Выбрать главу

Miałem akurat trzy pięciusetjenówki, osiemnaście setek, siedem pięćdziesiątek i szesnaście dziesiątek. Razem trzy tysiące osiemset dziesięć jenów. Rachunek nie sprawił mi żadnej trudności. Zadanie było tak proste, że trudniej byłoby mi chyba policzyć palce jednej ręki. Zadowolony z siebie oparłem się o ścianę i spojrzałem na drzwi. Nie otwierały się.

Nie mogłem pojąć, dlaczego nie otwierają się tak długo. Po chwili zastanowienia doszedłem jednak do wniosku, że spokojnie mogę odrzucić obydwie hipotezy – zarówno tę o awarii maszyny, jak i tę, że zapomniano o moim istnieniu. Obydwie były nierealne. Oczywiście nie twierdzę, że tak awaria, jak i nieuwaga dyżurnego nie mogły się wydarzyć. Przeciwnie, zdaję sobie sprawę, że w rzeczywistości tego rodzaju wypadki zdarzają się dość regularnie. Chcę jedynie powiedzieć, że w tej specyficznej rzeczywistości – mam na myśli tę głupią, oślizgłą windę – brak specyficzności należałoby dla wygody odrzucić jako specyficzność paradoksalną. Czy to możliwe, żeby ktoś, kto z takim pietyzmem skonstruował tę ekscentryczną windę, nie zadbał o to, żeby się nie psuła, albo zapomniał o jej pasażerach?

Odpowiedź brzmiała „nie".

To nie do pomyślenia.

Jak dotąd oni byli nadzwyczaj, wręcz nerwowo ostrożni i precyzyjni. Zwracali uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Przy wejściu do budynku zostałem zatrzymany przez dwóch strażników, zapytano mnie o cel wizyty, odszukano moje nazwisko na liście zapowiedzianych gości, sprawdzono moje dokumenty i porównano je z danymi w głównym komputerze, następnie przeszukano mnie wykrywaczem metalu, po czym wepchnięto do tej windy. Nawet podczas zwiedzania mennicy nie ma tak surowej kontroli. Nie, to nie do pomyślenia, żeby ich czujność wyczerpała się tak nagle, i to właśnie teraz.

W takim razie pozostaje ostatnia możliwość – robią to z premedytacją. Prawdopodobnie zależy im na tym, żebym się nie domyślił kierunku ruchu windy. Poruszają nią tak wolno, żebym się nie zorientował, czy winda jedzie w dół, czy w górę. Niewykluczone też, że obserwują mnie za pomocą ukrytej kamery. Dyżurka przy wejściu zastawiona była monitorami. Nie należałoby się więc zbytnio dziwić, gdyby jeden z nich pokazywał wnętrze windy.

Dla rozrywki chciałem poszukać obiektywu kamery, ale po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że niczego w ten sposób nie zyskam. Wzbudzę jedynie ich podejrzenia, a to może się skończyć dodatkowym zmniejszeniem prędkości. Nie miałem na to ochoty. Byłem już sporo spóźniony.

Ostatecznie postanowiłem całą tę sytuację przeczekać – spokojnie, niczego szczególnego nie robiąc. Przybyłem tutaj tylko po to, żeby wykonać legalną pracę. Nie mam się czego obawiać, nie muszę się denerwować. Wsadziłem ręce do kieszeni i jeszcze raz policzyłem drobne. Miałem trzy tysiące siedemset pięćdziesiąt jenów. Żadnego wysiłku. Wykonałem zadanie w mgnieniu oka.

Trzy tysiące siedemset pięćdziesiąt? Wynik był inny.

Musiałem się pomylić. Błąd w rachunku? To niemożliwe! Nie zdarzyło mi się w ciągu tych trzech lat ani razu. Ani jednego razu! Czyżby zły omen? Bezwzględnie musiałem odzyskać straconą pozycję. Zanim zła wróżba przyniesie ostateczną klęskę.

Zamknąłem oczy i tak, jakbym przecierał szkła okularów, oczyściłem najpierw prawą, potem lewą połowę mózgu. Wyjąłem ręce z kieszeni, rozłożyłem dłonie i wytarłem je z potu. Tę część przygotowań przeprowadziłem z wprawą godną Henry'ego Fondy szykującego się do akcji w filmie Dwa złote kolty. To akurat nie ma znaczenia, ale bardzo lubię ten film. Sprawdziwszy, czy ręce są już idealnie suche, wsadziłem je do kieszeni i rozpocząłem liczenie po raz trzeci. Jeśli tym razem wynik zgodzi się z którymś z poprzednich, nie będzie żadnego problemu. Każdy może się pomylić. Po pierwsze, w tej specyficznej sytuacji musiałem być zdenerwowany, a poza tym trzeba przyznać, że zbytnio uwierzyłem w siebie. To mnie zgubiło. Jedyne, co mogło mnie teraz uratować, to powtórzenie prawidłowego wyniku. Nie zdążyłem jednak tego zrobić, ponieważ drzwi windy otworzyły się i rozsunęły w dwie strony bez żadnej zapowiedzi ani dźwięku.

