– Tego nie mogę wiedzieć.
Miałem już dość tej jałowej dyskusji, więc wręczyłem mu banknot tysiącjenowy i nie czekając na to, co powie, wyszliśmy ze stacji. Słyszeliśmy, że woła za nami, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Mój świat ma się niedługo skończyć, a on czepia się jakiegoś biletu! Ostatecznie chyba nie będę miał już okazji jechać metrem.
Na górze padał deszcz. Właściwie mżawka, ale okoliczne drzewa były zupełnie mokre. Straciłem humor. To przecież ostatni dzień mojego życia. Właśnie dziś i jutro powinna być piękna pogoda. Potem może sobie lać jak z cebra, nawet cały miesiąc, jak w powieści Ballarda. To mnie już nie obchodzi. Chciałem tylko położyć się na trawie i słuchając muzyki, napić się zimnego piwa. Niczego więcej przecież nie chciałem!
Jakby na przekór nic nie zapowiadało poprawy pogody. Nieruchome chmury, jak wielowarstwowa powłoka z folii, doszczętnie przesłoniły niebo. Chciałem wrócić do kiosku, kupić jakąś gazetę i przeczytać prognozę pogody, ale musiałbym przejść obok kontrolera, a tego wolałem uniknąć. Niespecjalnie zaczął mi się ten dzień. Nie wiedziałem jeszcze, jaki był dzień tygodnia.
Wszyscy ludzie szli pod parasolami. Stanęliśmy pod dachem w progu budynku i długo przyglądaliśmy się miastu, jakbyśmy stali przed ruinami Akropolu. Po mokrym skrzyżowaniu w tę i we w tę jeździły samochody. Czy to możliwe, że pod nami znajdował się świat Czarnomroków? Nie mogłem w to uwierzyć.
– Całe szczęście, że pada – powiedziała dziewczyna.
– Szczęście?
– Gdyby świeciło słońce, nie wyszlibyśmy na górę tak szybko. Co teraz?
– Najpierw chciałbym się napić czegoś ciepłego. Potem pojedziemy do domu.
Weszliśmy do najbliższego supermarketu i w barze przy wejściu zamówiliśmy dwa kremy kukurydziane i kanapkę. Dziewczyna za ladą, widząc nasze brudne ubrania, aż podskoczyła z wrażenia.
– Dwa kremy i jedna kanapka z szynką i z jajkiem? – upewniła się.
– Tak, właśnie – powiedziałem. – Jaki jest dzisiaj dzień tygodnia?
– Niedziela.
– A widzisz – zwróciłem się do grubaski. – Nie mówiłem? Czekając na zupę, postanowiłem przejrzeć gazetę, która leżała na sąsiednim stoliku. Była to „Sport Nippon" z niedzieli, drugiego października. Nie spodziewałem się, że w sportowej gazecie znajdę coś sensownego i rzeczywiście nie było w niej nawet prognozy pogody. Ale na stronie poświęconej wyścigom konnym znalazłem sporo informacji na temat dzisiejszego deszczu. Po południu miało przestać padać, a gdyby nawet nie przestało, to i tak odbędzie się ostatni wyścig wagi ciężkiej i należało oczekiwać zaciętej walki. Na stadionie Jingu Yakult przegrał z Chunichi sześć do dwóch, ale o tym, że pod stadionem znajduje się gniazdo Czarnomroków, w gazecie nie wspomniano ani słowem.
Dziewczyna również chciała coś przeczytać, więc wyjąłem z gazety kilka stron. Zdaje się, że czytała artykuł pod tytułem Czy sperma poprawia cerę. Zaraz pod nim znajdował się reportaż Zgwałcona przez więzienną kratę. Nie umiałem sobie tego wyobrazić, ale pewnie jest jakiś sposób.
– Lubisz miłość francuską? – spytała dziewczyna.
– Wszystko mi jedno – powiedziałem.
– Tu jest napisane tak: „Przeciętny mężczyzna lubi, jeśli kobieta połknie jego spermę. To rodzaj dowodu oddania. Mężczyzna zyskuje pewność, że kobieta go akceptuje". Co o tym sądzisz?
– Nie wiem.
– Nigdy tego nie robiłeś?
– Nie pamiętam. Chyba nie.
– Czyżby? – skwitowała i zagłębiła się w lekturze. Przyniesiono nam zupy i kanapkę. Wypiłem zupę i zjadłem
pół kanapki. Poczułem w ustach smak chleba, szynki i jajka. Wytarłem usta serwetką i odetchnąłem z ulgą. Zdawało mi się, że wraz z powietrzem uchodzi ze mnie cały strach nagromadzony pod ziemią. Niewiele razy w życiu można odetchnąć tak głęboko.
