— Wtedy będzie nowa Rzeczywistość i nowa ty z nowymi wspomnieniami. Będzie po prostu tak, jakby nic się nie zdarzyło, z wyjątkiem tego, że suma szczęścia znowu wzrośnie.
— Jednak jakoś nie bardzo mi się to podoba.
— Ponadto — dodał szybko Harlan — teraz nic ci się nie stanie. Będzie nowa Rzeczywistość, ale ty jesteś w Wieczności. Nie zostaniesz zmieniona.
— Powiedziałeś przecież — odezwała się Noys smutno — że nie robi to żadnej różnicy. Po co się narażać na te wszystkie kłopoty?
Z nagłą namiętnością Harlan powiedział:
— Ponieważ chcę, żebyś była taka, jaka jesteś. Dokładnie taka, jaka jesteś. Nie chcę, żebyś się zmieniła. W żaden sposób.
O mały włos, a byłby wykrztusił prawdę, że gdyby nie przesąd Wiecznościowcach i wiecznym życiu, nigdy by nie miała do niego skłonności.
Odparła nieco zamyślona:
— Czy będę musiała tu zostać na zawsze? Będę się czuła… samotna.
— Nie, nie. Nie myśl o tym — zaprotestował gwałtownie, chwytając ją za ręce tak silnie, że pisnęła. — Dowiem się, czym będziesz w nowej Rzeczywistości 482 Stulecia, i wrócisz tam, że tak powiem, w przebraniu. Zaopiekuję się tobą. Wystąpię o zezwolenie na formalny związek i będę pilnował, żebyś przetrwała bezpiecznie przyszłe Zmiany. Jestem Technikiem, i to dobrym Technikiem, i znam się na Zmianach. — Dodał ponuro: — A wiem również o paru innych sprawach. — Urwał.
Noys spytała:
— Czy to wszystko jest dozwolone? Chodzi o to, czy możesz brać ludzi do Wieczności i chronić ich przed Zmianami? To nie wygląda legalnie, sądząc z tego, co mi opowiadałeś.
Przez chwilę Harlan czuł się nagle malutki i słaby w wielkiej pustce tysięcy Stuleci, które go otaczały w przeszłości i przyszłości. Przez chwilę czuł się odcięty nawet od Wieczności, która była jego jedynym domem i jedyną wiarą. Był podwójnym wyrzutkiem: z Czasu i z Wieczności. Została u jego boku tylko kobieta, dla której opuścił to wszystko.
Odczuwał głęboko to, co powiedział:
— Tak, to jest zbrodnia. To bardzo ciężka zbrodnia, a ja wstydzę się bardzo. Ale zrobiłbym to jeszcze raz, gdyby było potrzeba, a nawet nie raz.
— Dla mnie, Andrew? Dla mnie? Nie spojrzał jej w oczy.
— Nie, Noys, dla siebie. Nie mógłbym żyć, gdybym cię stracił. Powiedziała:
— A jeśli nas złapią…
Harlan znał na to odpowiedź. Znał odpowiedź od czasu, kiedy rozmyślał wtedy w 482 Stuleciu leżąc razem z Noys. Ale nawet teraz nie śmiał myśleć o ponurej prawdzie.
Powiedział:
— Nie boją się nikogo. Mam swoje sposoby. Oni sobie nawet nie wyobrażają, jak wiele wiem.
9. Interludium
Gdy się patrzy wstecz, można powiedzieć, że rozpoczął się potem idylliczy okres. Sto wydarzeń nastąpiło w tych fizjotygodniach, a później wszystko to splątało się w pamięci Harlana i wydawało mu się, że ten okres trwał o wiele dłużej niż w rzeczywistości. Najpiękniejsze były niewątpliwie godziny, które mógł spędzić z Noys, one upiększały wszystko inne.
Po pierwsze: W 482 Stuleciu pakował powoli swe rzeczy osobiste — ubranie, filmy, a przede wszystkim ukochane i wypieszczone roczniki czasopism z Prymitywu. Pieczołowicie doglądał ich powrotu do swojej stałej siedziby w 575 wieku.
Finge stał obok, gdy ludzie z Obsługi przenosili bagaże do kotła towarowego. Powiedział, z największą starannością dobierając słów:
— Widzę, że pan nas opuszcza.
Uśmiechał się szeroko, starannie jednak ściągając wargi, tak że widać było końce zębów. Ręce miał złożone za plecami, a jego pulchna postać kołysała się na piętach.
