Weszliśmy w głąb osiedla tuż za kamiennym mostem przy końcu kanału. Domy połączone były ze sobą korytarzami, które przypominały mosty zwodzone średniowiecznych zamków.
Zbliżała się północ, toteż w żadnym z okien nie dostrzegłem już światła. Pomimo to dziewczyna, jakby bała się wzroku jakiegoś potężnego ptaka, czyhającego na nas w górze, chwyciła mnie za rękę i szybkim krokiem przeprowadziła przez labirynt ulic. Stanąwszy pod dachem jednego z domów, pożegnała mnie.
– Dobranoc – powiedziałem.
Potem sam już wszedłem na Zachodnie Wzgórze i zamknąłem się w swoim pokoju.
Hard-boiled wonderland – czaszka, Lauren Bacall, biblioteka
Wróciłem do domu taksówką. Był już wieczór, kiedy wyszedłem z biura. Pora szczytu, a w dodatku zaczęło kropić. Złapanie taksówki zajęło mi więc sporo czasu. Zresztą zawsze zajmuje mi to dużo czasu. Przepuszczam zwykle co najmniej dwie taksówki. Podobno zdarza się, że po cyfranta, który właśnie wykonał zadanie, przyjeżdża podstawiona przez symbolantów taksówka i wywozi go w nieznanym kierunku. Być może to tylko plotki. Ani mnie, ani nikomu, kogo znam osobiście, nie przytrafiło się coś takiego. Ale nigdy za wiele ostrożności.
Dlatego zazwyczaj poruszam się metrem albo autobusem, ale byłem już tak zmęczony… do tego deszcz i myśl o wieczornym szczycie – wszystko to sprawiło, że zdecydowałem się poczekać choćby dłużej na taksówkę. Kiedy wreszcie wsiadłem do samochodu, byłem już tak śpiący, że niewiele brakowało, a zasnąłbym po drodze. Resztkami sił odpędzałem sen. W domu wyśpię się we własnym łóżku. Nie wolno mi teraz zasnąć. To zbyt niebezpieczne.
Skoncentrowałem się na meczu baseballowym, transmitowanym przez radio. Nie znam się na baseballu, toteż dla wygody stanąłem po stronie drużyny, która była akurat w ataku. Drużyna ta, jak się okazało, przegrywała właśnie trzy do jednego. Po dwóch serwach zawodnik mojej drużyny był już w drugiej bazie, ale podczas trzeciego serwu poślizgnął się i przewrócił między drugą a trzecią bazą, więc połowa rundy skończyła się bez punktu. Komentator stwierdził, że to hańba i ja też byłem podobnego zdania. Każdemu zdarza się przewrócić, ale żeby to robić podczas meczu baseballowego między drugą a trzecią bazą? Być może przez własne rozdrażnienie, miotacz rzucił do przeciwnika długą nieciekawą piłkę, którą tamten wybił z łatwością na pole zewnętrzne po lewej stronie widowni. W rezultacie zrobiło się już cztery do jednego.
Kiedy taksówka zajechała pod mój dom, było wciąż cztery do jednego. Zapłaciłem i podtrzymując pudło, wysiadłem z taksówki. Prawie przestało już padać.
Niczego nie znalazłem w skrzynce na listy, nikt nie zostawił wiadomości na automatycznej sekretarce. Zdaje się, że nikogo już nie obchodzę. Bardzo dobrze. Ja też nie mam do nikogo żadnej sprawy. Wyjąłem z lodówki lód i w dużej szklance przygotowałem sobie whisky z lodem, dodając trochę wody sodowej. Następnie zdjąłem ubranie, położyłem się do łóżka i opierając się plecami o poduszkę, popijałem trunek małymi łykami. Zdawało mi się, że zaraz stracę przytomność, ale nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności pożegnania dnia. W całym dniu najbardziej lubię właśnie tę krótką chwilę przed zaśnięciem. Biorę ze sobą coś do picia i czytam książkę albo słucham muzyki. Jedni lubią zachody słońca, inni świeże powietrze, a ja właśnie takie chwile.
Wypiłem whisky do połowy, kiedy zadzwonił telefon. Telefon stał na okrągłym stoliku mniej więcej dwa metry od moich nóg. Nie miałem zamiaru wstawać z łóżka, więc tylko bezmyślnie przyglądałem się telefonowi. Na starych filmach rysunkowych dzwoniący telefon trzęsie się i podskakuje, lecz nic takiego nie dzieje się w rzeczywistości. Przynajmniej mój telefon dzwonił, nie poruszając się ani odrobinę.
