Выбрать главу

Kiedy byłem młodszy, próbowałem wyrazić taki smutek słowami. Ale pomimo starań, nie potrafiłem tego zrobić. Zaniechałem prób, zamknąłem słowa w sobie. Naprawdę głębokiego smutku nie da się wyrazić nawet łzami.

Chciałem zapalić papierosa, ale nie mogłem znaleźć paczki. Znalazłem tylko zapałki. Trzy ostatnie zapałki. Po kolei zapaliłem je i wyrzuciłem na ziemię.

Jeszcze raz zamknąłem oczy. Drżenie ustało. Moją głowę wypełniało teraz coś w rodzaju skrawków papieru zawieszonych w próżni. Nie opadały ani nie unosiły się w górę. Wygiąłem usta i spróbowałem dmuchnąć. Nie poruszyły się. Żaden wiatr nie przepędzi ich z mojej głowy.

Pomyślałem o dziewczynie z biblioteki, z którą rozstałem się przed chwilą. Myślałem o jej aksamitnej sukience, rajstopach i figach, leżących na dywanie. Ciekawe, czy jeszcze ich nie posprzątała i leżą tam, jakby to ona położyła się na podłodze? Czy byłem wobec niej sprawiedliwy? Nie. Ale kto pragnie w życiu sprawiedliwości? Nikt. Chyba tylko ja. Ale czy jest jakiś sens w życiu pozbawionym uczciwości? Lubiłem ją w takim stopniu, w jakim ona lubiła tę sukienkę i bieliznę rozrzuconą po podłodze. Czy to też było według mnie sprawiedliwe?

Sprawiedliwość to jedno z pojęć o bardzo ograniczonym zastosowaniu. A jednocześnie można je odnieść niemal do wszystkiego na świecie. Czy to do ślimaka. Czy do sklepu z artykułami żelaznymi, czy do pożycia małżeńskiego. Nawet jeśli nikt jej nie pragnie, to jedyna rzecz, jaką mogę naprawdę dać. W tym sensie sprawiedliwość przypomina miłość. Zawsze chcemy ofiarować jej więcej albo mniej, niż druga strona pragnie przyjąć. Chyba właśnie dlatego wszystko tylko przeze mnie przepływa, a nic się nie zatrzymuje.

Chyba powinienem żałować tego życia. To też byłby rodzaj uczciwości. Ale nie potrafiłem. Co z tego, że wszystko umknęło z mojego życia, jakby porwane wiatrem? Przecież sam tego chciałem. A teraz pozostała mi już tylko ta garść białego papieru.

Po drodze do kiosku, w którym zamierzałem kupić papierosy i zapałki, zadzwoniłem jeszcze raz do domu. Nie sądziłem, że ktoś podniesie słuchawkę, po prostu pomysł, żeby zadzwonić do siebie w ostatniej godzinie życia, wydał mi się niezły. Dlatego też zdziwiłem się nieco, gdy usłyszałem głos grubaski.

– Jeszcze tam jesteś? – zapytałem.

– Nie jeszcze, ale już – powiedziała. – Już byłam po dziadka. Wróciłam, żeby przeczytać tę książkę do końca.

– Balzaka?

– Tak. Jest fascynująca.

– No i co? Wyprowadziłaś dziadka?

– Oczywiście. To było dziecinnie proste. Woda opadła, no i znałam już drogę. Nawet bilety na metro kupiłam sobie zawczasu. Dziadek czuje się świetnie. Kazał cię pozdrowić.

– Dziękuję. Co teraz robi?

– Pojechał do Finlandii. Stwierdził, że tutaj nie mógłby się skupić. Finlandia to podobno piękny i spokojny kraj, są nawet renifery!

– Nie pojechałaś razem z nim?

– Postanowiłam zostać. Zamieszkam u ciebie.

– U mnie?

– Tak. Spodobało mi się to mieszkanie. Wstawię nowe drzwi, kupię lodówkę i wideo. Wiesz, twoje są do niczego. Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli kupię różową narzutę na łóżko, różową pościel i zasłony?

– Chyba nie.

– Mogę zaprenumerować gazetę? Chciałabym mieć codziennie program telewizyjny.

– Oczywiście – powiedziałem. – Ale to nie jest bezpieczne miejsce. W każdej chwili może przyjść ktoś z Systemu albo symbolanci.

– Wcale się ich nie boję. Oni potrzebują dziadka albo ciebie, ja ich nie interesuję. Zresztą był tu przed chwilą ten olbrzym ze swoim małym kolegą. Śmieszna para, przepędziłam ich od razu.

– W jaki sposób?

– Strzeliłam olbrzymowi w ucho. Na pewno pękł mu bębenek. To wszystko.

– I postawiłaś cały dom ma nogi.

– Skądże – zaprzeczyła. – Jeden strzał nikogo nie postawi już na nogi. Każdy myśli, że to z rury wydechowej. Co innego cała seria. Ale ja mam dobre oko.

