Выбрать главу

– A właściwie po co wykopali ten dół? – spytałem.

– To nie ma znaczenia – odparł, podnosząc łyżkę do ust. – Oni kopią dla samego kopania. To zwyczajny dół.

– Nie rozumiem.

– To proste. Chcieli wykopać dół, więc go wykopali. Nic więcej. Gryząc chleb, zastanawiałem się nad „zwyczajnym dołem".

– Oni czasem tak kopią – powiedział starzec. – To ani nie ma znaczenia, ani donikąd nie prowadzi. Ale to nieważne. Nikt przecież nie wymaga tutaj sensu ani nie usiłuje niczego osiągnąć. My tutaj wszyscy kopiemy swoje zwyczajne doły. Działanie bez celu, wysiłek bez efektów, droga donikąd – czyż to nie piękne? Nikogo nie można w ten sposób zranić. Nikt tu nikogo nie prześcignie. Nie ma wygranej ani przegranej.

– Chyba rozumiem, o czym pan mówi.

Starzec pokiwał głową, po czym przechylił talerz i wygarnął ostatnią łyżkę zupy.

– Być może coś w tym Mieście wydaje ci się dziwne. Ale dla nas to właśnie jest naturalne. Naturalne, zwyczajne i zapewnia nam spokój. Na pewno kiedyś to zrozumiesz i osobiście chciałbym, żeby tak się stało. Przez długi czas byłem żołnierzem i nie żałuję tego. Tamto życie też miało dla mnie urok. Zapach prochu i krwi, błysk miecza i sygnał trąbki – nawet teraz wspominam to czasami. Ale nie umiem sobie już przypomnieć, co skłaniało mnie wtedy do walki. Czy żądza sławy, czy patriotyzm, a może umiłowanie wojny albo nienawiść? Wiem, nie chcesz stracić serca. Boisz się. Ja też się bałem. Ale to żaden wstyd – w tym miejscu przerwał i przez chwilę wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt, jakby szukał słów. – Jeśli jednak wyrzucisz serce, przyjdzie spokój. Taki spokój, jakiego nigdy jeszcze nie zaznałeś. Pamiętaj o tym. W milczeniu skinąłem głową.

– A, jeszcze jedno, mam dla ciebie złą wiadomość – powiedział, wycierając chlebem resztę zupy. – Twój cień jest ciężko chory. Wymiotuje i od trzech dni nie wstaje z łóżka. Chyba niedługo już pociągnie. Może pójdziesz do niego? Słyszałem, że chce się z tobą widzieć.

– Hm… – udałem, że się zastanawiam. – Mogę iść, ale czy Strażnik mnie do niego wpuści?

– Oczywiście. Twój cień umiera, masz prawo się z nim spotkać. Tak jest ustalone. Śmierć cienia to dla Miasta bardzo ważna uroczystość, dlatego nawet Strażnik nie może ci przeszkodzić. Zresztą nie ma powodu, żeby to robić.

– W takim razie pójdę do niego – powiedziałem po chwili.

– Dobrze, bardzo dobrze. – Starzec poklepał mnie po ramieniu. – Najlepiej idź do niego zaraz po południu, zanim spadnie śnieg. Zrobisz mu tym przyjemność, a sam nie będziesz miał wyrzutów sumienia. Postaraj się, żeby miał lekką śmierć. To dla twojego dobra.

– Rozumiem – powiedziałem, po czym włożyłem płaszcz i zawiązałem szalik.

Hard-boiled wonderland – kontrola biletów, Police, syntetyczny proszek do prania

Od wylotu rury do Aoyama Itchome nie było daleko. Szliśmy po torach, a kiedy nadjeżdżał pociąg, chowaliśmy się za najbliższym słupem. W pociągach wyraźnie widzieliśmy ludzi, lecz oni nie patrzyli w naszą stronę. Nikt przecież nie patrzy przez okno, jadąc metrem. Czytali gazety albo gapili się przed siebie. Metro to dla nich tylko wygodny środek lokomocji. Nikt się nie cieszy, że może wsiąść do metra.

Pasażerów było niewielu. Prawie nikt nie stał. Wprawdzie godziny szczytu już minęły, ale nigdy nie widziałem, żeby linia Ginza była tak pusta, nawet o dziesiątej rano.

– Jaki jest dzisiaj dzień tygodnia?

– Nie mam pojęcia. Nigdy się nad tym nie zastawiam.

– Może niedziela? Mało ludzi jedzie dziś metrem.

– A jeśli nawet, to co z tego?

– Nic, właściwie nic.

Po torach szło się bardzo wygodnie. Szeroki korytarz, żadnych przeszkód, czerwonych świateł ani samochodów. Żadnych zbiórek pieniędzy na cele charytatywne ani pijaków. Jarzeniówki przy ścianie rzucały wystarczającą ilość światła, a dzięki wentylacji powietrze było w miarę czyste. Przynajmniej w porównaniu z tym przesyconym pleśnią powietrzem, jakie zalegało w podziemiach.

