA TRZECIA PO POŁUDNIU

– Spiritus flat ubi vult – zasępił się Mühlhaus, gdy Mock skończył relacjonowanie wykładu von Orloffa. – Mówi pan, że tak właśnie mu odpowiedział…

Zapadło milczenie. Hartner spojrzał na dyrektora kryminalnego i uznał, że mechaniczne powtórzenie łacińskiej sentencji, gwałtowne zadumanie i przymknięcie oczu zwiastują, iż policyjnego urzędnika ogarnęła po sytym obiedzie umysłowa ociężałość. W odróżnieniu od Hartnera, wszyscy siedzący u Mühlhausa policjanci byli przyzwyczajeni do niczego niewnoszących wypowiedzi ich szefa, do powtórzeń, które można by nazwać bezmyślnymi, gdyby nie świadczyły właśnie o gorączkowej pracy mózgu, która kończyła się zwykle jakimś celnym pomysłem, prostym i inspirującym podsumowaniem faktów, postawieniem nowej hipotezy. Tym razem tak nie było. Mühlhaus nie miał żadnego pomysłu. Hartner poczuł dokuczliwe swędzenie w dolnej partii pleców. Znał to palące uczucie zniecierpliwienia. Postanowił delektować się swoją zdobytą dziś wiedzą i głuchą ignorancją obecnych.

– Co pan o tym wszystkim sądzi, Mock? – zapytał Mühlhaus.

– Kurwy będą miały w Wigilię niezłe wzięcie. Wszyscy wyznawcy Sepulchrum Mundi będą szukali babilońskiej nierządnicy.

– Niech pan sobie daruje te kiepskie dowcipy – cicho wycedził Mühlhaus. Obiad odbierał mu ochotę do bardziej zdecydowanych reakcji – i powie coś, co nas zainteresuje.

– Dostałem od radcy kryminalnego Domagalli krótki raport o von Orloffie i Sepulchrum Mundi – Mock postąpił zgodnie z poleceniem swego szefa. – Jest tam życiorys tego guru i bardzo lakoniczne informacje o jego działalności we Wrocławiu, gdzie przebywa od roku. Mam to panom przedstawić?

Mühlhaus zamknął oczy, wyrażając w ten sposób zgodę, i wwiercił się małym szpikulcem w pokryte nagarem dno cybucha. Reinert oparł ciężką głowę na dłoni, rozgniatając pyzaty policzek, Ehlers skręcał papierosa, a Kleinfeld cmokał, usiłując się dobrać końcem języka do zepsutego zęba. Na zewnątrz rozległy się radosne okrzyki dzieci. Mock podszedł do okna i zobaczył sanki przywiązane do dużych sań, woźnicę i chudą szkapę, która właśnie podnosiła ogon i zostawiała pamiątkę na pokrytej brudnym śniegiem Ursulinenstrasse. Od grupki dzieci odłączyła się mała roześmiana dziewczynka i podreptała do woźnicy. Jej policzki zabarwione były krwawymi plamami. Mock odwrócił się od okna, nie chcąc wiedzieć, czy na policzkach dziecka jest krew, czy zwykłe rumieńce, czy woźnica jest zboczonym sąsiadem dziewczynki, czy jej ojcem, który za parę lat sprzeda ją w niewolę jakiejś burdelmamie. Mock nie chciał wiedzieć niczego o pustej i zimnej pościeli małżeńskiego łoża, o rozpaczliwych próbach omijania przez służących tematu ich pani, interesował się tylko apokalipsą głoszoną przez rosyjskiego arystokratę.

– Ten raport zawdzięczamy urzędnikom z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Sporządzili go na prośbę radcy kryminalnego Herberta Domagalli. Dysponują oni, niestety, jedynie życiorysem własnoręcznie napisanym przez naszego guru. Hrabia Aleksiej Konstantinowicz Orloff urodził się w roku 1857 roku w majątku Zołotoje Sioło koło Kiszyniowa. Pochodzi z zamożnej arystokratycznej rodziny. W 1875 ukończył w Sankt Petersburgu Szkołę Kadetów i rozpoczął służbę wojskową na Kaukazie. Nieoczekiwanie, w roku 1879, po wojnie z Turkami, porzucił karierę wojskową i wstąpił do seminarium duchownego w Tyflisie. Stamtąd usunięto go w 1881 roku za – jak to napisał – „brak pokory i umysłową samodzielność”. Przez następne dziesięć lat przebywa w Moskwie, gdzie publikuje powieść „Zaraza”, liczne broszury filozoficzne i artykuły w czasopismach. Można się domyślić, że utrzymuje go bogata familia – Mock przerwał i popatrzył uważnie na sennych słuchaczy. – Z jednego z tych artykułów był szczególnie dumny. Domagalla kazał przełożyć go na niemiecki i dołączył do raportu. Wczoraj przeczytałem go. Jest to, sit venia verbo [22], przerażająca religijna apoteoza zła i poniżenia – Mock przełknął ślinę obrzydzenia. – Każdy zbrodniarz powinien to przeczytać, a potem mordować, ciesząc się, że w chwili mordu jest w niemal namacalnym kontakcie z Bogiem…