Obok telefonu leżał portfel, nóż i pudło na kapelusz, które dostałem w prezencie. Pomyślałem nagle, że może lepiej będzie, jeśli otworzę pudło i sprawdzę, co jest w środku. Może trzeba to wstawić do lodówki, a może to żywe stworzenie? Niewykluczone też, że to coś bardzo ważnego. Ale byłem już zbyt zmęczony. Gdyby tak było, to, logicznie myśląc, prezentodawca powinien mi o tym powiedzieć. Odczekałem, aż telefon wydzwoni się do końca, po czym jednym haustem wypiłem resztę whisky i zamknąłem oczy. W tym momencie, niczym ogromna, czarna sieć, spadł na mnie długo odpychany sen. Przecież i tak niczego nie da się przewidzieć – pomyślałem w ostatniej chwili przed zaśnięciem.
Kiedy otworzyłem oczy, panował lekki półmrok. Zegar wskazywał piętnaście po szóstej, ale nie byłem pewien, czy to piętnaście po szóstej rano, czy wieczorem. Włożyłem spodnie i wyszedłem na klatkę schodową. Przed drzwiami sąsiada leżała poranna gazeta. A więc było piętnaście po szóstej rano. Może ja też powinienem zaprenumerować gazetę? To się czasami przydaje.
W takim razie spałem prawie dziesięć godzin. Chciałem jeszcze trochę odpocząć – zwłaszcza że nie miałem tego dnia nic do roboty, mogłem więc spokojnie wrócić do łóżka – ale zmieniłem zamiar.
Trudno o lepsze samopoczucie niż to, które się ma, wstając wraz ze słońcem. Wziąłem prysznic, umyłem się dokładnie i ogoliłem. Po dwudziestu minutach gimnastyki – gimnastykuję się codziennie – postanowiłem zrobić sobie śniadanie z tego, co znajdę w lodówce. Akurat prawie niczego w niej nie miałem, więc popijając sok pomarańczowy, sporządziłem listę niezbędnych zakupów. Lista zajęła mi dwie strony. Ponieważ sklepy i tak były jeszcze zamknięte, postanowiłem zjeść lunch na mieście, a po drodze zrobić zakupy.
Wrzuciłem brudne ubrania do pralki, a tenisówki zacząłem szorować ręcznie. Stojąc przed umywalką, przypomniałem sobie o tajemniczym prezencie od starca. W połowie prania – zdążyłem uprać tylko prawą tenisówkę – wytarłem ręce, poszedłem do sypialni i wziąłem do ręki tekturowe pudło. Było zbyt lekkie w stosunku do wielkości. Nieprzyjemnie lekkie. Może to tylko moja zawodowa podejrzliwość? Nie miałem przecież powodu, żeby nie ufać starcowi.
Rozejrzałem się po pokoju. Było dziwnie cicho, zupełnie jakby zredukowano dźwięk. Spróbowałem zakaszleć. Mój kaszel brzmiał normalnie. Rozłożyłem nóż i tępą stroną zastukałem w stół. Rozległ się zwykły twardy stukot. Chyba byłem przewrażliwiony. Otworzyłem drzwi na werandę. Słysząc dobiegający z zewnątrz odgłos samochodów i ćwierkanie ptaków, uspokoiłem się nieco. Do licha z ewolucją, świat nie może istnieć bez dźwięku.
Następnie, uważając, by nie porysować zawartości pudla, przeciąłem nożem przylepiec. Pierwsze, co zobaczyłem, to zmięte gazety. Rozprostowałem dwie, trzy strony – pochodziły z niedzielnego wydania „Mainichi" sprzed jakichś trzech tygodni. Nie zauważyłem na nich nic szczególnego. Przyniosłem z kuchni worek na śmieci i zmiąwszy gazety, wrzuciłem je do worka. W sumie wyjąłem z pudła tyle gazet, ile uzbiera się przez dwa tygodnie. Pod gazetami pudło wypełnione było małymi, miękkimi kulkami z polistyrenu albo styropianu. Zacząłem zgarniać kulki rękami i wyrzucać, jak leci, do worka. Nie wiedziałem, co znajdowało się w środku, ale już zaczynało mnie to nudzić. Kiedy wyrzuciłem połowę kulek, a spod spodu znowu zaczęły przebijać gazety, nie wytrzymałem i przyniosłem sobie z lodówki puszkę coca-coli. Piłem colę powoli, siedząc na łóżku. Na werandę przyleciał mój znajomy ptak z czarną piersią i kracząc jak zwykle, przysiadł na stole. Zaczął dziobać okruchy chleba, które mu tam zostawiłem. Był bardzo spokojny ranek.
Nastrój poprawił mi się na tyle, że mogłem już wrócić do stołu. Ostrożnie wyjąłem z pudła zawinięty w gazetę przedmiot. Z wierzchu gazeta znów otoczona była przylepcem, a przedmiot sprawiał wrażenie jakiejś współczesnej rzeźby. Miał kształt owalnego arbuza, wagi natomiast prawie nie posiadał. Sprzątnąłem ze stołu pudlo i nóż i delikatnie odwinąłem gazetę. Trzymałem w ręce zwierzęcą czaszkę.