Przejechał jeden pociąg w kierunku Ginzy, następny w kierunku Shibuya i znaleźliśmy się przed Aoyama Itchome. Z ukrycia obserwowaliśmy peron. Gdyby ktoś nas zobaczył, mielibyśmy poważne kłopoty. Ciekawe, czym usprawiedliwilibyśmy naszą obecność na torach. Na końcu peronu dostrzegłem drabinę. Barierkę chyba dałoby się przeskoczyć. Najważniejsze, żeby nikt nas nie zauważył.

Przyjechał kolejny pociąg w kierunku Ginzy, zatrzymał się na peronie, zaczekał, aż jedni pasażerowie wysiądą, a inni wsiądą, po czym odjechał. Dyżurny ruchu obecny był na peronie tylko podczas postoju pociągu. Również na sąsiednim peronie nie widziałem nikogo z obsługi metra.

– Idziemy – powiedziałem. – Tylko nie spiesz się, idź spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Wtedy nie zwrócą na nas uwagi.

– Rozumiem.

Wyszliśmy zza słupa i szybkim krokiem zbliżyliśmy się do peronu, następnie wspięliśmy się po drabince i przeszliśmy ponad barierką tak, jakbyśmy robili to codziennie i nie widzieli w tym nic nadzwyczajnego. Kilka osób na peronie zwróciło w naszą stronę zdziwione twarze. Cóż to za pomyleńcy? – zdawali się mruczeć pod nosem. Z pewnością nie wyglądaliśmy na pracowników metra. Cali w błocie, ona w mokrej spódnicy, ja w ociekających wodą spodniach, rozczochrani i z załzawionymi oczami. Nie mogliśmy wyglądać tak, jakbyśmy byli tam służbowo. Ale kto, do licha, chodzi tunelem metra dla przyjemności?

Zanim zdążyli wyciągnąć jakieś wnioski, wyszliśmy z peronu i zatrzymaliśmy się przed kontrolą biletów. Dopiero wtedy zorientowałem się, że zupełnie zapomnieliśmy o tej sprawie.

– Nie mamy biletów – powiedziałem.

– Powiemy, że zgubiliśmy, i zapłacimy za bilety – odparła. Podszedłem do młodego kontrolera i powiedziałem, że zgubiliśmy bilety.

– Proszę jeszcze raz poszukać. Macie państwo dużo kieszeni.

Przeszukaliśmy wszystkie kieszenie. Kontroler przyglądał się nam w tym czasie podejrzliwym wzrokiem. Nie znaleźliśmy oczywiście żadnych biletów.

– Gdzie państwo wsiedli?

– W Shibuya – tylko to przyszło mi do głowy.

– Ile kosztował bilet?

– Nie pamiętam, sto dwadzieścia albo sto czterdzieści jenów.

– Jak to? Nie pamięta pan, ile zapłacił za bilet?

– Nie, myślałem wtedy o czym innym.

– Na pewno wsiedliście w Shibuya?

– To przecież pierwsza stacja na tej trasie. Dlaczego miałbym pana oszukiwać? – próbowałem go przekonać.

– Mógł pan przyjść tutaj z drugiego peronu. Z tamtej strony linia Ginza jest dość długa. Mógł pan na przykład wsiąść w Tsudanumie do linii Tozai i przesiąść się na Ginza w Nihonbashi.

– W Tsudanumie?

– Na przykład.

– Więc ile kosztuje bilet z Tsudanumy? Zapłacę, ile pan chce.

– Czy pan wsiadł w Tsudanumie?

– Nie. Nigdy tam nawet nie byłem.

– Więc dlaczego chce pan tyle zapłacić?

– To pan wymyślił tę Tsudanumę.

– Ja tylko podałem przykład.

W tym czasie przyjechał następny pociąg, może dwudziestu pasażerów oddało bilety i wyszło ze stacji. Żaden z nich nie zgubił biletu. Kiedy wyszli, wznowiliśmy pertraktacje.

– Więc ile mam zapłacić?

– Tyle, ile kosztuje bilet ze stacji, na której pan wsiadł.

– Mówię przecież, że wsiadłem w Shibuya.

– Ale nie pamięta pan ceny biletu.

– Takie rzeczy się zapomina – odparłem. – Czy pan pamięta, ile kosztuje kawa w McDonaldzie?

– Nie pijam kawy w McDonaldzie – powiedział kontroler. – To wyrzucanie pieniędzy w błoto.

– To też był tylko przykład. Zapomina się takie rzeczy.

– Wszyscy, którzy zgłaszają, że zgubili bilet, zaniżają cenę. Wszyscy twierdzą, że wsiedli w Shibuya. Rozumie pan, wszyscy!

– No więc pytam pana od której stacji mam zapłacić? Ile?