Charakterystyka poglądów von Orloffa nie zrobiła na nikim – oprócz Hartnera – większego wrażenia. Mühlhaus orał szpikulcem w cybuchu, Reinert drzemał, Ehlers palił, a Kleinfeld z masochistyczną przyjemnością wydobywał z zęba nowe fale lekkiego bólu. Hartner gryzł się w język i dygotał.

– Von Orloff wyjeżdża w 1890 do Warszawy – kontynuował Mock – i podejmuje tam prywatną wojnę z katolicyzmem. Publikuje paszkwile na papiestwo i teologiczne artykuły polemizujące z katolickim pojęciem grzechu. Jeden z nich von Orloff dołączył do swojego życiorysu, i również dysponujemy jego przekładem. Twierdzi w nim, że od grzechu nie ma ucieczki, że grzechu nie można zmazać, że z grzechem należy żyć, a nawet grzech pielęgnować. Nasz guru był chyba agentem ochrany, tajnej policji carskiej, ponieważ w roku 1905 został postrzelony przez polskich bojowców. Ciężko go raniono i, jak pisze, tylko hospitalizacja w Niemczech ocaliła mu życie. W tymże roku trafia do Wrocławia, do szpitala „Bethanien”. Po opuszczeniu go i po rekonwalescencji podróżuje po Europie i w roku 1914 wraca do Wrocławia. Tu po wybuchu wojny, jako obywatel rosyjski, zostaje internowany i osadzony w więzieniu na Kletschkauerstrasse. Rok później wychodzi z więzienia, zakłada we Wrocławiu sektę Sepulchrum Mundi i prowadzi, jak twierdzi, badania historiozoficzne – Mock przerwał i postukał papierosem o srebrną papierośnicę. – Tyle życiorys. Teraz raporty ludzi Domagalli. Von Orloffem zainteresowali się ludzie z Wydziału II Prezydium Policji, po tym jak nawiązał on bliski kontakt z Wrocławskim Towarzystwem Badań Parapsychicznych, które było podejrzewane przez Domagallę o (uwaga!) stręczenie dzieci z sierocińca bogatym zboczeńcom. Podejrzenia o stręczycielstwo się nie potwierdziły, lecz von Orloff zagościł w naszych aktach. Aż do września tego roku było o nim cicho. Od października nadmiernie się zaktywizował. Daje dwa wykłady tygodniowo, podczas których bardzo się eksploatuje. To cały raport Domagalli. O tym, jak wyglądały wczorajsze roraty w Sepulchrum Mundi, już panom mówiłem.

Mock zapalił papierosa po raz pierwszy od wyjścia ze szpitala. Aromatyczny dym halpausa snuł się po płucach i napełniał głowę lekkim, przyjemnym zamętem. Spojrzał na znudzone miny współpracowników, po czym – czując pieczenie w gardle i kłucie w kręgosłupie – usiadł na swoim miejscu.

– To wszystko, drodzy panowie – Mühlhaus przerwał milczenie. – Możemy iść do domu. Ach, przepraszam, doktorze Hartner… Pan, widzę, ma coś do dodania…

– Tak – Hartner wyciągnął z żółtej aktówki ze świńskiej skóry równy stosik spiętych spinaczem kartek. Mówił bardzo powoli i delektował się zbliżającą się eksplozją wiedzy, pytań i zachwytów. – Po jednym dniu kierowana przeze mnie komisja miejska doszła do ciekawych wniosków. Jak panom wiadomo, ostatniego mordu dokonano 9 grudnia. Poleciłem zatem moim ludziom szukać zbrodni pomiędzy 9 grudnia a końcem roku – Hartner, jak każdy uczony gabinetowy, odczuwał dotkliwy brak słuchaczy. Dlatego postanowił retardacją przykuć ich uwagę. – Jak zauważył pan radca Mock, ostatni mord różnił się od pozostałych tym, że z całą pewnością musiał zostać odkryty… Nie pamiętam już dobrze pana rozumowania…

вернуться

[21] Duch, kędy chce, tchnie.

вернуться

[22] Pozwólcie, że tak się wyrażę.