W czasie gdy napełniając wannę, robiłem przegląd łazienki, grubaska położyła się na łóżku i zaczęła czytać Szuanie Balzaka.
– To we Francji też żyły wydry? – spytała.
– Pewnie żyły.
– A może jeszcze żyją?
– Nie wiem – powiedziałem. – Skąd miałbym wiedzieć? Usiadłem na krześle w kuchni i spróbowałem zastanowić się, kto i w jakim celu posprzątał moje mieszkanie. Symbolanci czy ludzie z Systemu? Nie miałem pojęcia, czym jedni albo drudzy mogli się kierować, ale byłem im naprawdę wdzięczny. Powrót do czystego domu to niemała przyjemność.
Kiedy wanna napełniła się wodą, zaproponowałem dziewczynie, żeby wykąpała się pierwsza. Włożyła zakładkę do książki, wstała z łóżka i rozebrała się w kuchni. Zrobiła to tak naturalnie, że usiadłszy na łóżku, bezwiednie przyglądałem się jej nagości. Ciało dziewczyny było dziwnym połączeniem ciała dziecka i dojrzałej kobiety. Biała miękka tkanka pokrywała ją grubą równomierną warstwą. Ramiona, uda, brzuch – wszystko wspaniałe, rozrośnięte i gładkie jak ciało wieloryba. Piersi, w porównaniu z resztą ciała, nie były zbyt duże, również w górze trzymały się pulchne pośladki.
– Niezłe mam ciało, prawda? – zawołała z kuchni w moim kierunku.
Skinąłem głową.
Podczas gdy dziewczyna kąpała się w łazience, zdjąłem koszulę i mokre spodnie, poszukałem czegoś do przebrania wśród resztek mojej garderoby, ubrałem się i położyłem na łóżku. Było już prawie wpół do dwunastej. Zostało mi nieco ponad dwadzieścia cztery godziny życia. Muszę dokładnie zaplanować czas. Nie mogę spędzić tych ostatnich godzin byle jak.
Za oknem wciąż padał deszcz. Był tak drobny i cichy, że gdyby nie krople wody spadające z dachu nie miałbym pewności, czy w ogóle pada. Od czasu do czasu po mokrym asfalcie przejeżdżał jakiś samochód, słyszałem głosy dzieci, które wołały kogoś na ulicy, a dziewczyna w łazience śpiewała jakąś piosenkę, której melodii nie mogłem rozpoznać. Pewnie znów sama ją wymyśliła.
Leżąc na łóżku, poczułem, że ogarnia mnie senność. Nie mogłem jednak pozwolić sobie na sen. Straciłbym w ten sposób zbyt wiele cennego czasu.
Postanowiłem nie spać, ale w dalszym ciągu nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Zdjąłem gumkę z krawędzi abażuru na lampce obok łóżka, bawiłem się nią przez chwilę, po czym założyłem ją z powrotem na abażur. W każdym razie powinienem wyjść z domu. Ale dokąd?
Zdawało mi się, że mam górę rzeczy do zrobienia, a tak naprawdę nic nie przychodziło mi do głowy. Znowu zdjąłem tę samą gumkę i okręciłem ją sobie wokół palca. Przypomniałem sobie zdjęcie Frankfurtu, które widziałem w supermarkecie. Była tam rzeka i most, i łabędzie unoszące się na wodzie. Mógłbym pojechać do Frankfurtu i tam zakończyć życie. Ale czy zdążę w ciągu dwudziestu czterech godzin? Musiałbym spędzić kilkanaście godzin w samolocie, siedząc nieruchomo w fotelu i jedząc niesmaczne posiłki. Nie o to mi przecież chodziło. Poza tym wcale nie jest powiedziane, że Frankfurt jest naprawdę taki piękny. Jechać tam tylko po to, żeby doznać zawodu w ostatniej chwili swego życia? Nie, tego wolałbym uniknąć. W ogóle wszelkie podróże należałoby od razu skreślić. Zajmują dużo czasu, a na miejscu okazuje się, że wcale nie jest tak, jak to sobie wyobrażaliśmy.
W rezultacie jedyne co zdołałem wymyślić, to umówić się z jakąś dziewczyną, zjeść z nią porządny obiad i napić się czegoś mocniejszego. To wszystko, co chciałem jeszcze zrobić w życiu. Otworzyłem notes i zadzwoniłem do biblioteki. Poprosiłem, żeby przywołano kogoś z informacji.
– Halo – usłyszałem znajomy głos.
– Chciałem podziękować za książki o jednorożcu – powiedziałem.
– To ja dziękuję za kolację.
– Może zjedlibyśmy coś razem dziś wieczorem?
– Dziś wieczorem? – powtórzyła. – Dziś wieczorem mam seminarium.
– Seminarium?
