– Ale pisał bardzo ciekawie. The Razor’s Edge czytałem chyba ze trzy razy. Niby nic wielkiego, ale wciąga. Lepsze już to, niż gdyby miało być na odwrót.
– Tak myślisz? – spytała zdziwiona. – Zresztą wszystko jedno. Naprawdę do twarzy ci w tej pomarańczowej koszuli.
– Dziękuję. Ty też masz ładną sukienkę.
– Zauważyłeś?
Ubrana była w granatową aksamitną sukienkę wykończoną małym koronkowym kołnierzykiem. Na szyi zawiesiła dwa drobne, srebrne łańcuszki.
– Po twoim telefonie poszłam się przebrać do domu. Bardzo wygodnie jest mieszkać w pobliżu miejsca pracy.
– Rzeczywiście – przyznałem.
Przyniesiono nam część potraw na przystawkę, więc zabraliśmy się do jedzenia. Przypraw używano raczej oszczędnie, ale trzeba przyznać, że wszystko było bardzo świeże. Skorupy ostryg tak mocno przywierały do siebie, jakby zwierzęta wyjęto z dna morza zaledwie przed chwilą.
– No i jak, poradziłeś sobie z tymi jednorożcami? – zapytała po chwili, wydłubując widelcem ostrygę.
– W zasadzie tak – powiedziałem i wytarłem usmolone czernidłem usta. – Wyjaśniłem tę sprawę.
– Naprawdę odnaleziono jednorożca?
– Tak, tutaj – stuknąłem się palcem w czoło. – Jednorożce mieszkają w mojej głowie. I to całe stado.
– Czy to ma jakieś symboliczne znaczenie?
– Nie. Myślę, że to nie ma żadnego symbolicznego znaczenia. One naprawdę żyją w mojej świadomości. Odkrył je pewien profesor.
– To brzmi bardzo interesująco.
– Nie, to wcale nie jest ciekawe – przesunąłem talerz z bakłażanami w jej stronę. Odwdzięczyła mi się talerzem stynek.
– Naprawdę chciałabym tego posłuchać.
– Na dnie świadomości każdego człowieka znajduje się coś w rodzaju jądra, o którego istnieniu nie mamy pojęcia. W moim przypadku to jądro ma postać miasta. Otoczone jest murem z cegły, a środkiem płynie rzeka. Ludziom, którzy tam mieszkają, nie wolno wychodzić z miasta. Na zewnątrz mogą wychodzić tylko jednorożce. Zwierzęta te, jak gąbki, pochłaniają osobowość ludzi i wynoszą ją poza mury miasta. Dlatego nikt w tym mieście nie posiada osobowości. Ja też mieszkam w tym mieście. Nie widziałem tego na własne oczy, więc to wszystko, co mogę ci powiedzieć.
– To bardzo oryginalne – przyznała. Kiedy skończyłem mówić, zdałem sobie sprawę, że starzec wcale nie wspominał mi o rzece. Chyba rzeczywiście zaczynałem przenosić się do tamtego świata.
– Nie wymyśliłem tego świadomie – powiedziałem.
– Świadomie czy nieświadomie, wymyśliłeś to jednak ty.
– Nie da się ukryć.
– Dość smaczne te stynki, prawda?
– Tak, bardzo.
– Nie sądzisz jednak, że cała ta historia ma coś wspólnego z jednorożcem, o którym czytałam ci ostatnim razem? Te ukraińskie jednorożce też żyły w miejscu odgrodzonym od świata nie przebytym murem.
– Tak, masz rację.
– A może coś je łączy?
– A, prawda – sięgnąłem do kieszeni kurtki – mam dla ciebie prezent.
– Uwielbiam prezenty.
Podałem jej obcinacz. Otworzyła futerał i zdziwiona przyglądała się kawałkowi metalu, który znajdował się w środku.
– Co to jest?
– Pokaż – wziąłem z jej rąk obcinacz. – Zgina się najpierw tu, potem tu i proszę…
– Obcinacz do paznokci?
– Właśnie. Przydaje się w podróży. Składa się go tak samo, jak rozkłada. O tak. – Pokazałem jej, jak złożyć obcinacz.
– To ciekawe. Dziękuję. Często dajesz dziewczynom w prezencie takie rzeczy?
– Nie, jesteś pierwsza. Wszedłem do sklepu metalowego i tak mi się spodobał, że postanowiłem go kupić. Komplet noży rzeźbiarskich był trochę za duży.
– Wolę już to. Dziękuję. Zawsze gubię obcinacze, ale ten będę nosić w wewnętrznej kieszeni torebki.
