Выбрать главу

Było dość pusto. Poza mną siedziała tu jeszcze jakaś młoda para i drobny starzec w czapce. Starzec, nie zdejmując czapki, popijał piwo małymi łykami, a młodzi zajęci byli rozmową. Cóż, w niedzielne popołudnie prawie każda piwiarnia wyglądała właśnie w ten sposób.

Słuchając Brucknera, przyprawiłem pięć ostryg sokiem z cytryny, po czym zjadłem je po kolei zgodnie z ruchem wskazówek zegara i wypiłem resztę piwa. Na wielkim ściennym zegarze dochodziła trzecia. Dwa lwy pod tarczą nakręcały sprężynę zegara. Obydwa były samcami, a ich podkręcone ogony przypominały wieszaki. Wkrótce symfonia Brucknera dobiegła końca, a po niej rozbrzmiało Bolero Ravela. Dziwne połączenie.

Zamówiłem jeszcze dwa piwa i wyszedłem do toalety. Oddawałem mocz bardzo długo. Nie miałem jednak nic pilnego do załatwienia, więc bez pośpiechu kontynuowałem tę czynność. Słysząc Bolero zdawało mi się, że będę to robić w nieskończoność.

Kiedy skończyłem, poczułem się jak nowo narodzony. Umyłem ręce i przyjrzałem się własnej twarzy w nieco krzywym lustrze, po czym wróciłem do stolika i napiłem się piwa. Chciałem zapalić papierosa, ale okazało się, że nie miałem przy sobie paczki. Musiałem zostawić ją na stole w kuchni. Przywołałem kelnera i kupiłem od niego seven star.

W pustej piwiarni czas zdawał się stać w miejscu. Ale to tylko złudzenie, lwy obróciły się już o sto osiemdziesiąt stopni, a wskazówki zegara wskazywały piętnaście po trzeciej. Patrzyłem na zegar, oparłszy się łokciami na stole, piłem piwo i od czasu do czasu paliłem papierosa. Przyglądanie się wskazówkom zegara niewątpliwie było zwykłą stratą czasu, ale wciąż nic nie przychodziło mi do głowy.

Wyjąłem z kieszeni portfel i sprawdziłem jego zawartość. Miałem w nim ponad pięćdziesiąt tysięcy jenów. Cztery razy tyle nosiłem przypięte spinaczem do drugiej kieszeni. Karty bankowe, które znalazłem w portfelu, złamałem wpół i wyrzuciłem do popielniczki. Nie były mi już potrzebne. Wyrzuciłem też wizytówki, abonament na basen i do wypożyczalni wideo oraz znaczki bonifikaty, które dostałem, kupując kawę. Zostawiłem sobie tylko prawo jazdy, gotówkę i karty kredytowe.

O wpół do czwartej wstałem od stołu, zapłaciłem rachunek i wyszedłem z piwiarni. W czasie gdy piłem piwo, deszcz prawie przestał padać, więc nie zabrałem parasola ze stojaka przy wejściu. To dobry znak – pomyślałem. Zaczynało się wypogadzać, a mnie robiło się coraz lżej.

Bez parasola rzeczywiście zrobiło mi się lżej, więc postanowiłem jeszcze gdzieś pojechać. Chciałem znaleźć się w miejscu, do którego przychodzi jak najwięcej ludzi. Jakiś czas stałem wraz z arabskimi turystami przed rzędem telewizorów w sklepie firmowym Sony, następnie zszedłem do metra i kupiłem sobie bilet do Shinjuku. Musiałem zasnąć w chwili, gdy usiadłem na ławce w pociągu, bo kiedy otworzyłem oczy, pociąg był już na stacji w Shinjuku.

Tuż za kontrolą biletów przypomniałem sobie o czaszce i danych, które zostawiłem w przechowalni bagażu. Nie sądziłem, by mogły mi się jeszcze przydać, nie miałem też kwitu z przechowalni, ale postanowiłem odebrać bagaż. Wyszedłem schodami na górę, stanąłem przy okienku przechowalni i powiedziałem, że zgubiłem kwit.

– Dobrze pan szukał? – zapytał mężczyzna. Skinąłem głową.

– Co to za bagaż?

– Sportowa torba ze znaczkiem Nike – wyjaśniłem.

– Jak wygląda ten znaczek?

Pożyczyłem od niego kartkę papieru i ołówek i narysowałem coś w kształcie spłaszczonego bumerangu, a nad nim napisałem NIKE. Mężczyzna przyjrzał się rysunkowi, po czym zniknął między półkami. Po chwili wrócił z moją torbą.

– Ta?

– Tak – powiedziałem.

– Czy ma pan jakiś dowód tożsamości?