– Tak. Na temat zanieczyszczenia rzek. No wiesz, o tym, że proszki syntetyczne zabijają ryby i tak dalej. Studiujemy to w parę osób. Właśnie dziś przypada mój referat.
– Aha, to jakieś poważne badania…
– Właśnie. Dlatego gdybyś mógł zaczekać z tą kolacją do jutra… Jutro jest poniedziałek, biblioteka nieczynna, będę miała dla ciebie więcej czasu.
– Jutro po południu już mnie tu nie będzie. Przez telefon nie mogę ci tego wytłumaczyć, ale wyjeżdżam na dłużej gdzieś bardzo daleko.
– Wyjeżdżasz? Daleko? To znaczy w podróż?
– Coś w tym rodzaju.
– Przepraszam, zaczekaj chwilę.
Zdaje się, że ktoś przyszedł zasięgnąć informacji. Przez słuchawkę docierał do mnie szmer, jaki w niedzielne przedpołudnia wypełnia biblioteki. Słyszałem, jak mała dziewczynka mówi coś pełnym głosem i jak ojciec strofuje ją szeptem. Ktoś stukał klawiszami komputera. A więc świat pracował wciąż na tych samych obrotach. Ludzie pożyczali książki, kontrolerzy wyłapywali pasażerów na gapę, a wyścigi konne odbywały się mimo deszczu.
– Na temat przenoszenia i rekonstrukcji domów – dziewczyna mówiła do czytelnika – znajdzie pan trzy pozycje na piątej półce w dziale F. Proszę zobaczyć na miejscu.
Upłynęła jeszcze chwila, zanim wróciła do telefonu.
– No dobrze – powiedziała do słuchawki. – Nie pójdę na to seminarium. Wszyscy na pewno się na mnie obrażą.
– Przepraszam.
– Nie szkodzi. I tak w żadnej okolicznej rzece nie ma już ani jednej ryby. Nikomu nie sprawi różnicy, czy mój referat będzie dziś, czy za tydzień. Więc gdzie ta kolacja, u ciebie?
– Nie, u mnie to niemożliwe. Wysiadła mi lodówka. Talerzy też już prawie nie mam. Niczego nie można ugotować.
– A, rzeczywiście.
– Wiedziałaś o tym?
– Tak. Posprzątałam ci trochę mieszkanie.
– Więc to ty?
– Wstąpiłam do ciebie dziś rano, bo znalazłam jeszcze jedną książkę, która mogłaby cię zainteresować. Drzwi były wyważone, a w mieszkaniu lekki bałagan. Pomyślałam więc, że przydałoby się posprzątać. Ale może nie powinnam była tego robić?
– Nie, skądże – powiedziałem. – To znaczy, dziękuję.
– W takim razie dziesięć po szóstej. Przyjdź po mnie do biblioteki.
– Dobrze. Dziękuję.
– Proszę bardzo – powiedziała i odłożyła słuchawkę. Kiedy zacząłem szukać czegoś do ubrania, w czym mógłbym pójść na kolację, grubaska wyszła z łazienki. Podałem jej ręcznik. Zanim go wzięła, stała przez chwilę obok mnie zupełnie naga. Mokre włosy gładko przylegały do jej czoła i policzków, odsłaniając spiczasto zakończone uszy. W uszach tkwiły złote klipsy.
– Nie zdejmujesz klipsów przed kąpielą? – spytałem.
– Nie, już ci mówiłam. Są tak zrobione, że nigdy nie spadają. Podobają ci się?
– Tak – przyznałem.
W łazience suszyła się jej bielizna, spódnica i bluzka. Różowy stanik, różowe majtki, różowa spódnica i bladoróżowa bluzka. Wystarczyło, żebym spojrzał na coś takiego, a już czułem ostry ból w skroniach. Nie cierpię suszenia bielizny albo skarpetek w łazience. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale po prostu nie znoszę tego widoku.
Szybko umyłem włosy, wyszorowałem ciało mydłem, umyłem zęby i ogoliłem twarz. Następnie wyszedłem z łazienki, wytarłem się ręcznikiem i włożyłem spodnie. Rana na brzuchu mimo ciągłego intensywnego ruchu nie bolała mnie już tak bardzo. Właściwie przypomniałem sobie o niej dopiero, wchodząc do wanny. Dziewczyna siedziała na łóżku i czytała dalszy ciąg książki. Suszyła sobie przy tym włosy. Za oknem wciąż padał deszcz. Deszcz, bielizna w łazience i dziewczyna susząca włosy na moim łóżku. Nagle poczułem się tak, jakbym cofnął się o parę lat, do okresu mojego małżeństwa.
– Potrzebujesz suszarki? – spytała.
– Nie – odparłem. – To była suszarka mojej żony. Zapomniała ją zabrać, kiedy się stąd wyprowadzała. Ja mam krótkie włosy, więc nie używam suszarki.