Zamknęła obcinacz w futerale i schowała go do torebki.
Kelner przyniósł nam danie główne. Byłem wciąż piekielnie głodny. Sześć dań na przystawkę nie pozostawiło w naszych żołądkach ani śladu. W krótkim czasie połknąłem dość pokaźną porcję tagliatelli, po czym zjadłem połowę makaronu z sosem rybnym. Dopiero wtedy poczułem, że gdzieś na dnie mrocznej otchłani ukazało się niewielkie światło.
Czekając na morskiego okonia, którego podano po makaronie, piliśmy wino.
– A swoją drogą – powiedziała, nie odrywając kieliszka od ust, przez co jej głos jakoś dziwnie zadudnił – to twoje mieszkanie zniszczono za pomocą jakiejś maszyny? Czy może zrobiło to kilku ludzi?
– Nie, zrobił to jeden człowiek, bez użycia maszyny.
– Musiał być wyjątkowo simy.
– O tak. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak silny!
– Twój znajomy?
– Nie, widziałem go po raz pierwszy w życiu.
– To miało jakiś związek z jednorożcem?
– Myślę, że tak.
– Tę sprawę też udało ci się już rozwiązać?
– Nie. W każdym razie oni są innego zdania.
– A ty? Dla ciebie ta sprawa jest już rozwiązana?
– I tak, i nie – powiedziałem. – Nie mam wyboru, więc można powiedzieć, że jest rozwiązana, ale skoro nie mam wyboru, to czy można to nazwać rozwiązaniem? W całej tej sprawie od początku traktowano mnie jak przedmiot. To tak, jakby w drużynie piłki wodnej złożonej z samych fok znalazł się jeden człowiek.
– Dlatego musisz stąd wyjechać?
– Można tak powiedzieć.
– Jesteś wplątany w jakąś skomplikowaną sprawę?
– Tak, to bardzo skomplikowane. Sam niewiele z tego rozumiem. Świat w ogóle komplikuje się coraz bardziej. Tu jądro, tam rozpad socjalizmu, ewolucja komputerów, sztuczne zapłodnienie, satelity szpiegowskie, przeszczepy, lobotomia i tak dalej. Nawet za kierownicą nowszego auta nie mam pojęcia, dlaczego ten samochód jedzie. Krótko mówiąc, zostałem wplątany w wojnę informacyjną. To wstęp do tego, żeby zaopatrzyć komputery w osobowość. A na razie, zamiast tego, trwa wojna.
– Naprawdę komputery będą miały własną osobowość?
– Chyba tak – powiedziałem. – W ten sposób same będą mogły zaszyfrować dane.
Kelner postawił na stole okonia i risotto.
– To dla mnie trochę za trudne – powiedziała dziewczyna, krojąc mięso nożem do ryby. – Biblioteka to spokojne miejsce. Informacje leżą tam na wierzchu i nikt o nie nie walczy.
– Szkoda, że nie zatrudniłem się w bibliotece – powiedziałem. – Naprawdę trzeba było tak zrobić.
Zjedliśmy okonia i risotto, nie pozostawiając na talerzach ani ziarenka ryżu. Zdawało mi się, że wreszcie dostrzegłem dno mojego głodu.
– Okoń był wyśmienity – powiedziała zadowolona.
– Znam sposób na taką polewę. Trzeba drobno pokrajać szalotkę i powoli smażyć ją na dobrym maśle. Chwila nieuwagi przy smażeniu, a całość nie będzie miała smaku.
– Lubisz gotować, prawda?
– Tak, pewnie dlatego, że sztuka gotowania już dawno przestała się rozwijać. Przynajmniej jeśli chodzi o potrawy naprawdę smaczne.
– Takie, jak ten suflet? Swoją drogą, zmieścisz go jeszcze?
– Oczywiście – odparłem. Zmieściłbym jeszcze pięć takich sufletów.
Zjadłem lody winogronowe, suflet i wypiłem kawę. Rzeczywiście suflet był wspaniały. Deser musi być wystarczająco smaczny. Kawy było tyle, ile zmieściłoby się w garści i miała dobry pełny smak.
Kiedy zjedliśmy już wszystko, nie pozostawiając na talerzach ani kęsa, szef kuchni wyszedł nam na spotkanie. Powiedzieliśmy mu, że wszystko bardzo nam smakowało.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł kucharz. – Nie często, nawet we Włoszech, można spotkać ludzi, którzy zdołaliby zjeść tyle potraw.
– Dziękujemy – powiedziałem.
Kiedy wrócił do kuchni, zawołaliśmy kelnera i zamówiliśmy jeszcze po jednej kawie.