Harlan nie patrzył na swego przełożonego. Mruknął obojętnie:
— Tak, Kalkulatorze. Finge powiedział:
— Złożę raport Starszemu Kalkulatorowi Twissellowi w sprawie całkowicie zadowalającego wypełnienia obowiązków obserwacyjnych w 482 Stuleciu.
Harlan nie mógł się zdobyć nawet na słowo podziękowania. Milczał. Finge podjął, nagle zniżając głos:
— Na razie nie zamelduję o pana niedawnej próbie użycia siły wobec mnie. — I chociaż uśmiech nadal pozostawał na jego twarzy, a Kalkulator spoglądał łagodnym wzrokiem, był w nim jakiś odcień okrutnej satysfakcji.
Harlan spojrzał ostro i powiedział: — Jak pan uważa.
Po drugie: Urządził się znowu w 575.
Prawie natychmiast spotkał Twissella. Ucieszył się na widok tego człowieka z pomarszczoną twarzą gnoma. Ucieszył się nawet widząc, jak Twissell podnosi do ust białą rurkę, dymiącą między dwoma poplamionymi palcami.
Harlan powiedział:
— Kalkulatorze.
Twissell wynurzywszy się ze swego gabinetu patrzył przez chwilę, nie widząc i nie poznając Harlana. Twarz miał wychudłą, a oczy przymrużone ze znużenia. Powiedział:
— Ach, Technik Harlan. Skończyłeś robotę w 482?
— Tak, Starszy Kalkulatorze.
Reakcja Twissella była dziwaczna. Popatrzył na zegarek, który, jak każdy zegarek w Wieczności, wskazywał czas fizjologiczny, podając zarówno dni, jak i godziny:
— Pod nosem, mój chłopcze. Cudowne. Cudowne.
Serce Harlana drgnęło. Jeszcze nie tak dawno nie potrafiłby znaleźć sensu w tych słowach. Teraz zdawało mu się, że je rozumie. Twissell musiał być zmęczony, bo inaczej może nie zdradzałby tak łatwo istoty rzeczy. Albo może Kalkulator uważał tę uwagę za tak tajemniczą, że aż zupełnie bezpieczną, mimo że tak bliską prawdy.
Harlan zapytał w miarę możności obojętnie, tak aby nie było widoczne, że jego uwaga ma jakikolwiek związek z tym, co Twissell powiedział przed chwilą:
— Jak się ma mój Nowicjusz?
— Dobrze, dobrze — Twissell najwidoczniej miał coś innego na głowie. Possał szybko tlącą się rurkę z tytoniem, kiwnął głową i wyszedł spiesznie.
Po trzecie: Nowicjusz.
Wyglądał starzej. Wydawało się, że jest dojrzalszy. Wyciągnął dłoń i powiedział:
— Cieszę się, że pan wrócił, Harlan.
Być może wynikało to z tego, że Harlan przyzwyczaił się do Coopera jako do ucznia, a tymczasem wyglądał on teraz na kogoś więcej niż na Nowicjusza. Obecnie wydawało się, że jest instrumentem w rękach Wiecznościowców. Naturalnie, musiał w związku z tym przybrać nową postać w oczach Harlana.
Harlan usiłował nie pokazywać tego po sobie. Znajdowali się obaj w nowej kwaterze Harlana, a Technik rozkoszował się porcelanowymi płaszczyznami śmietankowej barwy, zadowolony, że wyzwolił się z ozdobnej tandety wieku 482. Jakkolwiek usiłował kojarzyć sobie barok tego wieku z Noys, łączył go jedynie z Finge’em. Z Noys kojarzył sobie różowy aksamitny półmrok i — co dziwne -nagą surowość sekcji Ukrytych Stuleci.
Mówił gwałtownie, zupełnie jakby pragnął ukryć swe niebezpieczne myśli:
— Cooper, co oni z tobą wyrabiali, gdy mnie nie było? Cooper roześmiał się, musnął mimowolnie swój długi, opadający wąs i powiedział:
— Braliśmy jeszcze matematykę. Ciągle matematykę.
— Tak? Teraz pewnie już dość specjalistyczny materiał?
— Dość specjalistyczny.
— No i jak idzie?
— Znośnie. Przychodzi mi to całkiem łatwo, wie pan. Lubię to. Ale teraz wprost mi już ładują do głowy.
Harlan poczuł niejakie zadowolenie:
— Wzory Pola Czasowego i tym podobne?
Lecz Cooper, poczerwieniawszy nieco, zwrócił się do półek załadowanych książkami i powiedział:
— Wracajmy do Prymitywu. Mam kilka pytań.
— W związku z czym?
— Życie miejskie w 23 Stuleciu. Szczególnie w Los Angeles.