– Aha – westchnąłem.

– A, właśnie, mam zamiar cię zahibernować, kiedy stracisz świadomość. Co ty na to?

– Rób, co chcesz. Mnie i tak będzie wszystko jedno – powiedziałem. – Jadę teraz do portu w Harumi. Możesz mnie sobie stamtąd zabrać. Będę w białej carinie 1800 GT twin-cam turbo. Nie umiem ci jej opisać. W każdym razie będzie włączona kaseta z Dylanem.

– Z czym?

– Z Bobem Dylanem. To piosenkarz. Śpiewa takim głosem, jakby za oknem padał… jednym słowem… zachrypniętym głosem.

– Jeśli cię zamrożę, to może dziadek wymyśli jakiś sposób, żeby przywrócić ci świadomość. Ale nie rób sobie nadziei, mówię tylko, że to nie jest niemożliwe.

– Bez świadomości nie będę w stanie robić sobie nadziei

– zauważyłem. – Sama mnie zamrozisz?

– Tak, ale nie obawiaj się. Umiem to robić. Psy i koty, które zamroziłam na próbę, wyglądają jak żywe. Ciebie też dokładnie zamrożę i schowam w takim miejscu, gdzie nikt cię nie znajdzie – powiedziała. – A jeśli wszystko dobrze pójdzie i przywrócimy ci świadomość, to prześpisz się ze mną?

– Oczywiście. Tylko nie wiem, ile będę miał wtedy lat.

– Ja też nie będę miała siedemnastu.

– Ludzie się starzeją. Nawet zamrożeni.

– Trzymaj się.

– Ty też. Cieszę się, że udało mi się z tobą porozmawiać.

– Dlatego, że dowiedziałeś się o możliwości powrotu do tego świata? To jeszcze nic pewnego…

– Nie, nie dlatego. Oczywiście chciałbym tu wrócić, ale cieszę się z tego, że mogłem z tobą porozmawiać, usłyszeć twój głos, dowiedzieć się, co się z tobą dzieje.

– Chcesz porozmawiać dłużej?

– Nie, to wystarczy. Nie mam już czasu.

– Nie bój się – powiedziała. – Nawet jeśli stracę cię na zawsze, nigdy o tobie nie zapomnę. Będziesz żył w moim sercu aż do mojej śmierci. Nie zapomnisz?

– Nie zapomnę – powiedziałem i odłożyłem słuchawkę.

O jedenastej oddałem mocz w pobliskiej toalecie i opuściłem park. Zapaliłem silnik samochodu i myśląc o hibernacji, ruszyłem w stronę portu. Ginza wypełniona była tłumem ludzi w służbowych garniturach. Rozglądałem się na wszystkie strony, szukając dziewczyny z biblioteki. Powinna gdzieś tutaj być – myślałem, lecz dookoła widziałem tylko nieznajome twarze.

Kiedy dotarłem do portu, zaparkowałem przy którymś z mniej używanych magazynów, zapaliłem papierosa i włączyłem kasetę z Bobem Dylanem na odtwarzanie z automatyczną zmianą strony. Obniżyłem oparcie fotela, położyłem nogi na kierownicy i wyrównałem oddech. Chciałem napić się jeszcze piwa, ale piwa już nie było. Słońce świeciło przez przednią szybę, otulając mnie swoim blaskiem. Zamknąłem oczy i poczułem, że światło rozgrzewa mi powieki. Dziwnie wzruszyłem się na myśl, że to światło przebyło długą drogę ze słońca na ziemię i część swojej energii poświęciło na to, żeby ogrzać moje powieki. Zdawało mi się, że zaczynam rozumieć Aloszę. Ograniczonemu życiu dane jest pewnie ograniczone błogosławieństwo.

W związku z tym postanowiłem pobłogosławić profesora i jego wnuczkę. Nie wiedziałem co prawda, czy mam do tego prawo, ale ostatecznie już wkrótce miałem umrzeć, więc mało prawdopodobne, że ktoś mnie z tego rozliczy. Dodałem do listy błogosławionych także kierowcę taksówki „Police-reggae". Pozwolił nam wsiąść do taksówki, chociaż byliśmy tacy brudni. Nie miałem powodu, żeby nie wciągnąć go na listę. W tej chwili też na pewno słucha rocka, szukając młodych pasażerów.

Przede mną było morze. Na starym transportowcu siedziało stado mew, a Dylan śpiewał Blowing in the Wind. Słuchając tej piosenki, myślałem o ślimaku, obcinaczu, o polewie z masła i o kremie do golenia. Wczesnojesienne słońce kołysało się na falach. Morze odbijało światło i błyszczało na całej swojej powierzchni. Wyglądało jak ogromne rozbite na drobny mak lustro, którego nikt nie był w stanie już posklejać.