Pokazałem mu prawo jazdy, porównał nazwisko i adres z danymi na tabliczce. Następnie odpiął tabliczkę i wraz z długopisem położył ją na ladzie. – Podpis – powiedział. Podpisałem się na tabliczce, wziąłem torbę i podziękowałem.

Udało mi się wprawdzie odzyskać bagaż, ale spostrzegłem, że ta sportowa torba ze znaczkiem Nike zupełnie na pasuje do mojego wyglądu. Nie mogłem z taką torbą zaprosić dziewczyny do restauracji.

Zastanawiałem się, czy nie kupić sobie jakiejś porządnej torby, ale żeby zmieściła się do niej czaszka, musiałbym kupić albo walizkę, albo okrągły futerał na kule do gry w kręgle. Walizka była za ciężka, a jeśli miałbym chodzić z futerałem na kule do kręgli, to już lepsza była ta sportowa torba.

W końcu doszedłem do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie wypożyczenie samochodu. Rzucę torbę na tylne siedzenie i w ogóle nie będę zwracał na nią uwagi. Najlepszy byłby jakiś elegancki europejski samochód – pomyślałem. Nie dlatego, że lubię eleganckie wozy, ale uznałem, że w takim dniu mogę pozwolić sobie na odrobinę ekstrawagancji.

Wstąpiłem do kawiarni, pożyczyłem książkę telefoniczną, zaznaczyłem długopisem numery czterech wypożyczalni znajdujących się w pobliżu dworca, po czym zadzwoniłem po kolei do każdej z nich. Okazało się jednak, że o tej porze roku, w niedzielę, prawie wszystkie samochody były wypożyczone, a zagranicznych wozów wypożyczalnie w ogóle nie posiadały. W dwóch nie było już samochodów osobowych, w trzeciej został tylko jeden civic, a w ostatniej carina 1800 GT twin-cam turbo i mark II. Obydwa były nowe i wyposażone w sprzęt stereo, jak zapewniła mnie przez telefon pani z wypożyczalni. Nie chciało mi się więcej dzwonić, postanowiłem więc pożyczyć carinę 1800 GT twin-cam turbo. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem nawet, jak ona wygląda.

Potem wstąpiłem do sklepu muzycznego i kupiłem kilka kaset: Największe przeboje Johnny Mathisa, Verklarte Nacht Schonberga pod dyrekcją Zubina Mehty, Stormy Sunday Kenny Burrela, Popular Elington, Koncert brandenburski z Trevorem Pinnockiem na klawikordzie i kasetę Boba Dylana z piosenką Like A Rolling Stone. Dobra mieszanka, ale skąd miałem wiedzieć, czego akurat będę chciał posłuchać w carinie 1800 twin-cam turbo? Być może, usiadłszy za kierownicą, zapragnę usłyszeć walc wiedeński albo Police, albo Duran Duran? A może niczego nie będzie mi się chciało słuchać?

Wrzuciłem do torby sześć kaset i skierowałem się do wypożyczalni. Pokazałem prawo jazdy i podpisałem dokumenty. W porównaniu z moim samochodem za kierownicą cariny poczułem się jak w statku kosmicznym. Prawdopodobnie ktoś, kto zwykle jeździ tym wozem, w moim aucie poczułby się jak w ziemiance. Wsadziłem kasetę z Dylanem do magnetofonu i słuchając Watching the River Flow, zacząłem sprawdzać po kolei wszystkie przyciski, jakie znajdowały się przede mną. Miałbym poważne kłopoty, gdybym pomylił któryś z nich w czasie jazdy.

Wciąż nie ruszałem z miejsca, więc młoda, dość miła dziewczyna wyszła z biura. Miała białe zęby, ładny podbródek i używała dobrej szminki. Stanęła obok samochodu i z pięknym czystym uśmiechem zapytała:

– Czy coś się stało?

– Jeszcze nie. Ale wolałbym sprawdzić parę rzeczy, zanim się stanie – odparłem.

– Rozumiem – powiedziała i uśmiechnęła się znowu. Przypominała mi moją koleżankę z gimnazjum. Była to bardzo mądra i szczera dziewczyna. Podobno wyszła za jakiegoś rewolucjonistę, którego poznała na studiach, urodziła mu dwoje dzieci i uciekła z domu. Dziewczyna z wypożyczalni uśmiechała się w identyczny sposób. Kto by przypuszczał, że ta siedemnastolatka, która lubiła Salingera i George'a Harrisona, wyjdzie za rewolucjonistę i urodziwszy mu dwójkę dzieci, ucieknie z domu?

– Gdyby każdy był tak ostrożny jak pan… nie mielibyśmy tylu kłopotów – powiedziała. – Trudno prowadzić te najnowsze wozy, jeśli się nie ma wprawy.