Wyszliśmy ze sklepu i złapaliśmy taksówkę. Byliśmy tak brudni, że długo musieliśmy czekać, zanim któraś raczyła się zatrzymać. Za kierownicą siedział młody długowłosy mężczyzna, a z głośników dobiegała muzyka zespołu Police. Kiedy donośnym głosem poinformowałem kierowcę, dokąd jechać, osunął się nieco w fotelu i wbił plecami w oparcie.
– Gdzie się tak ubrudziliście? – spytał, zerkając w lusterko.
– Posprzeczaliśmy się trochę na błocie – odpowiedziała dziewczyna.
– A to dobre – rzekł. – Ale pan wygląda koszmarnie. No i ten siniak na szyi!
– Wiem – powiedziałem.
– Ale mnie to nie przeszkadza.
– Dlaczego? – spytała dziewczyna.
– Wożę tylko młodych, takich, którzy słuchają rocka. Poza tym mogą być brudni. Lubicie Police?
– Owszem – odparłem bez entuzjazmu.
– Firma nie pozwala nam tego puszczać. Puszczajcie tradycyjne piosenki kayokyoku, mówią. No, ale bez przesady. Przy takim Matchi albo Seiko nie wysiedziałbym ani minuty. Police to co innego. Tego mogę słuchać nawet cały dzień. Ostatecznie może być reggae. Co powiecie na reggae?
– Może być – odparłem.
Kiedy skończyła się kaseta z Police, taksówkarz puścił nam Boba Marleya. Na wałku kasety był jeszcze kawał taśmy do wysłuchania. Zdawało mi się, że ze zmęczenia i zimna moje ciało rozleci się na kawałki. Naprawdę nie byłem w nastroju do słuchania muzyki. Ale wypadało się cieszyć, że w ogóle zabrała nas jakaś taksówka. Przyglądałem się z tyłu, jak kierowca, trzymając w rękach kierownicę, podryguje ramionami w rytm reggae.
Kiedy zatrzymaliśmy się przed domem, zapłaciłem za kurs i wysiedliśmy z samochodu. Dałem taksówkarzowi tysiąc jenów napiwku.
– Kupi pan sobie jakąś kasetę – powiedziałem.
– Dziękuję – odparł. – Może za dziesięć albo piętnaście lat we wszystkich taksówkach będzie się słuchać rocka?
– Oby tak było – powiedziałem.
Ale nie wierzyłem, że tak się kiedykolwiek stanie. Od śmierci Morrisona minęło już ponad dziesięć lat, a jeszcze nie spotkałem taksówki, w której puszczano by Doorsów. Na świecie pewne rzeczy się zmieniają, a pewne nie. Muzyka w taksówce należy do tych, które nie zmieniają się nigdy. W taksówce można usłyszeć tylko kayokyoku albo głupawy talk-show, albo transmisję z meczu baseballowego. Tak jak z głośników w domu towarowym rozbrzmiewa zawsze Raymond Lefevre Orchestra, w piwiarni polka, a w handlowych dzielnicach miasta pod koniec roku kolędy w wykonaniu Yentures.
Wyjechaliśmy na górę windą. Ktoś przystawił moje drzwi do framugi, żeby wyglądały jak zamknięte. Ciekawe, kto to zrobił? Odsunąłem je nieco od ściany, tak jak ludzie pierwotni odsuwali właz do swojej jaskini, i wpuściłem dziewczynę przez szparę. Następnie wszedłem sam, przysunąłem drzwi do ściany i dla świętego spokoju założyłem łańcuch.
Mieszkanie było dokładnie wysprzątane. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Wszystkie meble stały znów na swoich miejscach, zniknęły pocięte ubrania i rozbite szkło, reszta ubrań zawisła w szafie, a książki i płyty wróciły na półkę. Podłoga była wypucowana i lśniła czystością.
A jednak, jeśli dobrze się przyjrzeć, ślady rozboju były widoczne. Dziura wybita w telewizorze zionęła czernią niczym tunel czasu, lodówka była popsuta, a w szafie zostało tyle ubrań, że wszystkie zmieściłyby się do małej walizki. W kredensie znalazłem zaledwie kilka talerzy i szklanek. Zegar ścienny stał w miejscu, nie działało też żadne z urządzeń elektrycznych. Te zaś, które zupełnie nie nadawały się do użytku, wyrzucono. Moje mieszkanie zrobiło się nagle bardzo przestronne. Żadnej zbędnej rzeczy. Niezbędnych też brakowało, ale co było mi w tej chwili tak naprawdę potrzebne?
Poszedłem do łazienki, włączyłem piecyk gazowy i przekonawszy się, że działa, nalałem wody do wanny. Znalazłem mydło, brzytwę, szczoteczkę do zębów, myjkę, szampon i ręcznik, nawet prysznic był sprawny. Tu też brakowało kilku rzeczy, ale nie mogłem sobie przypomnieć, jakich.