Byłem tak zaabsorbowany drobnymi w kieszeniach, że przez dobrą chwilę w żaden sposób nie mogłem pojąć co to konkretnie oznacza. Oznaczało to, że dwie przestrzenie, oddzielone dotychczas drzwiami, połączyły się. Oznaczało to równic ze winda przybyła do celu.

Przerwałem poruszanie palcami w kieszeniach i rzuciłem okiem na zewnątrz. Za drzwiami znajdował się korytarz, w korytarzu stała kobieta. Była to młoda, gruba dziewczyna, ubrana w różową garsonkę i różowe szpilki. Chwilę, jakby chcąc się upewnić, przyglądała się mojej twarzy, po czym skinęła głową. Zdaje się, że dawała mi w ten sposób znak, bym szedł za nią.

Zrezygnowałem z liczenia drobnych, wyjąłem ręce z kieszeni i wyszedłem z windy. Ta, jakby tylko na to czekała, zamknęła się natychmiast za moimi plecami.

Rozejrzałem się dookoła, ale nie zauważyłem niczego, co mogłoby określić moje położenie. Domyślałem się jedynie, że korytarz znajdował się gdzieś wewnątrz budynku. Ale tego domyśliłoby się nawet dziecko.

Wystrój wnętrza biurowca był wyjątkowo monotonny. Tutaj też, tak jak w windzie, użyto kosztownych materiałów, ale brakowało czegoś, na czym można by oprzeć wzrok. Marmurowa podłoga i ściany w kolorze biszkoptu, który jem codziennie na śniadanie. Po obu stronach korytarza ciągnęły się rzędy ciężkich drewnianych drzwi. Na drzwiach znajdowały się metalowe tabliczki z numerami pokoi, ale numeracja nie miała żadnego sensu. Po numerze 936 następował 1213, a za nim 26. Cóż za bzdurna kolejność! Coś tu jest nie w porządku.

Dziewczyna prawie się nie odzywała. Powiedziała wprawdzie: „Proszę tędy", ale w zasadzie domyśliłem się tego raczej z ruchu jej warg, ponieważ mówiła bezgłośnie. Uczęszczałem kiedyś na dwumiesięczny kurs czytania z ruchu warg i tylko dzięki temu udało mi się ją zrozumieć. Pomyślałem najpierw, że coś się stało z moim słuchem. Spróbowałem zakaszleć. Kaszel zabrzmiał znów bardzo płasko, ale w porównaniu z tym, co usłyszałem w windzie, był to zwykły kaszel. Odetchnąłem z ulgą. Moje uszy były w porządku, to z jej głosem musiało być coś nie tak.

Szedłem w ślad za dziewczyną. Stukot jej ostro zakończonych szpilek niósł się po pustym korytarzu jak odgłos młotów po okolicach kamieniołomu. W marmurowej posadzce wyraźnie odbijały się jej łydki.

Dziewczyna była pulchna. Młoda i piękna, ale jakby bez względu na to – otyła. Szedłem za nią i wpatrywałem się w jej szyję, ramiona i biodra. Jej ciało wyglądało jak pole zasypane śniegiem.

Zawsze czuję się zażenowany, kiedy przebywam w towarzystwie młodej, pięknej i grubej dziewczyny. Sam nie wiem dlaczego. Może dlatego, że natychmiast wyobrażam sobie ją przy jedzeniu? Widzę, jak chrupie rukiew wodną, która zwykle pozostaje na talerzu, albo wyciera chlebem talerz z resztek masła, kremu lub sosu.

Nie umiem nad tym zapanować. Jak kwas przeżerający metal, tak obraz kobiety przy jedzeniu wdziera się do mojej głowy, zakłócając inne jej funkcje.

Jeśli dziewczyna jest tylko gruba, to w porządku. Tylko gruba dziewczyna jest dla mnie jak obłok na niebie. Niech sobie płynie, nie ma ze mną żadnego związku. Sprawa ma się inaczej, jeśli dziewczyna jest jeszcze piękna i młoda. Czuję się wtedy zobowiązany, żeby określić rodzaj mojego stosunku do niej. Jednym słowem, może się zdarzyć, że pójdę z nią do łóżka. To wprawia mnie w zakłopotanie. Pójście do łóżka z kobietą, gdy głowa nie funkcjonuje normalnie, nie jest takie proste.